Harmonia zbrodni. Aleksandra Marinina. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Aleksandra Marinina
Издательство: OSDW Azymut
Серия: Anastazja Kamieńska
Жанр произведения: Современные детективы
Год издания: 0
isbn: 9788366517530
Скачать книгу
– powiedziała, dotykając dłoni towarzysza.

      Gieorgij w milczeniu skręcił w stronę stolików. Gdy podszedł kelner, złożyli zamówienie, a potem znowu zapadła cisza.

      – Dlaczego ze mną nie rozmawiasz? – Olga w końcu nie wytrzymała. – Czyżbyś uważał, że to ja jestem winna tego, co cię spotkało?

      – Nie jesteś niczemu winna – odparł z rozdrażnieniem. – Ale liczyłem na twoją pomoc. Jesteś jedyną osobą, na którą mogę liczyć. A raczej myślałem, że mogę. Tymczasem okazało się, że jesteś całkiem bezradna i nie chcesz nawet przez pięć minut ruszyć głową, żeby wymyślić sposób, jak znaleźć dobrego adwokata. Czy w takiej sytuacji mogę mieć do ciebie zaufanie?

      – Znajdę ci adwokata – obiecała Olga stanowczo. – Najlepszego. Zrobię wszystko, żebyś nie trafił do więzienia. Przecież nie zabiłeś Eleny, prawda?

      Gieorgij cisnął widelec i wypił duszkiem wino z plastikowego białego kubeczka.

      – Wspaniale. Wygląda na to, że jednak masz wątpliwości. Jak więc mogę ci teraz ufać, skoro ty mi nie ufasz?

      – Wybacz mi. – Olga wyciągnęła ku niemu rękę, ale Gieorgij gwałtownie się odsunął. – Wierzę ci, kocham cię, nie gniewaj się, że zapytałam. Zrobiłam to bezmyślnie. Nie chciałam cię obrazić. Jedz, proszę.

      – Nie chcę. Najadłem się. Kończ i idziemy.

      – Dokąd?

      – Ja do domu, a ty – gdzie chcesz. Szukaj adwokata, jeśli naprawdę mi wierzysz i chcesz pomóc.

      Olga zostawiła niedojedzoną potrawę i oboje ruszyli do metra. Gieorgij wciąż milczał, a ona miała ochotę się rozpłakać. Tak bardzo czekała na to spotkanie… Lepiej, żeby w ogóle do niego nie doszło.

      Na peronie się rozstali. Gieorgij jechał na stację Krasnyje Worota, a Olga musiała przejść na Teatralną.

      – Już mnie nie kochasz? – zapytała przybita na pożegnanie.

      – Nie pleć głupstw – odparł szybko i wsiadł do wagonu.

      Drzwi się zamknęły, Gieorgij odwrócił się i popatrzył na nią przez szybę. Olga ledwie zauważalnie pokiwała mu ręką i wykrzywiła usta w sztucznym uśmiechu.

      W drodze do pracy z trudem powstrzymywała łzy. Pod koniec dnia podjęła jednak decyzję: zrobi wszystko, żeby pomóc Gieorgijowi, ale nie będzie się z nim więcej spotykać, tak jak spotykają się kochankowie. Z miłością koniec. Zostanie z Michaiłem. Nawet jeśli mąż jej nie wybaczy i zażąda rozwodu, ona i tak nie wróci do Gieorgija. Pomóc mu pomoże, stanie na uszach, żeby znaleźć dobrego adwokata, znajdzie też pieniądze na jego usługi. Jeśli będzie trzeba, da nawet łapówkę, żeby zapewnić Gieorgijowi spokój. Skoro jej zaufał, nie ma prawa go zawieść. Nie wolno odwracać się od tych, których dotknęło nieszczęście i którzy pokładają w tobie całą nadzieję. Tylko jak wyrzucić go z serca?

      Denis często nocował u Kipianich, dzisiaj też został. Rodzice Artioma poczęstowali go kolacją i poszli gdzieś z wizytą, zapowiedziawszy chłopcom, że mają nie wychodzić na ulicę i zająć się czymś w domu. Denis lubił wieczory, gdy zostawali z Artiomem tylko we dwóch, a odchodzący dzień jakby osnuwał ich zasłoną prawdziwej i niedostępnej innym bliskości.

      Pod wieczór upał prawie nie zelżał, nadal nie było czym oddychać. Artiom kręcił się nerwowo po mieszkaniu w poszukiwaniu miejsca, do którego docierałby chociaż słaby,, orzeźwiający podmuch powietrza.

      – Chcesz, to poczytamy? – zaproponował Denis.

      – Nie, dziękuję.

      – W takim razie zajmijmy się muzyką.

      – Nie mam ochoty.

      – A na co masz ochotę?

      Artiom milczał przez chwilę, potem nagle zapytał:

      – Jaka ona jest?

      – Kto? – Denis osłupiał.

      – Ta kobieta z milicji.

      – Kamieńska?

      – Tak. Jak wygląda?

      – Zwyczajnie. Czemu pytasz?

      – Tak sobie. Chcę wiedzieć, jaką ma twarz. Nie wypadało mi stanąć tuż przed nią. Ile ma lat?

      – Jest stara, mniej więcej w wieku twoich rodziców.

      – Niemożliwe. Chyba źle się przyjrzałeś.

      Denisa ogarnęła złość. Z jakiej racji Artiom interesuje się kobietą z milicji? Kim ona dla niego jest? Co niby znaczy? Jedyną osobą, którą jego przyjaciel ma prawo się interesować, jest on, Denis.

      – Przyjrzałem się doskonale. To stara baba. Nie może być młoda, skoro ma stopień podpułkownika.

      – Racja. Jest ładna?

      – Zwariowałeś? – Denis roześmiał się z przymusem. – Raczej odrażająca. Brzydka jak noc.

      Artiom znowu umilkł. Potem powiedział w zamyśleniu:

      – Ma oryginalny głos. Niski, lekko ochrypły.

      – Nic w nim oryginalnego – przerwał Denis przyjacielowi. – Głos jak głos.

      – Nie, jest oryginalny. – Artiom uśmiechnął się z rozmarzeniem. – Brzmi ładnie, spokojnie. Jakby nuciła kołysankę.

      – Czemu w kółko o niej mówisz?! Lepiej znajdźmy sobie jakieś zajęcie. Twój tata przyniósł nowe książki fantasy. Może przejrzymy?

      – Nie chcę. Posiedźmy i pomilczmy, dobrze?

      Ariom ulokował się na szerokim parapecie, podciągając kolana pod brodę i obejmując je rękami. Zasępiony Denis usiadł na podłodze przy oknie. Pierwszy raz od trzech lat Artiom nie chciał zrobić czegoś wspólnie, a Denis Bażenow stracił poczucie, że jest jego prawą ręką. Serce przeszył mu dotkliwy ból, którego istnienia nawet nie podejrzewał. I wszystko przez jakieś wstrętne babsko z milicji!

      – Pójdę do domu – oznajmił stanowczo, wstając z podłogi.

      Miał nadzieję, że Artiom zacznie go odwodzić od tej decyzji, przecież się umówili, że dzisiaj będą spać razem.

      – Dobrze – odparł Artiom spokojnie. – Zadzwoń, gdy dotrzesz na miejsce. Jest już późno, będę się niepokoił.

      – Nie musisz się o mnie martwić! – krzyknął Denis, tracąc panowanie nad sobą. – Martw się o swoją Kamieńską!

      Wypadł z mieszkania, trzasnąwszy drzwiami, i pognał schodami w dół, nie czekając na windę. Drogę do domu, który znajdował się trzy przecznice dalej, pokonał biegiem, starając się nie myśleć o przyjacielu. Wystarczyło jednak, że przekroczył próg mieszkania, a wszystko znowu się na niego zwaliło…

      Matka miała gości. Podobnie jak wczoraj i przedwczoraj. Jak zawsze. Jeszcze jedna kobieta i trzech mężczyzn, wszyscy nieźle wstawieni.

      – O, synuś raczył się zjawić! – zawołała matka po trosze z radością, po trosze ze zdziwieniem.

      Chwiała się na nogach, źle nałożony makijaż się rozpłynął, na sukience widać było plamy po jakimś płynie – chyba po sosie pomidorowym. Denis próbował przekraść się do swojego pokoju, ale matka zastąpiła mu drogę.

      – Tam nie wolno, kochanie. Zajęte.

      – Znowu? – zapytał z niezadowoleniem.

      – Jak to znowu? Co znaczy znowu?