Gdzie była?
Usiadła tak prędko, że zakręciło jej się w głowie. Parę razy płytko odetchnęła, po czym rozejrzała się po otoczeniu.
Sypialnia na piętrze w Le Jardin. Jej dawny pokój. Nie wspominała go miło. Ileż razy Madame Zaraza zamykała ją tutaj „dla jej własnego dobra”?
– Nie myśl o tym – powiedziała na głos.
Przypomniała sobie coś jeszcze gorszego: Gaëtona. Ostatecznie jednak ją porzucił. Poczuła głębokie, tak dobrze jej znane rozczarowanie.
Czy niczego się w życiu nie nauczyła? Ludzie odchodzili. Przecież wiedziała. A zwłaszcza od niej. Włożyła luźną niebieską podomkę, którą Vianne zostawiła przewieszoną przez oparcie krzesła. Potem wąskimi schodami o niskich stopniach zeszła na dół, przytrzymując się żelaznej poręczy. Każdy krok był dla niej małym zwycięstwem nad bólem.
Na dole panowała cisza, z wyjątkiem trzeszczących dźwięków dobiegających z cicho grającego radia. Była prawie pewna, że to jedna z piosenek miłosnych Maurice’a Chevaliera. W takim czasie…
Vianne krzątała się po kuchni ubrana w skromną żółtą sukienkę przewiązaną grubym fartuchem i kwiecistą chustkę na głowie. Obierała ziemniaki, co jakiś czas zaglądając do perkoczącego żeliwnego rondla.
Unoszący się z niego aromat sprawił, że Isabelle poczuła ślinę w ustach.
Vianne skoczyła i odsunęła od stołu krzesło.
– Chodź, siadaj.
Isabelle padła na siedzenie. Vianne postawiła przed nią przygotowany zawczasu talerz z pajdą jeszcze ciepłego chleba, trójkątem sera, kilkoma plastrami szynki i plamą konfitury z pigwy.
Isabelle ujęła chleb w czerwone, podrapane dłonie i uniosła go do twarzy, wchłaniając drożdżowy zapach. Ręce jej drżały, gdy smarowała kromkę konfiturą i kładła na wierzch ser. Z brzękiem odłożyła nóż i odgryzła najlepszy kęs w swym dotychczasowym życiu. Chrupka skórka w połączeniu z mięciutkim miąższem, kremowym serem i kwaskową pigwą mogła przyprawić o zawrót głowy. W mgnieniu oka pożarła resztę, ledwie zauważając filiżankę czarnej kawy, którą siostra postawiła w tym czasie przed nią na stole.
– Gdzie jest Sophie? – zapytała z pełnymi ustami. Nie mogła się oderwać od jedzenia, nawet kosztem dobrych manier. Sięgnęła po brzoskwinię, poczuła w dłoni jej aksamitną dojrzałość i wgryzła się w nią łapczywie. Żółty sok pociekł jej po brodzie.
– Bawi się z koleżanką z sąsiedztwa, Sarah. Pamiętasz moją przyjaciółkę Rachel?
– Pamiętam.
Vianne nalała sobie trochę kawy, podeszła z nią do stołu i usiadła naprzeciw siostry.
Isabelle odbiło się i zakryła usta dłonią.
– Przepraszam.
– Myślę, że można przymknąć na to oko – powiedziała Vianne z uśmiechem.
– To nie znasz madame Dufour. Za coś takiego walnęłaby mnie cegłą. – Isabelle westchnęła. Rozbolał ją brzuch i poczuła nudności. Otarła wilgotną brodę serwetką. – Jakie wieści z Paryża?
– Na wieży Eiffla powiewa flaga ze swastyką.
– A co u taty?
– W porządku, jak twierdzi.
– Głowę daję, że martwi się o mnie – rzuciła Isabelle z goryczą. – Nie powinien mnie odsyłać z Paryża. Ale czy kiedykolwiek było inaczej? Zawsze mnie odsyłał.
Wymieniły spojrzenia. Porzucenie było jednym z niewielu wspólnych wspomnień, ale Vianne nie chciała teraz do tego wracać.
– Słyszeliśmy, że na drogi wyległo dziesięć milionów takich jak ty.
– Tłumy nie były najgorsze – odparła Isabelle. – Szły głównie kobiety i dzieci oraz starcy i bardzo młodzi chłopcy. Ginęło się w tej masie.
– Dzięki Bogu, to już minęło – powiedziała Vianne. – Trzeba się koncentrować na tym, co dobre. A kto to jest Gaëton? Mówiłaś o nim w gorączce.
Isabelle w zamyśleniu podrapała się po grzbiecie dłoni, zbyt późno spostrzegając, że zdarła sobie świeży strup. Pociekła strużka krwi.
– Może ma coś wspólnego z tym – bąknęła Vianne, gdy milczenie się przedłużało. Z kieszeni fartucha wyjęła zmiętą kartkę papieru. Był to liścik przypięty do rękawa sukienki Isabelle, upstrzony brudnymi, krwawymi odciskami palców. Na nim zaś jedno zdanie: „Nie jesteś gotowa”.
Isabelle jakby ktoś wyszarpnął dywan spod nóg. Poczuła się zraniona do głębi, choć wiedziała, że to dziecinna, przesadna reakcja. Chciał ją zabrać ze sobą do chwili pocałunku. Potem musiał w niej wyczuć jakiś brak.
– Właściwie nikt – mruknęła ponuro, mnąc kartkę i wsuwając ją do kieszeni. – Taki tam czarnowłosy chłopak, który łże jak pies. W sumie nic szczególnego. – Spojrzała siostrze w oczy. – Pójdę na wojnę. Nie obchodzi mnie, co ludzie o tym pomyślą. Będę jeździła ambulansem albo zwijała bandaże. Wszystko mi jedno.
– Na miłość boską, Isabelle! Paryż został zajęty. Niemcy kontrolują miasto. Co smarkata osiemnastolatka może z tym zrobić?
– Nie będę się chowała na wsi, kiedy wróg niszczy Francję. I spójrzmy prawdzie w oczy, nigdy nie otaczałaś mnie przesadnie siostrzaną opieką. – Jej poobijana twarz zadrżała. – Odejdę stąd, jak tylko nabiorę sił i będę mogła chodzić.
– Tutaj będziesz bezpieczna, Isabelle. Tylko to się liczy. Musisz zostać.
– Bezpieczna? – Ton Isabelle był jak splunięcie. – Według ciebie to jest najważniejsze? No więc posłuchaj, co widziałam po drodze. Wojska francuskie uciekające przed wrogiem. Niemców mordujących niewinnych ludzi. Może ty potrafisz się na to wypiąć, ale ja nie.
– Zostaniesz tu i będziesz bezpieczna. Nie będziemy o tym dłużej rozmawiać.
– A kiedy byłam z tobą bezpieczna? – palnęła Isabelle, widząc w oczach siostry, jak bardzo ją tym zraniła.
– Byłam młoda. Próbowałam zastąpić ci matkę.
– Och, błagam, tylko nie zaczynaj od kłamstwa.
– Po tym, jak straciłam dziecko…
Isabelle odwróciła się i pokuśtykała do okna, zanim zdołało się jej wyrwać coś niewybaczalnego. Splotła dłonie, by powstrzymać ich drżenie. To dlatego nie chciała się widywać z siostrą, latami trzymała się z dala od tego domu. Było między nimi zbyt wiele bólu. Nastawiła głośniej radio, żeby zagłuszyć myśli.
– Mówi do was marszałek Pétain… – zatrzeszczał męski głos.
Isabelle zmarszczyła czoło. Pétain był bohaterem wojennym, ukochanym przywódcą Francuzów. Nastawiła radio jeszcze głośniej.
Obok niej stanęła Vianne.
– …objąłem kierownictwo rządu francuskiego…
Dalsza część zdania utonęła w trzaskach.
Isabelle niecierpliwie pacnęła aparat.
– …nasza dzielna armia, która walczy z bohaterstwem godnym jej długich tradycji wojennych przeciwko przeważającym siłom wroga…
Trzaski. Isabelle znów walnęła radio, warcząc: