Przestrzeń Zewnętrzna 4. Nieugięty. Jack Campbell. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Jack Campbell
Издательство: PDW
Серия: Przestrzeń zewnętrzna
Жанр произведения: Историческая фантастика
Год издания: 0
isbn: 9788379645183
Скачать книгу
Jesteś pewna? – zapytał pilot.

      – Absolutnie. Ten ptaszek ma marsjańską sygnaturę. Nie mogę jednak powiedzieć, czy pozostałe dwa są także Czerwone.

      – Dlaczego ludzie z Marsa mieliby na nas polować? – zainteresował się Geary.

      – To cyngle do wynajęcia – odpowiedział mu pilot. – Jeśli masz kasę i chcesz, by ktoś wykonał mokrą robotę bez zadawania pytań, lecisz na Marsa. Jedyna różnica pomiędzy trzema tamtejszymi rządami polega na tym, jaką działkę pobierają za odwracanie wzroku, jeśli nie liczyć stopnia kontroli podległych im terytoriów. A skoro już o odwracaniu wzroku mowa: nie było was tutaj, nie widzieliście ani mnie, ani podajklucza, no i najważniejsze, nie rozmawialiście z nikim. Zrozumiano?

      – Dostarcz nas na Nieulękłego, a nie piśniemy słowa – obiecał Geary. – Podajklucza?

      – Nawigatora pokładowego.

      – Aha. – Admirał przyglądał się manewrom wszystkich trzech napastników. – Dlaczego kontrola lotu nie strąciła tych maszyn, skoro zdołała je namierzyć?

      – Nie strąciła? – Pilot i jego towarzyszka wymienili znaczące spojrzenia, zanim ten pierwszy odpowiedział: – Chodzi wam o ostrzelanie? Na Ziemi i jej orbicie nie wolno używać broni, więc nie mamy tam żadnych systemów antyorbitalnych. A nawet gdyby były, to zasady pola walki pisał nam Gandhi.

      – Kto?

      – Nie strzelamy do niczego – wyjaśniła techniczka. – My, czyli pojazdy pochodzące z Ziemi. Ci trzej mogą próbować szczęścia, ale skoro są Czerwoni i z pewnością należą do któregoś z marsjańskich rządów, nie znajdziemy na nich żadnego dowodu, kto jest właścicielem.

      – Nie możecie strzelać? – Tania zadała to pytanie takim tonem, jakby nie rozumiała żadnego z wypowiadanych słów.

      – Dopóki tkwimy na orbicie Ziemi, nie możemy – odpowiedział pilot, skręcając stery, by wahadłowiec przeleciał pomiędzy dwoma mijającymi się statkami. – Jeśli wylecimy poza Księżyc, możemy otworzyć ogień, ale tylko gdy zostaniemy trafieni dwukrotnie. Bo widzicie, jedno trafienie może być czysto przypadkowe. Tak więc musimy czekać na dwa trafienia, ponieważ dopiero to będzie uznane za celowy atak. Dopiero wtedy, o ile coś z nas zostanie, możemy odpowiedzieć ogniem.

      – To jakieś szaleństwo.

      – Domyślam się, że tak to może wyglądać – przyznała techniczka – ale musimy okazywać wszystkim, że jesteśmy pokojowo nastawieni, więc nie ma zmiłuj. Ale mamy okręty za orbitą Księżyca. Jeśli coś nam się stanie, a potem ktoś zrobi coś niemiłego tym, którzy nas zaatakowali, wszystko rozejdzie się po kościach.

      – Hej – ostrzegł ją pilot. – Uważaj, co mówisz.

      – Wyjaśniam im tylko, jak to wszystko wygląda – zaprotestowała. – Powinni o tym wiedzieć.

      – Dlaczego więc nikt nie rozwalił statków Tarczy Słońca, zanim my tutaj dotarliśmy? – zainteresował się Geary.

      Pilot i nawigatorka wzruszyli ramionami.

      – Jeśli ktoś planował podobne posunięcie – odpowiedziała kobieta – a wcale nie mówię, że tak było, to miałby sporo problemów z jego wykonaniem, ponieważ mieszkająca po sąsiedzku ekipa Tarczy zna doskonale nasze przepisy. Co tu dużo gadać, duzi byli, pilnowali się i zawsze latali w kupie.

      – Wy nie działacie zgodnie z zasadami – dodał pilot – a my musimy. Jeśli ktoś zacznie do nas strzelać, możemy co najwyżej robić uniki.

      Desjani uśmiechnęła się szerzej.

      – Nieulękły przejmie nas za siedem minut, a skoro nie musimy postępować wedle waszych zasad, to nie będziemy. Jeśli te marsjańskie jednostki zaczną sprawiać problemy, gorzko tego pożałują.

      Zarówno pilot, jak i jego towarzyszka wyglądali na przerażonych.

      – Nie – zaprotestował pilot. – Nie możecie. Nie na orbicie ziemskiej.

      – Wiem, że macie tutaj straszny ruch, ale nasze systemy celownicze są naprawdę precyzyjne i możemy wybrać takie trajektorie...

      – Nie! Nie wolno wam otworzyć ognia na orbicie Ziemi. To nie tylko wbrew przepisom i zasadom. To jest... samo zło!

      Desjani spoglądała na nich w niemym przerażeniu.

      Geary pokiwał wolno głową, przypominając sobie, co usłyszał na powierzchni planety.

      – Chodzi o zaszłości historyczne? O szkody poczynione na Starej Ziemi atakiem z orbity?

      – Tak, admirale – potwierdził pilot, zniżając głos. – I nie chodzi tylko o to, co zrzucono nam na głowy, ale o rozpad systemu zależności wewnątrzsystemowych, który po tym nastąpił. Tam, na dole, działy się naprawdę straszne rzeczy. Nic nie można było poradzić, ponieważ straciliśmy w tych atakach wszystko, czym można by się bronić. Był taki czas, że nikt nie wiedział, czy Ziemia się z tego podźwignie czy też podzielimy los dinozaurów. Tak nas tam napromieniowało. Dlatego nikt nie chce ponownego rozpoczęcia walk w przestrzeni. Jeśli to zrobicie, zostaniecie naznaczeni, i to w najgorszy z możliwych sposobów. Wiem, że możecie strącić każdą jednostkę, jaką zechcecie, ale to byłby błąd, naprawdę ogromny błąd.

      Tania patrzyła na swój komunikator, kręcąc głową.

      – Dobrze, rozumiem. Zrzucanie kamieni na głowy cywilów to czyste zło.

      Ton, jakim wypowiedziała te słowa, mógł zasugerować obojgu Ziemianom, że najnowsza historia Sojuszu zna podobne przypadki, widać to było po odrazie, z jaką spojrzeli na Desjani. Dlatego właśnie Geary postanowił odwrócić ich uwagę:

      – Możecie unikać ścigających nas jednostek do chwili przejęcia przez Nieulękłego?

      Pilot zerknął na niego, po czym przytaknął.

      – Dzięki danym pozyskiwanym z waszego okrętu jest to możliwe, ale wcale nie takie pewne, ponieważ mogą natknąć się na nas przypadkiem, a ja mam utrudnione zadanie, bo muszę unikać każdej jednostki w pobliżu. Przecież one nas nie widzą, więc raczej nie zejdą nam z drogi.

      – A tamci mogą do nas strzelać, jeśli dobrze zrozumiałem.

      – Tak – potwierdziła nawigatorka. – Nie pochodzą z Ziemi, pozacierali ślady, żeby nie dało się dotrzeć do ich mocodawców, a reputacja Czerwonych nie może już bardziej ucierpieć, chyba że jest jakaś skala poniżej zera absolutnego. Oho, ten najniżej zaczyna się znowu wznosić, a ten z góry opada, wykonując skręt. Chyba wykryli którąś z waszych transmisji.

      Tania oderwała wzrok od wyświetlacza, by przyjrzeć się Ziemianom.

      – Chcecie mieć precyzyjne namiary na atakujących czy wolicie, żebym zamknęła przepływ danych?

      Zawahali się oboje, potem pilot wyszczerzył zęby w grymasie.

      – Wolałbym precyzyjne namiary, psze pani.

      – Kapitanie.

      – Jasne, kapitanie. Sądząc po manewrach, prześladowcy mają dość blade pojęcie o naszej aktualnej pozycji. Wiedzą jednak, gdzie się kierujemy, i widzą wasz nadlatujący okręt. To zawęża pole poszukiwań.

      – Sprawdzę, czy uda mi się podkręcić parametry sprzętu, żeby utrudnić im nasłuch – dodała nawigatorka, koncentrując się na własnej konsoli.

      Minęło kilka minut, podczas których wahadłowiec dokonywał niewielkich korekt kursu, by trafić na najbezpieczniejszy wektor lotu pomiędzy poszukującymi go maszynami i pozostałymi jednostkami w zatłoczonym sektorze przestrzeni pomiędzy obecną pozycją uciekinierów a Nieulękłym.