– Mam dobry słuch. Gdy stoję blisko, słyszę nawet przez słuchawki. To chyba jakiś poważny facet – powiedział Artiom w zamyśleniu.
– Skąd ten wniosek? – zapytał Siergiej czujnie.
– Młodzież nie słucha Mendelssohna, to niemodne. Tylko starsze pokolenie lubi klasykę. A to było dobre nagranie.
– Co to znaczy „dobre”? – uściślił wywiadowca. – Masz na myśli jakość?
– Nie, orkiestrę. Nigdy jeszcze nie słyszałem tego nagrania. Mam Symfonię Szkocką w wykonaniu orkiestry berlińskiej, wiedeńskiej i naszej, Wielkiej Symfonicznej. Słyszałem też inne nagrania, chociaż ich nie mam. Ale to, czego słuchał tamten facet, to coś wyjątkowego. Pewnie jakiś wybitny dyrygent.
– Jak rozróżniasz takie rzeczy? – zdumiał się Zarubin. – Dla mnie orkiestra to orkiestra, muzyka też jest taka sama.
– Chyba nigdy nie uczył się pan muzyki, dlatego nie potrafi pan słuchać. – Artiom znowu uśmiechnął się lekko.
– A co powiesz o głosie tego mężczyzny? – zapytał Siergiej. – Skoro tak dobrze słyszysz, może wpadło ci w ucho coś szczególnego?
– Szczególnego… – Artiom się zamyślił. – Mówił wolno. Ale uznałem, że to normalne, bo było bardzo gorąco, przy takiej pogodzie wszyscy stają się ociężali. Tak, zgadza się, wolno i jakby z trudem, wie pan, jakby spuchł mu język i ledwie nim poruszał. Pewnie dlatego uznałem, że to ktoś starszy. Czyżbym się pomylił?
– Nie wiem – przyznał Zarubin. – Gdybym wiedział, tobym cię nie pytał. Bardzo mi pomogłeś, Artiomie, ale będziesz musiał jeszcze raz porozmawiać albo ze mną, albo z moimi kolegami. To, co powiedziałeś, stanowi ważną informację, trzeba ją należycie omówić i przemyśleć. Jak mogę się z tobą skontaktować?
Siergiej zapisał adres i telefon Artioma, po czym podał mu kartkę ze swoim numerem telefonu.
– Jeśli coś sobie przypomnisz, od razu dzwoń, dobrze? Nazywam się Siergiej Kuźmicz albo zwyczajnie Siergiej.
– Zadzwonimy – odezwał się drugi chłopak. – Artiom, musimy już iść do przychodni.
W jego głosie Siergiej usłyszał nutę niezadowolenia. Dziwne. Co takiego powiedział albo zrobił, że wzbudziło to niechęć postawnego chłopaka? Trzeba ratować sytuację, świadek powinien lubić wywiadowcę, to fundamentalne prawo pracy detektywa.
– A ty jak się nazywasz? – zwrócił się do chłopaka.
– Denis.
– Jesteś bratem Artioma?
– Jego przyjacielem. Przepraszam, Siergieju Kuźmiczu, na nas pora. Artiom musi iść na zastrzyk, pielęgniarka się gniewa, gdy się spóźniamy.
Wielodniowa fala upału męczyła każdego bez wyjątku, uniemożliwiała myślenie i podejmowanie decyzji, sprawiała, że wszyscy marzyli o jednym – o chłodzie, niechby nawet ze szkodą dla pracy czy innych ważnych rzeczy. Głównym tematem rozmów stały się nadawane w radiu i telewizji prognozy pogody, a także ocenianie stopnia ich wiarygodności.
Nastia Kamieńska siedziała w pokoju Korotkowa i razem z nim układała plan najpilniejszych czynności, które należało podjąć w sprawie podwójnego zabójstwa popełnionego ubiegłej nocy. Mimo otwartego na oścież okna nie było czym oddychać, więc co pewien czas otwierali drzwi na korytarz, żeby się trochę ochłodzić w przeciągu.
– Dranie, przecież obiecywali wczoraj, że dzisiaj będzie pięć stopni mniej. Znowu nas oszukali, szubrawcy – burczał Jurij, rozpinając jeszcze jeden guzik koszuli i dmuchając na spoconą pierś. – Słupek rtęci wciąż idzie w górę. Rano pokazywał już dwadzieścia dziewięć stopni. Aż strach pomyśleć, ile jest teraz.
– W pogodzie też panuje inflacja. – Nastia się uśmiechnęła.
O dziwo, upał jej nie doskwierał. Jedyny problem stanowiły spuchnięte nogi, bo nie mogła wkładać sandałów i musiała się męczyć w tenisówkach.
– Obiecywali też burzę wczoraj. – Korotkow nie przestawał narzekać. – No i gdzie ona jest? Mija kolejny dzień, a jej wciąż nie widać. Za nic mają rodaków, oj, za nic!
– Wezwij na ratunek Armię Czerwoną – mruknęła Nastia. – Słuchaj, Małoszka-Złoszka[3], przestań jęczeć, co? Nie mogę zebrać myśli.
– W porządku, przepraszam. – Korotkow podniósł ręce. – Czy z milczeniem mi do twarzy, Asiu?
– I to jak.
– W takim razie przez jakiś czas będę powabny.
W tej samej chwili zadzwonił telefon.
Skończywszy rozmawiać, Jura odłożył słuchawkę i westchnął ze smutkiem.
– Co się stało?
– Nie udało nam się ocalić Kolki – powiedział. – Przyszło polecenie, żebyśmy w ramach pomocy praktycznej włączyli się do sprawy obywatela Dudariewa.
– Szkoda. Ale nic na to nie poradzimy. Kogo tam wyznaczono na śledczego?
– Borkę Gmyrię.
– Gmyrię? – zdziwiła się Nastia. – Wczoraj podałeś mi przecież inne nazwisko. Jermakow czy jakoś podobnie…
– Jermiłow. Wszczął sprawę, bo akurat miał dyżur, ale potem przekazał ją Borce. Och, napłacze się Kolka przez Gmyrię. Boris Witaljewicz nie cierpi prowadzić spraw, które wszczął ktoś inny. Chodzi zły jak osa i burczy na wszystkich bez wyjątku. Nawiasem mówiąc, moja kochana, ciebie też nie minie ten los. Siełujanow nam nie wystarczy, będziesz musiała popracować.
– To dla mnie nic nowego. – Roześmiała się. – Zawsze do usług. Bylebym tylko nie musiała nigdzie jeździć ani wlec się pieszo. No i co, moje słoneczko, miło jest rozkazywać, hę? Nie musisz biegać po mieście w taką pogodę. Siedzisz sobie w pokoju i wydajesz polecenia.
– Miło – przyznał Korotkow. – Zwłaszcza w obliczu nadchodzącej przyjemności, kiedy to naczalstwo zacznie mnie rozliczać za waszą, państwo podwładni, fuszerkę. Wy macie to w nosie, dostaniecie ode mnie burę, ale się nią nie przejmiecie, bo jestem jednym z was, znacie mnie od niepamiętnych czasów i się nie boicie. W razie czego poślecie do diabła w imię starej przyjaźni. A dla wysoko postawionego towarzystwa jestem młodym, niedoświadczonym szefem, którego trzeba wychowywać i musztrować, zwłaszcza gdy tuż po objęciu stołka został pozostawiony samopas, to jest bez Pączka. No dobra, poszukajmy naszego pana młodego.
Siergiej Zarubin spodobał się Siełujanowowi. Chłopak był energiczny, rzutki i ciekawski, więc Nikołaj pomyślał, że jeśli popracuje w milicji ze cztery lata, będzie dobrym wywiadowcą. Wprawdzie panuje opinia, że dobrym wywiadowcą można zostać dopiero po jakichś dziesięciu latach, ale osób, które spędziły tyle czasu w wydziale kryminalnym, dzisiaj ze świecą szukać. Trzeba być Pączkiem Gordiejewem, żeby stworzyć zespół i nie pozwolić, by się rozpadł po roku. Ale takich szefów jak on jest jeszcze mniej niż doświadczonych wywiadowców.
Wbrew obawom śledczy Gmyria wcale nie był zły, że przydzielono mu czyjąś sprawę.
– Sytuacja, gdy dostaję materiały, z którymi ktoś sobie nie poradził, i wiem, że trzeba poprawiać cudze błędy, to nie to samo co rzeczywista konieczność zawodowa, a nawet prawna – wyjaśnił Siełujanowowi.