Władcy czasu. Eva Garcia Saenz de Urturi. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Eva Garcia Saenz de Urturi
Издательство: OSDW Azymut
Серия: Trylogia Białego Miasta
Жанр произведения: Исторические детективы
Год издания: 0
isbn: 978-83-287-1332-1
Скачать книгу
Mój świętej pamięci ojciec. Moi starsi bracia też pomarli na skrofuły, ostatnie lata spędziłam w klasztorze, dokąd posłał mnie ojciec, chociaż całym sercem kocham kowalstwo, a w moich żyłach płynie roztopione żelazo.

      – Więc jesteś pani zakonnicą wojowniczką? – Uśmiechnąłem się, widząc, jak chwyta topór.

      – Byłam nowicjuszką, ale ktoś musiał bronić klasztoru przed złoczyńcami udającymi pielgrzymów na Szlaku Jakubowym.

      – Ja ją przywiozłem, drogi kuzynie. Lyra prosiła mnie o to, kiedy została sama i chciała zająć się kuźnią – odezwał się jakiś głos w ciemności.

      – Gunnarr?! To naprawdę ty? Myślałem, że przewozisz pielgrzymów na Szlaku Świętego Jakuba z angielskich portów.

      Podbiegłem, żeby go uściskać.

      Olbrzym z białymi brwiami wyszedł z mroku, śmiejąc się. Podniósł mnie, jakbym był wróbelkiem, chociaż na dworach, które odwiedziłem, przewyższałem prawie wszystkich o dwie głowy. Gunnarr Kolbrunson należał do pochodzącej z duńskich ziem gałęzi naszego rodu, ale wielu w Victorii sądziło, że jest potomkiem gigantów zaludniających niegdyś nasze ojczyste góry.

      – Wiedziałem, że żyjesz. Jak miałbyś umrzeć ty, który przeżyjesz nas wszystkich? – szepnął mi na ucho, a w jego głosie wyczułem wzruszenie.

      – Kto rozpuścił pogłoskę, że nie żyję? – zapytałem już po raz drugi tej nocy.

      – O to musisz zapytać swojego brata. Tak naprawdę przybyłem do Victorii na zaślubiny Nagorna. Już są po przysiędze, Diago. Nagorno już wniósł wiano – powiedział ponurym tonem, jakby składał mi kondolencje. – Teraz trwają pokładziny. Nagorno i ojciec panny młodej zażądali świadków na próbie dziewictwa. Lyra odmówiła, ja też nie poszedłem przez wzgląd na ciebie. I nie chcę też, żeby przez całą noc bolały mnie klejnoty. Ty zdecyduj, zaczęli jakiś czas temu.

      Moja siostra wyszła z twarzą poplamioną sadzą. Miała na sobie ten sam kowalski fartuch, co w dniu, w którym się rozstaliśmy. Od tamtej pory wiele razy tęskniłem za naszymi wspólnymi wieczorami w ciszy przy kominku.

      – Tak jest, bracie. Ja nie idę – oświadczyła Lyra z zatroskaną miną.

      Zląkłem się najgorszego, czegoś, czego nigdy sobie nie wyobrażałem, czegoś zupełnie przeciwnego niż to, co roiłem sobie, zmierzając do Victorii.

      – Gdzie?

      – Nie domyśliłeś się jeszcze? W domu hrabiego de Maestu, w zaułku Armería. Przysięgnij mi na Lur, że nie pożałuję, że ci to powiedziałem – rzekł Gunnarr.

      – Nie potoczą się głowy, jeśli o to się martwisz.

      – Tak, właśnie o to się martwię. Przysięgnij.

      – Przysięgam.

      – Na Lur.

      Westchnąłem.

      – Na Lur. Ale nie chcę, żebyś mi towarzyszył, zawsze stajesz po stronie Nagorna.

      – Nie będę ci towarzyszyć, Diago. Wiem, że nigdy nie złamiesz danego słowa, ale nie każ mi wybierać między Nagornem a tobą. On ocalił mnie na duńskich ziemiach, u jego boku stałem się mężczyzną. Wiesz, że jemu właśnie zawdzięczam to, kim teraz jestem.

      Swarliwym najemnikiem, na którym nie można polegać, pomyślałem, ale nie powiedziałem tego na głos. Nie chciałem wracać do starych kłótni.

      Skierowałem swe kroki ulicą Tenderías, do domu tego, który miał być moim teściem, poczciwego hrabiego de Maestu.

      – Idź z nim, Alix – dobiegł mnie głos Lyry. – Nie pozwól, żeby Diago zrobił jakieś głupstwo. Ja zamknę Munia w klatce.

      Usłyszałem za sobą lekkie kroki.

      – Nie potrzebuję niańki. Wracajcie do swoich spraw – powiedziałem, spoglądając na nią kątem oka.

      Włożyła na głowę jedną z wierzchnich spódnic i zawiązała ją jak chustę, żeby zasłonić włosy.

      – Pod nieobecność mojej pani Lyry służę Gunnarrowi, senior. Ale wasza miłość jesteście panem mojego grodu, więc pod nieobecność Gunnarra służę wam. – Pokazała mi toporek ukryty pod mantylą. – Jeśli będziesz, wasza miłość, chciał ścinać głowy, postaram się, żebyś nie stracił swojej.

      Dość miałem kłótni i byłem zmęczony podróżą z Dolnej Nawarry, pozwoliłem więc, by moja obrończyni poszła za mną ciemną brukowaną ulicą.

      Tylko z okien domu hrabiego de Maestu sączył się ciepły blask świec, sąsiednie budynki spowijał mrok.

      Przy wrotach stał jeden ze sług hrabiego. Musiał oprzeć się o drzwi, bo był zalany w pestkę.

      – Kto idzie? – zapytał z niejakim trudem.

      – Wasz senior, hrabia Vela. – Dość już miałem tego ciągłego tłumaczenia się, kim jestem.

      – Hrabia Vela jest teraz na górze i całkiem przyjemnie spędza czas – oświadczył z bezczelnością, którą Bóg obdarza pijaków.

      Podniosłem łokieć i przyparłem mu głowę do drzwi. Przycisnąłem trochę, akurat tyle, żeby go przekonać, że nie żartuję.

      – Jam Diago Vela, Remiro, a nie poznajesz mnie, bo tak się urżnąłeś, że nie powinieneś pełnić warty przed drzwiami. Pozwól mi przejść, bo inaczej opowiem twojemu panu, że lubisz podkradać mu wino z Riojy – syknąłem wściekły.

      Mężczyzna z trudem nabrał powietrza i chyba w końcu mnie rozpoznał.

      – Panie, to naprawdę wy. Proszę, wejdźcie. Tęskniliśmy tu bardzo za waszą miłością.

      – Gdzie są? – odburknąłem wściekły, że wszyscy zamykają przede mną drzwi.

      – W alkowie.

      Moja giermka szła za mną z zafrasowaną miną. Wspiąłem się po starych drewnianych trzeszczących niemiłosiernie schodach. Dotarłem do alkowy, byłem w niej już wcześniej. Jakiś tuzin zgromadzonych zasłaniał mi widok na to, co działo się pod baldachimem.

      Zacząłem się rozpychać łokciami. Niektórzy mnie rozpoznali, inni chyba wzięli za ducha. Zobaczyłem strach w ich oczach, niejeden się przeżegnał. Nic mnie to nie obchodziło, chciałem tylko dostrzec, co dzieje się w łożu.

      Mój brat Nagorno kopulował z kimś i nie przeszkadzało mu wcale, że jest obserwowany. Święta Matka Kościół potępiała wszystkie cielesne zbliżenia, kiedy mężczyzna nie był na kobiecie, nie zezwalała też na nagość w łożu, ale on zdjął kaftan. Widziałem jego plecy, błyszczące i opalone, i tysiąc wojennych blizn.

      Z dwóch boków wystawały białe uda. Ona była w gieźle, ale wyraz jej twarzy i jęki świadczyły, że mój brat sprawiał jej rozkosz.

      Od dwóch lat nie widziałem tego umiłowanego oblicza, włosów równie czarnych jak moje, złotych oczu i bladych ust. Onneca czerpała przyjemność z aktu, który w oczach świadków powinien raczej przerażać zbolałą białogłowę.

      Na Boga, Onneco! Jeśli zmusili cię, żebyś robiła to przy ludziach, postaraj się lepiej udawać dziewicę, pomyślałem.

      Nikt z obserwatorów nie komentował tych jęków, dopóki mój brat nie skończył. Odsunął się od niej, bez wstydu pokazując swoje umięśnione ciało naszym ziomkom. Tuzin głów pochylił się nad łożem, żeby zobaczyć efekt próby. Trzy wybrane matrony sprawdziły pościel. Była na niej plama krwi, której oczekiwał jej ojciec.

      Odetchnąłem