Znów opadł na oparcie krzesła, wydął policzki i położył obie dłonie na czubku głowy. Wyglądał jak człowiek, który z ulgą zrzucił właśnie z ramion wielki ciężar. Potem w jego oczach pojawiły się łzy. Przyglądałem mu się uważnie. Jego twarz wyrażała jedno: poczucie winy. Czy miał wyrzuty sumienia dlatego, że rozstał się z żoną w gniewie, czy też z jakiegoś innego powodu – tego nie byłem w stanie odgadnąć.
Rudy Carp wstał, rozłożył szeroko ręce i zamknął Bobby’ego w serdecznym uścisku. Słyszałem, jak szepcze:
– Rozumiem, rozumiem. Nie martw się. Cieszę się, że mnie o tym poinformowałeś. Będzie dobrze.
Gdy w końcu odsunęli się od siebie, zobaczyłem, że oczy Bobby’ego lśnią od łez. Pociągnął nosem i otarł twarz.
– No dobrze, to już chyba wszystko. Na dzisiaj. – Spojrzał na mnie, wyciągnął rękę i powiedział: – Dziękuję, że mnie wysłuchałeś. I przepraszam, że dałem się ponieść emocjom. Jestem w naprawdę trudnej sytuacji, sam rozumiesz. Cieszę się, że mi pomożesz.
Wstałem i podałem mu dłoń. Znów zaskoczył mnie silnym uściskiem. Skorzystałem z okazji, by raz jeszcze uważnie mu się przyjrzeć. Wciąż pochylał głowę. Czułem, jak jego dłoń drży lekko ze zdenerwowania. Pomimo ochroniarzy, modnych ciuchów, manikiuru i pieniędzy Bobby Solomon był wystraszonym dzieciakiem, nad którym zawisła groźba dożywotniego więzienia. Lubiłem go. Wierzyłem mu. A jednak wciąż nie mogłem do końca pozbyć się niepewności. Może to wszystko było tylko grą. Spektaklem przygotowanym specjalnie dla mnie. Ten dzieciak był utalentowany, nie miałem co do tego wątpliwości. Czy jednak na tyle, by mnie oszukać?
– Zrobię, co w mojej mocy – obiecałem.
Położył mi na nadgarstku lewą rękę, a prawa jeszcze mocniej uścisnęła moją dłoń.
– Dziękuję. To wszystko, o co mogę prosić.
– Dzięki, Bobby – rzucił Carp. – Na dziś wystarczy. Zobaczymy się jutro rano w sądzie podczas wyboru przysięgłych. Samochód będzie czekał przed twoim hotelem o ósmej piętnaście. Prześpij się trochę.
Bobby pomachał nam na pożegnanie i wyszedł z sali. Natychmiast otoczył go żywy mur ochroniarzy, strzegących go jak oka w głowie. Opuścili biuro, powiewając połami długich kaszmirowych płaszczy.
Odwróciłem się do Carpa. Usiedliśmy ponownie na swoich krzesłach.
– Od kiedy wiedziałeś, że kłócił się z żoną o ich reality show? – spytałem.
– Od samego początku – odparł. – Zdawałem sobie sprawę, że wcześniej czy później klient się otworzy. Wygląda na to, że ty masz na niego szczególny wpływ. Od razu wyspowiadał ci się ze wszystkiego.
Skinąłem głową.
– Dobrze odegrałeś swoją rolę – przyznałem. – Dałeś mu poczucie, że pozbył się jakiegoś brzemienia. To doda mu pewności siebie.
Twarz Carpa sposępniała, wbił wzrok w blat biurka i złożył razem palce. Po chwili podniósł głowę i podał mi laptop.
– Dowody przeciwko niemu są przytłaczające. Ale mamy szanse. Niewielkie. Zrobię wszystko, co konieczne, by te szanse zwiększyć. Przejrzyj ten materiał dziś wieczorem. Zobaczysz, z czym musimy się zmierzyć.
Wziąłem od niego laptop i otworzyłem go.
– Zamordowanie dwojga ludzi z zimną krwią to nie lada wyczyn. Zwłaszcza gdy ofiary to twoja żona i facet, którego dobrze znasz. Rzadko zdarza się, by człowiek z czystym kontem dopuścił się aż takiej zbrodni. Czy Bobby miał jakieś problemy z psychiką? Jeśli nic o tym nie świadczy, warto pokazać prokuraturze jego dokumentację medyczną – zauważyłem.
– Nie sięgamy do jego dokumentacji medycznej – odparł Carp obojętnym tonem. Wcisnął guzik na telefonie i powiedział: – Potrzebuję bezpiecznego transportu.
Dosłyszałem w jego głosie coś dziwnego. Albo nie zgadzał się z moimi poglądami w tej kwestii, albo coś przede mną ukrywał. Uznałem jednak, że nie jest to zbyt istotne, bo inaczej prokuratura dowiedziałaby się o tym i wykorzystała to przeciwko nam. Nie drążyłem więc tematu… na razie.
Na ekranie laptopa pojawiło się żądanie hasła. Carp napisał coś na karteczce samoprzylepnej i podał mi ją.
– To jest hasło. Dopilnujemy, żebyś bezpiecznie wrócił z tym do swojego biura. Poproszę jednego z naszych ochroniarzy, żeby ci towarzyszył, jeśli nie masz nic przeciwko.
Pomyślałem o dojmującym chłodzie na zewnątrz i drodze powrotnej do mojego biura.
– Ochroniarz będzie miał samochód? – spytałem.
– Jasne.
Spojrzałem na hasło, które brzmiało NieWinny1.
Zamknąłem laptop, wstałem i uścisnąłem dłoń Carpa.
– Cieszę się, że oficjalnie do nas dołączyłeś – powiedział.
– Uprzedzałem, że najpierw przejrzę akta, a dopiero potem podejmę decyzję – przypomniałem mu.
Pokręcił głową.
– Nie. Obiecałeś Bobby’emu, że mu pomożesz. Że zrobisz wszystko, co w twojej mocy. Jesteś z nami. Wierzysz mu, prawda?
Doszedłem do wniosku, że nie ma sensu dłużej tego ukrywać.
– Tak, chyba tak.
Ale kiedyś już się pomyliłem, dodałem w myślach.
– Jesteś taki jak ja – zauważył Carp. – Wiesz, kiedy masz do czynienia z niewinnym klientem. Po prostu to czujesz. Ze mną jest tak samo. Nigdy nie spotkałem kogoś, kto też ma ten dar. Do dzisiaj.
– Nie jestem Bobbym Solomonem, Rudy. Nie musisz mi włazić do tyłka. Wiem, że go tu ściągnąłeś, bo chciałeś, żebym go poznał. Chciałeś, żebym spojrzał mu prosto w oczy. Wypróbował go. Wiedziałeś, że mu uwierzę. Pograłeś ze mną i udało ci się. Ale choć rzeczywiście uważam, że nie jest zabójcą, to nie mam pewności, czy nie pogrywa z nami oboma.
– Przyznaję się do winy. – Carp podniósł ręce. – Co nie zmienia faktu, że mamy tu do czynienia z koszmarnym scenariuszem: niewinny człowiek oskarżony o zbrodnię. Owszem, chłopak potrafi grać. Ale grą aktorską nie da się wykręcić z podwójnego zabójstwa.
W tym momencie otworzyły się drzwi sali. Człowiek, który wszedł do środka, musiał odepchnąć na boki oba skrzydła, a i tak z trudem mieścił się w przejściu. Dorównywał mi wzrostem, ale jego bary wydawały się szersze od stołu konferencyjnego. Był kompletnie łysy. Miał na sobie czarne spodnie i czarną kurtkę zapiętą pod szyję. Stanął prosto i skrzyżował ręce na piersiach. Przypuszczałem, że jest ode mnie starszy o jakieś pięć czy sześć lat i że kiedyś był bokserem, o czym świadczyły choćby wystające knykcie.
– To jest Holten – przedstawił go Carp. – Dopilnuje, żebyście obaj byli bezpieczni, ty i laptop. – Pochylił się, wyjął spod stołu aluminiową walizeczkę i położył ją na blacie.
Holten podszedł, przywitał się ze mną, po czym stanął obok niej, otworzył ją i umieścił laptop w specjalnym wgłębieniu. Obserwowałem, jak zamyka walizeczkę na klucz, a potem wyjmuje z kieszeni kajdanki. Przymocował jej uchwyt do swojego nadgarstka, podniósł ją i rzucił:
–