– Nas o to nie pytaj… – odparła Rosa kłótliwym tonem.
Brzydka sprawa, pomyślała Mila. To aż nazbyt oczywiste, że wezwano ją właśnie dlatego. Roche chce powierzyć poszukiwanie komuś spoza zespołu, kto nie jest zbytnio z nim związany, żeby obarczyć go potem odpowiedzialnością, w razie gdyby szóste zwłoki pozostały bezimienne.
Debby. Anneke. Sabine. Melissa. Caroline.
– A rodziny tych pięciu? – chciała wiedzieć.
– Przychodzą na komendę, na badanie DNA.
Mila pomyślała o nieszczęsnych rodzicach, zmuszonych poddawać się badaniom, żeby mieć pewność, że ich pociechy zostały barbarzyńsko zamordowane i pokrojone na kawałki. Ich życie miało się szybko zmienić, i to na zawsze.
– A co wiadomo o tym potworze? – zapytała, starając się odpędzić te myśli.
– My nie nazywamy go potworem – zwrócił jej uwagę Boris. – W ten sposób odbiera mu się osobowość. – Mówiąc to, wymienił porozumiewawcze spojrzenie z Rosą. – Doktor Gavila tego nie lubi.
– Doktor Gavila?
– Poznasz go.
Mila poczuła się jeszcze bardziej skrępowana. To jasne, że jej niewielka wiedza o śledztwie stawia ją w niekorzystnym położeniu względem kolegów, którzy z tego powodu mogą obrać ją sobie za przedmiot żartów. Ale i tym razem nie powiedziała nic na swoją obronę.
Natomiast Rosa nie miała zamiaru zostawić jej w spokoju i odezwała się pobłażliwym tonem:
– Widzisz, kochana, nie dziw się, że nie możesz pojąć, o co chodzi. Z pewnością dobrze wykonujesz swoją pracę, ale tu sprawy wyglądają inaczej, ponieważ seryjne zbrodnie rządzą się innymi prawami. I to odnosi się również do ofiar. Nie zrobiły nic, żeby nimi zostać. Przeważnie ich jedyną winą było to, że znalazły się w nieodpowiedniej chwili w nieodpowiednim miejscu. Albo że włożyły coś w takim, a nie innym kolorze, wychodząc z domu. Lub też, jak w naszym przypadku, winne są tego, że są rasy białej i liczą od dziewięciu do trzynastu lat… Nie gniewaj się, ale nie możesz wiedzieć tych rzeczy. Nie bierz tego do siebie.
Jakby to była prawda, pomyślała Mila. Od pierwszej chwili Rosa robi z każdego tematu problem osobisty.
– Należę do ludzi, którzy szybko się uczą – odcięła się.
Rosa odwróciła się i obrzuciła ją surowym spojrzeniem.
– Masz dzieci?
Przez chwilę Mila była zdezorientowana.
– Nie. Dlaczego pytasz? Co to ma do rzeczy?
– Bo gdy odnajdziesz rodziców szóstej dziewczynki, będziesz musiała im wyjaśnić, dlaczego ich prześliczna córka została potraktowana w taki sposób. Ale nie będziesz nic o nich wiedziała, o tym, jak się poświęcali, żeby mogła rosnąć i się uczyć, o nieprzespanych nocach, kiedy leżała w gorączce, o odkładaniu pieniędzy, żeby umożliwić jej studia i zapewnić przyszłość, o godzinach spędzonych z nią na zabawie albo odrabianiu lekcji. – W głosie Rosy słychać było coraz większą irytację. – Nie będziesz nawet wiedziała, dlaczego trzy z tych dziewczynek miały polakierowane paznokcie, skąd jedna z nich miała bliznę na kolanie, bo mając pięć lat, być może spadła z roweru, ani tego, że wszystkie były małe i śliczne i miewały sny i marzenia tego niewinnego wieku, który został im na zawsze odebrany! Nie wiesz tych rzeczy, ponieważ nigdy nie byłaś matką.
– Hollie – rzuciła sucho Mila.
– Słucham? – Sarah Rosa popatrzyła na nią ostro, nie rozumiejąc.
– Lakier marki Hollie. Taki błyszczący, z proszku koralowego. Ten gadżet rozprowadzano miesiąc temu razem z czasopismem dla nastolatków. Dlatego miały go aż trzy, bo cieszył się dużym powodzeniem… Poza tym jedna z ofiar nosiła bransoletkę szczęścia.
– Nie znaleźliśmy żadnej bransoletki – powiedział Boris, który z zainteresowaniem przysłuchiwał się rozmowie.
Mila wyjęła z teczki fotografię.
– Ta z numerem dwa, Anneke. Jej skóra w pobliżu nadgarstka jest jaśniejsza. Znak, że coś nosiła. Być może zabrał jej to morderca, może zgubiła po porwaniu albo podczas jakiejś szamotaniny. Wszystkie były praworęczne oprócz jednej, tej numer trzy: miała plamy z atramentu na palcu wskazującym, była mańkutem.
Boris był oczarowany, Rosa osłupiała. Mila przypominała wezbraną rzekę.
– Ostatnia sprawa: ta z numerem szóstym, której imię pozostaje nieznane, znała tę, która zginęła jako pierwsza, czyli Debby.
– O kurwa, jak do tego doszłaś? – warknęła Rosa.
Mila wyjęła z teczki zdjęcia rąk numer jeden i sześć.
– U obu na opuszkach palców wskazujących znajduje się czerwona kropka… Są siostrami krwi.
* * *
Wydział policji federalnej zajmujący się badaniem zachowań prowadził przede wszystkim śledztwa w sprawie bestialskich zbrodni. Od ośmiu lat na jego czele stał Roche, któremu udało się zrewolucjonizować styl i metody pracy. W istocie to on otworzył drzwi dla takich cywilów jak doktor Gavila, który z uwagi na swoje publikacje i badania został jednogłośnie uznany za najbardziej twórczego wśród aktywnych zawodowo kryminologów.
W zespole śledczym gromadzeniem informacji zajmował się agent Stern. Był najstarszy i miał najwyższy stopień. Jego zadaniem było zbieranie informacji, które później mogły zostać wykorzystane do tworzenia sylwetek i szukania analogii z innymi śledztwami. To on był „pamięcią” całej grupy.
Do zadań Sarah Rosy należały logistyka i ekspertyzy informatyczne. Większość czasu poświęcała na poznawanie nowych technologii, przeszła też specjalne przeszkolenie w zakresie planowania operacji policyjnych.
Wreszcie Boris, specjalista od przesłuchań. Jego domeną było przesłuchiwanie osób zamieszanych w sprawę, a także sprawienie, by ewentualny winny się przyznał. Znał różne techniki pozwalające osiągnąć cel. I zazwyczaj do tego doprowadzał.
Roche rozdzielał zadania, ale nie kierował bezpośrednio zespołem – o sposobie prowadzenia śledztwa decydowały przeczucia Gavili. Inspektor i szef był przede wszystkim politykiem i często dokonywał wyborów w zależności od tego, jaki miały wpływ na jego karierę. Lubił występować publicznie i przypisywać sobie zasługi w śledztwach, które szły dobrze. Natomiast w przypadku tych, które nie dawały wyniku, obarczał odpowiedzialnością całą grupę lub, jak lubił ją określać, „drużynę Roche’a”. Z tego powodu podwładni czuli do niego niechęć, a często nawet pogardę.
W sali posiedzeń na piątym piętrze budynku stojącego w centrum miasta, który był siedzibą wydziału, zebrali się wszyscy.
Mila zajęła miejsce w ostatnim rzędzie. W łazience założyła na ranę nowy opatrunek, mocując go dwiema warstwami przylepca, po czym włożyła czyste dżinsy.
Postawiła torbę na podłodze i usiadła. W bardzo szczupłym mężczyźnie natychmiast rozpoznała szefa, inspektora Roche’a. Prowadził ożywioną rozmowę z jakimś skromnym mężczyzną, który roztaczał dziwną aurę, jakby szare światło. Mila była pewna, że poza tym pomieszczeniem, w rzeczywistym świecie, człowiek ten stałby się niewidoczny jak duch. Tu jednak jego obecność była uzasadniona. To z pewnością doktor Gavila, o którym mówili jej w samochodzie Boris i Rosa.
Ten człowiek miał w sobie coś, co kazało natychmiast zapomnieć o jego wygniecionym ubraniu i potarganych