Królestwo nędzników. Paullina Simons. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Paullina Simons
Издательство: PDW
Серия:
Жанр произведения: Контркультура
Год издания: 0
isbn: 9788381395380
Скачать книгу
wietnamskim uzdrowicielem, bardzo miłym człowiekiem, cichym, skromnym. Polubiłbyś go. Nie miał się czego wstydzić. I była to prawie cała prawda.

      – Mhm – odparł Ashton z uśmiechem. – No to ja też spotykam się z uzdrowicielem.

      Ashton miał przed nim tak niewiele sekretów, że Julian wiedział, iż nie powinien drążyć tematu. Nie zapytał więc.

      Był przecież bardzo zajęty. W sobotnie poranki uczęszczał na lekcje jazdy konnej, a popołudniami uczył się chodzić po jaskiniach. Zapisał się do klubu bokserskiego niedaleko swojego dawnego mieszkania w pobliżu Finsbury Park i toczył pojedynki w czwartki i soboty wieczorem. Co drugą niedzielę wyruszał na wędrówki z grupą niezwykle przyjaznych i nieznośnie aktywnych Malezyjczyków, którzy byli piękni, lecz przygnębiająco niezmordowani.

      Ćwiczył ciało, poszcząc całymi dniami, pijąc tylko wodę. Riley byłaby z niego dumna i rzeczywiście była, gdy opowiedział jej o swoich wysiłkach. Nadal pieszo wędrował po Londynie, czytając każdą tabliczkę, chłonąc każde słowo. Nie wiedział, czy podczas następnej przygody wróci do Londynu, ale chciał mieć choć minimum kontroli. Po pracy, gdy Ashton szedł pić, Julian przemierzał piechotą dziewięć kilometrów z Nextel do Notting Hill, wymieniając pod nosem ciekawostki historyczne znajdywane po drodze, jak szalony włóczęga w eleganckim garniturze. We wrześniu wziął udział w jednym z londyńskich triatlonów zorganizowanym w Docklands. Półtora kilometra pływania, czterdzieści kilometrów na rowerze i dziesięć kilometrów biegu. Zajął siódme miejsce. Zdumieni Ashton i Riley powitali go na mecie radosnymi okrzykami.

      – Kim ty jesteś? – zapytał Ashton.

      – Ashtonie Bennetcie, nie zniechęcaj go! – Riley podała Julianowi ręcznik i butelkę z wodą.

      – Czy proste pytanie może zniechęcić?

      – On pracuje nad sobą, a ty? To było niesamowite, Jules.

      – Dzięki, Riles.

      – Może w przyszłym roku przebiegniesz Maraton Londyński. To byłoby coś.

      – Może. – Julian pozostał niewzruszony. Nie planował być tu w przyszłym roku. Liczyło się tylko tu i teraz. W przyszłości nie było żadnego działania, dlatego nie było przyszłości. Tego nauczył go Devi. Nauczył go bardzo dużo. Przyszłość to tylko możliwość. „Może” jest właściwą odpowiedzią, jedyną. Może tak.

      Ale też może nie.

      – A tak dokładnie, to czym się zajmujesz? – zapytał Ashton. – Nie krytykuję, tylko pytam. Bo wszystko wydaje się takie eklektyczne i dziwne. Triatlon, szermierka, boks, łażenie po jaskiniach. Książki historyczne, Shakespeare. Jazda konna.

      – Postanowiłem nie wydawać się najlepszy – odparł Julian – ale naprawdę stać się najlepszy.

      – To może zaczniesz od zgolenia tego zagajnika z twarzy?

      – Ashton! To nie jest krytyka?

      – W porządku, Riles – rzucił Julian. – Jest tylko zazdrosny, bo dopiero co zaczął się golić.

      Przyszła do Juliana podczas nowiu, z twarzą pełną miłości, machając dłonią.

      W astronomii nów to krótki moment w miesiącu, kiedy Księżyc jest w koniunkcji ze Słońcem w układzie ekliptycznym. Devi miał rację: wszystko sprowadza się do południka, niewidocznej mitycznej linii odmierzającej czas i odległość. Kiedy Księżyc i gwiazdy ustawiały się w jednej linii, Josephine szła z uśmiechem w jego stronę i czasami Julian przyłapywał się na tym, że odpowiadał jej uśmiechem. Wiedział, że czeka na niego. Czas płynął zbyt wolno do chwili, gdy znów ją zobaczy.

      Znaleźć się na południku – to było życie.

      Reszta była oczekiwaniem.

      *

      Julian niechętnie dał się namówić Ashtonowi na wyjazd do Kalifornii, by spędzić święta z rodziną w Simi Valley. Na znak protestu pojechał tak jak stał: z długą brodą i kucykiem, jak świeżo namaszczony mnich.

      Przed wyjazdem z Londynu zadzwoniła do niego Zakkiyah, by się dowiedzieć o wisiorek z kryształem należący do Josephine. Ava stale o niego pyta, powiedziała. Czy mógłby go przywieźć do L.A.? Julian skłamał i oświadczył, że go zgubił. Z jakiegoś powodu jej głos brzmiał bardzo sceptycznie, gdy zapytała: Jesteś pewny? Nie leży przypadkiem w jakimś widocznym miejscu, na przykład na szafce przy łóżku?

      Leżał.

      – Proszę, Julianie. To pamiątka rodzinna.

      Ale teraz należy do mnie.

      – Nie wiem, co mam ci powiedzieć.

      – Kto dzwonił? Z? – zapytał Ashton, podsłuchując.

      – Tak. Zawraca mi głowę tym głupim kryształem.

      – Tym, który leży na szafce?

      – Właśnie tym.

      Podczas świąt w Simi Valley jego rodzice, bracia, ich żony i dziewczyny, bratanice, bratankowie i Riley koniecznie chcieli się dowiedzieć, kiedy wrócą z Ashtonem do domu. Nie chcąc urazić matki ani budzić w niej nadziei, Julian uchylał się od odpowiedzi. To cały on: zawsze studził oczekiwania.

      Powoływał się na etykę: nie mogą zerwać umowy najmu mieszkania. Powoływał się na rodzinę: ojciec Ashtona po problemach ze zdrowiem w końcu przeszedł na emeryturę i przekazał większość codziennych obowiązków synowi. Powoływał się na przyjaźń: ktoś musiał pomagać Ashtonowi sprawować rządy. Powodzenie Ashtona kolejny raz było uzależnione od Juliana.

      – Ktoś musi go osłaniać – powiedział do matki.

      – Jesteś pewny, że to ty mnie osłaniasz, Jules? – Ashton poparł go jednak. To prawda, nie byli jeszcze gotowi, by wyjechać z Anglii. – Bez niego nie potrafię się poruszać po Londynie – powiedział. – Pani syn jest szalony – zwrócił się do pani Cruz. – Riley może potwierdzić. Przypomina autystycznego sawanta. Jego psychotyczna wiedza na temat Londynu jest jednocześnie pobieżna i wstrząsająco dokładna. Nie ma pojęcia, jak wyglądają dzieła wystawiane w Tate, ale wie, o której godzinie otwierają i zamykają galerię. Zna godziny otwarcia i lokalizację niemal każdego przybytku w centrum miasta. Wie, gdzie znajdują się wszystkie puby i kościoły, które sklepy sąsiadują ze sobą. Choć nigdy nie jechał piętrowym autobusem, może podać numery i trasy wszystkich linii. Wie, jakie sztuki gra każdy teatr na West Endzie. Wie, gdzie i kiedy odbywają się stand-upy. Wie, gdzie są kluby dla dżentelmenów, choć zaklina się, że nigdy nie był w żadnym z nich, a patrząc na mnisi zarost na jego twarzy, jestem skłonny mu wierzyć. Nie potrafi powiedzieć, jak smakuje najlepszy waniliowy koktajl w Londynie, ale na pewno powie pani, gdzie trzeba się ustawić w kolejce, by go kupić. Chyba w Clapham.

      – Wytłumacz się, Jules – zażądał Tristan.

      – Bo nadal wszędzie chodzi piechotą, prawda? – spytała matka Juliana, potrząsając głową, jakby nagle pojęła coś o swoim czwartym z kolei synu (albo, jak lubił mówić Julian, „czwartym ulubionym”), coś, czego nie chciała dopuścić do siebie. – Jules, myślałam, że masz się lepiej?

      – Bo tak jest, mamo.

      – To dlaczego wciąż szukasz tej nieistniejącej kawiarni? Chyba nie dręczy cię nadal ten koszmar?

      Ojciec ocalił Juliana przed koniecznością odpowiedzi.

      – Synu, Ashton powiedział nam, że wróciłeś do boksowania – rzucił Brandon Cruz. – Powiedz, że to nieprawda. – Po blisko czterdziestu latach przepracowanych w kalifornijskim systemie edukacji Cruz senior przeszedł na emeryturę i teraz próbował ratować podupadający