Granger spojrzał na mnie jak na kogoś, kto marnuje jego cenny czas na banalne, głupie pytania. Skinął głową i uśmiechnął się kącikiem ust.
– Tak, trzymała torbę za uchwyty, widziałem to wyraźnie – odparł. Potem spojrzał z pewnością siebie na stół prokuratora, dając mu znać, że jest na to przygotowany. Domyślałem się, że przygotowując się do tego posiedzenia, Norm i Granger omówili dokładnie kwestie prawne związane z użyciem słomek. Policjant nie obawiał się ataku z tej strony. Przypuszczał, że będę się z nim spierał o tę słomkę, dowodził, że Jean używała jej tylko do picia… ple, ple, ple.
Usiadłem bez słowa. Moje pierwsze pytanie było zarazem ostatnim.
Widziałem, że Granger przygląda mi się podejrzliwie, jakby być może właśnie został obrobiony, ale nie był tego pewien. Norm potwierdził, że nie ma więcej pytań do świadka. Detektyw Granger wrócił do stolika oskarżenia, a ja poprosiłem prokuratora, by podał mi trzy dowody rzeczowe.
– Wysoki Sądzie, pierwszym dowodem rzeczowym w tej sprawie jest torba. Ta torba. – Podniosłem zamknięty przezroczysty worek foliowy, w którym znajdowała się szara papierowa torba z logo McDonalda. Pochyliłem się i sięgnąłem po swoją z tej samej sieci. Podniosłem obie, by można je było porównać. – Te torby są dokładnie takiej samej wielkości. Moja ma pięćdziesiąt centymetrów głębokości. Dostałem w niej dziś rano śniadanie.
Odłożyłem obie i sięgnąłem po następny dowód rzeczowy.
– To zawartość torby mojej klientki. Zabrano ją w noc aresztowania. Dowód rzeczowy numer dwa. – We wnętrzu szczelnie zamkniętego worka znajdowało się pięć małych zawiniątek z marihuaną. W sumie nie wypełniłyby nawet miseczki na płatki śniadaniowe. – Dowód rzeczowy numer trzy to standardowa słomka do picia z McDonalda. Ma dwadzieścia centymetrów długości – kontynuowałem, podnosząc słomkę. – Tę, identyczną, dostałem dziś rano. – Podniosłem swoją, po czym odłożyłem ją na stół.
Następnie włożyłem marihuanę do swojej torby z McDonalda i ponownie pokazałem ją sędziemu. Potem wziąłem słomkę, ustawiłem ją pionowo i wrzuciłem do torby jedną ręką, podczas gdy drugą trzymałem papierowe uchwyty.
Słomka zniknęła z widoku.
Podałem całość sędziemu. Spojrzał na torbę, wyjął słomkę ze środka i wrzucił ją z powrotem. Powtórzył tę czynność kilka razy, nawet postawił słomkę prosto na woreczkach z marihuaną ułożonych w środku. Górny kraniec rurki tak czy inaczej znajdował się dobre dwanaście centymetrów pod brzegiem torby. Wiedziałem o tym, bo sam eksperymentowałem wcześniej w ten sposób.
– Wysoki Sądzie, oczywiście opieramy się na zapisie stenotypistki, ale o ile dobrze pamiętam, detektyw Granger powiedział w odniesieniu do słomki: „Tak, trzymała torbę za uchwyty, widziałem to wyraźnie”. Obrona przyznaje, że słomka mogłaby być widoczna, gdyby torbę trzymano w inny sposób i jej brzegi były wywinięte. Jednak detektyw Granger potwierdził w swoim zeznaniu, że moja klientka trzymała torbę za uchwyty. Nie mógł więc widzieć słomki.
Sędzia Parks podniósł rękę. Usłyszał ode mnie już wystarczająco dużo. Odwrócił się do Norma.
– Panie Folkes, obejrzałem dokładnie tę torbę, słomkę i przedmioty znalezione na dnie pojemnika. Nie wydaje mi się, by detektyw Granger mógł zobaczyć słomkę wystającą z tej torby. Więc w istocie nie miał powodów do przeprowadzenia przeszukania, wszystkie dowody zgromadzone w jego wyniku są niedopuszczalne. Łącznie ze słomką. Martwi mnie, ujmując to delikatnie, że ostatnio niektórzy funkcjonariusze chętnie uznają słomki do picia i inne nieszkodliwe przedmioty za akcesoria narkotykowe. Tak czy inaczej, nie ma pan żadnych dowodów usprawiedliwiających to aresztowanie, oddalam więc oskarżenie. Jestem pewien, że miał mi pan wiele do powiedzenia, panie Folkes, ale teraz nie ma to już sensu. Niestety, spóźnił się pan z tym.
Jean zarzuciła mi ręce na szyję, omal mnie przy tym nie dusząc. Poklepałem ją delikatnie po ramieniu i wtedy mnie puściła. Całkiem możliwe, że wcale nie będzie mnie już chciała ściskać, jak zobaczy rachunek. Sędzia i jego pracownicy wstali i wyszli.
Granger wyparował wściekły z sali, strzelając do mnie po drodze z palca wskazującego. Nie przejmowałem się tym. Przywykłem.
– Kiedy zamierzasz złożyć apelację? – zwróciłem się do Norma.
– Nie w tym życiu – odparł. – Granger zwykle nie zgarnia takich płotek jak twoja klientka. Za tym aresztem kryje się pewnie coś innego, ale my dwaj pewnie i tak nigdy się tego nie dowiemy.
Spakował swoje rzeczy i wyszedł za moją klientką z sali rozpraw. Zostaliśmy tylko we dwóch, Rudy Carp i ja. Bił mi brawo ze szczerym uśmiechem na twarzy.
W końcu wstał i powiedział:
– Gratuluję, to było… imponujące. Mógłby pan poświęcić mi pięć minut?
– Na co?
– Chciałbym spytać, czy nie miałby pan ochoty współpracować ze mną podczas największego procesu o zabójstwo, jaki widziano w tym mieście.
ROZDZIAŁ DRUGI
Mężczyzna w kraciastej koszuli otworzył przed nim drzwi mieszkania i znieruchomiał osłupiały ze zdumienia. Widząc konsternację na jego twarzy, Kane zastanawiał się, co mężczyzna myśli w tym momencie. W pierwszej chwili uznał zapewne, że patrzy na swoje odbicie: jakby jakiś żartowniś stanął na jego progu i zasłonił cały otwór drzwiowy wielkim lustrem. Potem jednak, gdy uświadomił sobie, że nie ma przed sobą lustra, potarł dłonią czoło i cofnął się o krok, próbując zrozumieć, co się właściwie dzieje. Po raz pierwszy Kane widział go z tak bliska. Wcześniej go obserwował, naśladował, robił mu zdjęcia. Teraz zmierzył go wzrokiem i poczuł zadowolenie ze swojego dzieła. Kane miał dokładnie taką samą koszulę jak człowiek w drzwiach. Pofarbował włosy na taki sam kolor, a odpowiednio je przycinając, podgalając i maskując makijażem, stworzył wierną kopię zakoli nad czołem i skrońmi mężczyzny. Identyczne były również ich okulary w czarnych oprawkach. Nawet jaśniejsza plama na szarych spodniach wyglądała tak samo i znajdowała się w tym samym miejscu – na lewej łydce, dwanaście centymetrów od dołu i pięć centymetrów od wewnętrznego szwu. Nosili również takie same buty.
Kane podniósł wzrok na twarz mężczyzny i odliczył trzy sekundy, by dać mu czas na zrozumienie, że to nie żart i że nie patrzy na własne odbicie. Mimo to gospodarz spojrzał na swoje dłonie, by upewnić się, że są puste. Kane trzymał w prawej ręce pistolet z tłumikiem.
Wykorzystując konsternację swojej ofiary, pchnął mężczyznę mocno w pierś, tak że tamtego odrzuciło do tyłu. Kane wszedł do mieszkania i zamknięte przez niego kopniakiem drzwi uderzyły z trzaskiem w futrynę.
– Do łazienki, natychmiast – nakazał Kane. – Jesteś w niebezpieczeństwie.
Mężczyzna podniósł dłonie, jego usta poruszały się bezgłośnie, jakby nie mogły znaleźć odpowiednich słów. Żadnych słów. Cofał się więc w milczeniu przez korytarz do łazienki, aż jego uda dotknęły porcelanowej umywalki. Jego uniesione wysoko ręce drżały, oczy śledziły każdy ruch nieznajomego, zdumienie wciąż mieszało się ze strachem.
Kane również nie mógł się powstrzymać i przez chwilę przyglądał się uważnie mężczyźnie, odnotowując w myślach drobne różnice w ich wyglądzie. Z bliska widać było, że jest chudszy od swojej ofiary o dobre osiem, może nawet dziesięć kilogramów. Kolor włosów był zbliżony, ale nie dokładnie taki