Królestwo nędzników. Paullina Simons. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Paullina Simons
Издательство: PDW
Серия:
Жанр произведения: Контркультура
Год издания: 0
isbn: 9788381395380
Скачать книгу
czy mogę zabrać przyjaciela? – zapytał pokonany Julian. Przekonałby Ashtona, żeby z nim poszedł. Nie był gotowy, by rozstać się z nim na zawsze.

      – Nie wiem. Czy on ją kocha?

      – Nie, ale… – Julian zastanowił się. – Może będę jak Nightcrawler. Zabiorę ze sobą wszystko, czego dotknę.

      – Twoja wiedza na temat komiksów nie robi na mnie wrażenia – odparł Devi. – Nie wiem, kim jest Nightcrawler. A jeśli wystarczy czasu tylko dla jednego z was? Ty zostaniesz tutaj, a twój przyjaciel utknie w Jaskini Rozpaczy bez ciebie?

      – No to wskoczę pierwszy.

      – I zostawisz go tutaj samego? Uroczo.

      Czy właśnie nie zamierzał tego zrobić? Porzucić Ashtona bez słowa, bez pożegnania? Poczuł w sercu ucisk winy.

      – Jaskinia Rozpaczy? Wydawało mi się, że Q’an Doh znaczy Jaskinia Nadziei?

      – Rozpacz i nadzieja brzmią niemal tak samo w twoim języku, moim i każdym innym – wyjaśnił Devi. – Po francusku nadzieja to l’espoir, a rozpacz désespoir. Dosłownie oznacza to utratę nadziei. Po włosku nadzieja to speranza. A rozpacz disperazione. Po wietnamsku mamy hy vong i tuyet vong. Z nadzieją i bez nadziei. Wszystko zależy od punktu widzenia. Jaki jest dziś twój, Julianie?

      Julian przyznał, że dziś, tuż przed kolejnym skokiem w przeszłość, pomimo wyrzutów sumienia z powodu Ashtona, skłania się ku pierwszemu.

      – Po angielsku nadzieja i rozpacz to dwa osobne słowa.

      Devi spróbował domowego kimchi, wzruszył ramionami i dodał jeszcze trochę cukru i octu.

      – Anglicy zapożyczyli słowo rozpacz od Francuzów, którzy z kolei wzięli je z łaciny, a po łacinie oznacza ono daleko od nadziei.

      – A co z Rosjanami? O nich nie masz pojęcia, prawda?

      – O co ci chodzi? – odparł spokojnie Devi. – Po rosyjsku rozpacz to otczajanije. A czaj to inne słowo określające nadzieję. Wszystko pochodzi z tego samego źródła, Julianie, mimo twojej wzgardy.

      Julian obserwował plecy Deviego, gdy ten nadal przyprawiał pikantną kapustę. Bardzo polubił kimchi.

      – To co tak naprawdę oznacza nazwa jaskini?

      – Q’an Doh to Czerwona Wiara.

      *

      Julian chciał zabrać tyrolkę – linę, dwa haki i uprząż – na tyle wytrzymałą, by mogła utrzymać dorosłego mężczyznę.

      Devi pięć minut jęczał z głową ukrytą w dłoniach, mamrocząc na zmianę „om” i „bożezmiłujsię”.

      – Hak trzeba przerzucić nad przepaścią – powiedział w końcu. – Potrafisz go rzucić tak daleko i zaczepić po drugiej stronie o coś tak mocnego, że wytrzyma ciężar twoich dziewięćdziesięciu kilogramów?

      – Wyluzuj, ważę siedemdziesiąt siedem. – Odzyskał trzynaście straconych z rozpaczy kilogramów.

      – No dobra, waga lekkociężka – odparł Devi. – Obżeraj się dalej, zanim wsuniesz się w tę uprząż. Nie pokonasz jaskini. To będzie śmiertelna jazda.

      – Nie wiesz wszystkiego – rzucił poirytowany Julian.

      – Wolałem twoją zeszłoroczną wersję, kiedy byłeś jak dziecko we mgle, zdesperowany i niedouczony. Teraz nadal jesteś zdesperowany, ale niestety wiesz dość, by się zabić.

      – W zeszłym roku zamarzałem i dzięki tobie byłem nieprzygotowany.

      – No to weź ze sobą tyrolkę, skoro jesteś taki mądry – odparł Devi. – Po co mnie pytasz? Weź śpiwór. I łatwy do rozkładania namiot. Zalecam też miskę i sztućce. Mówiłeś, że w elżbietańskiej Anglii nie mieli widelców. Więc weź własny.

      Przyglądali się sobie w milczeniu.

      – Posłuchaj. – Devi odłożył tasak i kapustę. – Wiem, co robisz. W pewnym sensie to godne podziwu. Ale nie rozumiesz, że kiedy tam wrócisz, musisz odkryć na nowo, z czego cię zrobiono? Tak jak musisz na nowo odkryć ją. Nie wiesz, kim jest ani gdzie się znajduje. Nie wiesz, czy nadal będziesz jej pragnął. Nie wiesz, czy uwierzysz. Nie pomoże ci nic poza ślepym lotem wiary, zanim dotrzesz do księżycowej bramy. Jeśli przez nią przejdziesz, będziesz wiedział, że jesteś gotowy. Dzięki temu będziesz wiedział, że jesteś sługą nie tylko żywych i martwych, ale także samego siebie. Czy pomoże ci w tym skok o tyczce? Tyrolka? Czy połączenie karabińczyków, haków i lin przybliży cię do tego, czym musisz się stać?

      Julian się przygarbił.

      – Byłeś ze mną na sali gimnastycznej. Widziałeś, jak skaczę. Bardzo się staram, ale nie potrafię pokonać trzech metrów.

      – A jednak – odparł Devi – kiedy nie zdawałeś sobie sprawy z własnych ograniczeń, udało ci się polecieć.

      Ten drobny mężczyzna był taki irytujący.

      Mimo to Julian posłuchał i spakował tylko lampkę czołówkę, zapasowe baterie, żarówki i trzy (słownie: trzy) wodoszczelne supermocne latarki. Oplótł miękki rzemyk wisiorka wokół zwiniętego czerwonego beretu. Teraz beret przypominał skórzany kołnierz ukryty na karku Juliana pod kucykiem. Kryształ zwisał na jego piersi. Nie musiał się już martwić, że zgubi którąś z cennych pamiątek.

      – Masz dla mnie jakąś radę, mądry człowieku? – Była północ przed równonocą wiosenną.

      – Pożegnałeś się z przyjacielem?

      W ciele Juliana pojawiło się wyraźne napięcie.

      – Nie. Ale spędziliśmy razem całą niedzielę. To był dobry dzień. Masz jego numer?

      Kucharz pokręcił głową.

      – Jak zwykle martwisz się o niewłaściwe rzeczy.

      Nieprzenikniona zwykle twarz Deviego zdradzała, że kucharz z czymś się zmaga.

      – Odliczaj dni – powiedział.

      – Co to znaczy?

      – Dlaczego zawsze każesz mi powtarzać najprostsze rzeczy? Dwa słowa, a mimo to niejasne. Odliczaj dni, Julianie.

      – Po co?

      – Chciałeś rady? To ją masz. Skorzystaj albo daj sobie spokój.

      – Czemu?

      – Ależ ty wszystko odwlekasz. Idź się prześpij.

      Julian rzeczywiście wszystko odwlekał. Pamiętał, jak to jest znaleźć się samemu w jaskini.

      – Idź złowić tego tygrysa, Wart – powiedział Devi szorstkim, lecz pełnym czułości głosem. – W pierwszej części swojej przygody musiałeś się przekonać, czy potrafisz wyciągnąć miecz z kamienia. Okazało się, że tak. W drugiej części, przy odrobinie szczęścia znów spotkasz swoją królową światła i ciemności. I poznasz też znaczenie długoletniej przyjaźni ze swoim rycerzem spod ciemnej gwiazdy.

      – A w ostatnim akcie?

      – W ostatnim akcie może odkryjesz, jaką masz moc, a jakiej nie masz. A to cenna lekcja. Kiedy człowiek zrobi coś, co uznaje za niemożliwe, pamięta o swoich ograniczeniach.

      – Kto przy zdrowych zmysłach chciałby zrobić coś takiego – mruknął Julian. – Mam nadzieję, że masz rację, a Gertrude Stein się myli.

      – Stara, dowcipna Gertrude – odparł kucharz. – No dobra, mów. Co powiedziała?

      – Że nie ma odpowiedzi. Nie będzie. I nigdy nie było. To właśnie jest odpowiedź.

      –