Przestrzeń Zewnętrzna 4. Nieugięty. Jack Campbell. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Jack Campbell
Издательство: PDW
Серия: Przestrzeń zewnętrzna
Жанр произведения: Историческая фантастика
Год издания: 0
isbn: 9788379645183
Скачать книгу
zdenerwowani – stwierdził komandor. – Poznaję to po stylu, w jakim rozmawiają. To w sumie pocieszające, że wy, ludzie z gwiazd, tak niewiele się od nas różnicie.

      – Pocieszające? – zdziwił się Geary.

      – Może źle się wyraziłem – przyznał Nkosi.

      Admirał skupił się ponownie na obserwacji przebiegu misji. Spoglądając na skraj pola widzenia komandosów, zobaczył powierzchnię Europy, spoczywający na niej wahadłowiec porywaczy i łukowate linie, którymi oznaczono wektory opadania poszczególnych żołnierzy.

      – Mamy odpalić zaślepki? – zapytała Orvisa kapral Maya, używając terminu oznaczającego sprzęt służący do zakłócania i oślepiania systemów namiarowych wroga.

      – Nie. Nie ułatwiajmy im roboty. Jeśli do tej pory nas nie dostrzegli, niech nadal tkwią w błogiej nieświadomości.

      – Jakim cudem mogli nas nie zauważyć? – zapytał któryś z szeregowców.

      – Takim, że nie wyglądają przez okna, bo ich nie mają – ochrzanił go sierżant. – Czy wy, małpoludy, nie wysłuchaliście tego, co wam mówiono podczas odprawy? Pojawienie się nas na powierzchni to ostatnie, czego spodziewają się porywacze, możemy ich więc zaskoczyć nawet bez aktywnych kamuflaży.

      – A jeśli ich nie zaskoczymy?

      – W takim wypadku osobiście zamelduję admirałowi, jak cię wkurzyło, że zostałeś postrzelony, a po powrocie na Nieulękłego ukołyszę cię do snu rzewnym śpiewem! Zamknijcie wreszcie mordy i przygotujcie się do lądowania! Odbezpieczyć broń!

      Geary zerkał bez przerwy w kierunku uziemionego wahadłowca, wypatrując znaków świadczących, że jego załoga zauważyła desant i przygotowuje się do odparcia ataku. Nie zauważył jednak żadnej reakcji, nawet gdy komandosi, oczywiście w ostatniej chwili, zwiększyli moc dysz do maksimum, by wyhamować na przestrzeni ostatniego kilometra dzielącego ich od powierzchni.

      Wskaźniki widoczne w każdym oknie wyświetlacza nabrały koloru czerwonego. Na ich widok Geary zaczął współczuć komandosom, którzy lądowali przy tak wysokim przeciążeniu.

      – Czy w razie awarii pędników mogą się przebić przez pokrywę lodową? – zapytał nagle senator Sakai.

      – Nie – odparł pospiesznie Geary. – Pokrywa lodowa jest w tym miejscu zbyt gruba i za twarda. Gdyby pędnik któregoś z naszych chłopaków zawiódł, pozostałby po nim głęboki krater. Lód by popękał, ale na pewno nie na tyle, by zrobiła się dziura. – Zabrzmiało to bardzo sterylnie, jakby rzeczony krater nie miał być grobem pechowego żołnierza, a tak by właśnie było, ponieważ żaden żywy organizm nie mógł przetrwać tak mocnego zderzenia. W tym momencie jednak admirał wiedział już, że wszyscy jego ludzie zwolnili do takiej prędkości, iż nie powinni mieć problemów ze szczęśliwym lądowaniem nawet w wypadku awarii sprzętu.

      Orvis uderzył w powierzchnię z taką siłą, że lód pod jego stopami pokrył się rysami. Sierżant nie zważał jednak na to, już stał twarzą do wahadłowca, mierząc do niego z broni. Przesunął właśnie prawą stopę, aby odzyskać równowagę, zamiast – jak przewidywał regulamin pola walki – skulić się i położyć płasko, by stanowić jak najmniejszy cel.

      – Uwaga, niech nikt nie kładzie się na lodzie. Minimalizujcie kontakt z powierzchnią!

      Reszta plutonu lądowała wokół niego, przyjmując podobne chwiejne pozycje. Nikt nie upadł, choć paru komandosów musiało zrobić kilka kroków, zanim odzyskało równowagę. Rzadka atmosfera Europy nie była w stanie wygenerować wiatru na tyle silnego, by zepchnąć opadających żołnierzy z wektora ataku, wylądowali więc w niemal idealnej formacji, tworząc dwie półkoliste linie przy burtach wahadłowca.

      Geary przyglądał się tej scenie z kilkudziesięciu perspektyw. Komandosi znajdujący się od strony przełęczy stali wyżej od reszty oddziału, widzieli więc maszynę porywaczy pod nieco innym kątem, poza tym podgląd z poszczególnych kamer niczym się nie różnił. Minerały w zamarzniętej powierzchni Europy nadawały poznaczonemu wieloma szerokimi rozpadlinami lodowi jasnego odcienia khaki. Wahadłowiec przycupnął przy niewysokim wzniesieniu, które nie oferowało lepszej osłony niż reszta terenu. Jednostka ta wydawała się maleńka w porównaniu z Nieulękłym, była może ze trzy razy większa od przeciętnego wahadłowca Sojuszu. Z bliska jednak trudno było przeoczyć obły kadłub, który przesłaniał znaczną część horyzontu. Niebo za nim było smoliście czarne, zbyt rzadka atmosfera nie odbijała słonecznego światła, lecz blask bijący od powierzchni księżyca raził w oczy, ponieważ oświetlała go nie tylko odległa gwiazda, ale też przesłaniający połowę nieboskłonu pasiasty Jowisz.

      – Naprzód!

      Orvis wydał ten rozkaz, ledwie ostatni z jego podwładnych dotknął stopami powierzchni, po czym ruszył biegiem w kierunku wahadłowca, prowadząc za sobą połowę oddziału. Po przebiegnięciu trzeciej części dystansu dzielącego ich od maszyny komandosi zatrzymali się ponownie, mierząc do niej z broni. Teraz druga połowa oddziału zerwała się do biegu, osłaniana przez awangardę.

      Sensory wbudowane w pancerze komandosów pracowały w najwydajniejszym trybie automatycznym, skanując nieustannie poszycie kadłuba i otaczającej go powierzchni. Po chwili na wyświetlaczach poszczególnych żołnierzy pojawiły się pierwsze znaczniki wskazujące na położenie czujników, stanowisk broni przestrzennej i silników manewrowych.

      – Admirale, albo udało nam się ich zaskoczyć, albo zastawili na nas pułapkę – zameldował Orvis.

      Geary potaknął odruchowo, po czym uświadomił sobie, że sierżant nie może zobaczyć takiej odpowiedzi.

      – Zadbajcie, by nie mogli wystartować. Nie możemy pozwolić, żeby nam uciekli.

      – Tak jest. Druga i czwarta drużyna! – zawołał Orvis, ruszając ponownie. – Plan ataku Alfa. Zdjąć wszystkie wyznaczone cele.

      Dziesięciu komandosów znajdujących się po jednej stronie wahadłowca przystanęło, wymierzyło dokładnie i otworzyło ogień, podobnie postąpiła dziesiątka ich kolegów z drugiej grupy. Dysze kierunkowe zostały podziurawione kilkoma szybkimi seriami, które pozbawiły jednostkę możliwości manewrowania, na wypadek gdyby załoga próbowała ucieczki. Pociski z przenośnych wyrzutni uderzyły w główny napęd na rufie, niszcząc go niemal kompletnie, ale nie uszkadzając tej części systemu, która mogłaby doprowadzić do fatalnej w skutkach eksplozji.

      Wystarczyło kilka sekund, by pojazd został całkowicie uziemiony. Tym komandosom, którzy biegli wciąż w stronę wahadłowca, Orvis nakazał raz jeszcze się zatrzymać i wymierzyć w kadłub.

      – Pierwsza i trzecia drużyna, zdjąć wskazane cele.

      Impulsy energii i pociski z karabinów uderzyły w widoczne na poszyciu wybrzuszenia kryjące stanowiska ogniowe. Sensory systemów obserwacyjnych zdjęto bardziej precyzyjnymi strzałami.

      – Admirale, przeciwnik został uziemiony, rozbrojony i oślepiony – zameldował sierżant.

      – Świetnie. – Geary przeniósł wzrok na Desjani, ale znów pokręciła głową, dając mu znak, że nie odebrano żadnych przekazów z zaatakowanej jednostki. Wyglądało na to, że porywacze stracili podczas tego ostrzału wszystkie anteny, a co za tym idzie, ostatnią szansę na prowadzenie negocjacji. I choć John czuł ogromną niechęć do wydania kolejnego rozkazu, zniknęła ona w momencie, gdy pomyślał, że to wszystko wina durni, którzy kryją się w wahadłowcu. – Wkroczcie na pokład i dokończcie robotę. – Czuł wagę tych słów, jakby były kamykami, które obciążają jego krtań i język, a potem spadają na serce.

      – Tak jest, pierwsza i trzecia drużyna...

      – Sierżancie! Widzę coś pod włazem od mojej strony!