Nie był pewien, czy anonimowy wpis zadziała, dlatego wkrótce potem, posługując się tym samym loginem, założył konto na stronie poświęconej bitcoinom i dodał komentarz w wątku, w którym dyskutowano o tym, czy możliwe jest stworzenie internetowego sklepu heroinowego. Tam również namawiał do odwiedzenia Jedwabnego Szlaku. „Co za świetny wątek! – napisał. – Macie tu masę doskonałych pomysłów. Czy ktoś z was widział już Silk Road?” To również zrobił anonimowo, tak by nie dało się go namierzyć.
Teraz mógł tylko czekać. Ale niezbyt długo.
– Obłęd – powiedział do Julii. – Ludzie, którzy przeczytali te wpisy, już wchodzą na stronę.
– Czy ktoś coś kupił? – spytała, eksplorując Jedwabny Szlak na laptopie.
– Jeszcze nie – odparł. Wiedział jednak, że zaczną. No bo czy mogłoby być inaczej?
10
Co się wznosi, musi upaść
Nad Austin zapadł zmierzch, a w magazynie Good Wagon Books panowała upiorna cisza. Słychać było tylko Rossa, który stał przy biurku i zaciekle stukał w klawiaturę. Chciał dokończyć pisanie kodu na stronę Silk Road, żeby móc wrócić do domu.
Jeszcze nigdy w życiu nie był tak zajęty. Nie licząc Julii (i poświęcanej jej uwagi, jakiej wymagała), jednocześnie kierował swoim biznesem książkowym, zarządzał pracownikami zatrudnionymi na część etatu i prowadził stronę ze sprzedażą narkotyków. Bardzo pragnął się pozbyć obowiązków w Good Wagon Books, nie chciał jednak zrobić przykrości przyjacielowi, który powierzył mu ten biznes, a co ważniejsze, znajomi nie mogli zobaczyć, że Ross porzuca kolejny nieudany projekt.
Na szczęście jego codzienne zajęcia uzupełniały się nawzajem. Co rano, kiedy przyjeżdżał do magazynu Good Wagon Books, odpalał laptopa w maleńkim biurze położonym z boku budynku. Sprawdzał zamówienia na książki, potem zamówienia na narkotyki, a następnie wysyłał jedne i drugie do klientów w całym kraju.
Po książki chodził alejkami wśród stosów, które zbudował własnoręcznie przez kilka miesięcy: dziesiątek dwuipółmetrowych drewnianych regałów pełnych starych powieści i tomów literatury faktu, skrupulatnie uporządkowanych alfabetycznie. Zamówione przez internet książki wkładał do solidnych kopert bąbelkowych, a potem za pomocą drukarki do etykiet sporządzał naklejkę z nazwiskiem i adresem odbiorcy.
Robił sobie przerwę na lunch – kanapkę z masłem orzechowym i dżemem na chlebie pełnoziarnistym, który smakował jak ściółka – a potem zaczynała się prawdziwa zabawa. Nadchodziła pora pakowania narkotyków.
Za pomocą zgrzewarki próżniowej, zwykle używanej po to, by jedzenie dłużej zachowywało świeżość, pakował wyhodowane grzybki w folię. Później wkładał je do takich samych kopert, w jakich rozsyłał książki w twardej i miękkiej oprawie. Wreszcie na tej samej drukarce do etykiet robił naklejki z nazwiskiem i adresem zamawiającego. Było to dla niego powodem do ogromnej dumy.
Przez pierwsze tygodnie po uruchomieniu Silk Road Ross wysyłał grzybki do nabywców raz albo dwa razy w tygodniu. Teraz, parę miesięcy później, zamówienia zaczęły przychodzić codziennie. Na stronie wydarzyło się też coś nowego i niesamowicie ekscytującego! Ross nie był już jedynym sprzedawcą narkotyków na Jedwabnym Szlaku. Pojawiło się kilku innych dilerów oferujących trawę, kokainę i niewielkie ilości ecstasy.
Gdy dowiedziała się o tym Julia, była zaniepokojona. Sprzedawanie w sieci dżointów i małych woreczków z grzybkami to jedno, ale mocniejsze narkotyki mogły pociągnąć za sobą poważniejsze konsekwencje. Ross przekonywał dziewczynę, że zbudowany przez niego system jest całkowicie anonimowy i bezpieczny, bo nikt nie może go powiązać z osobą Ulbrichta.
Zapewnienie Julii, że nikomu nie grozi niebezpieczeństwo, nie było jedynym wyzwaniem – o tym samym należało przekonać nowych nabywców. Żeby potencjalni klienci czuli się komfortowo, kupując narkotyki od tajemniczych nowych dilerów z internetu, Ross wprowadził na stronie Silk Road system ocen, w którym sprzedający otrzymywali punkty karmy odpowiadające pozytywnym i negatywnym recenzjom na eBayu czy Amazonie.
Wyczerpywała go ta praca, ale odczuwał również euforię, bo ludzie wreszcie korzystali z jego dzieła. W marcu 2011 roku miał już na koncie kilka tysięcy dolarów dochodu. Największy problem stanowiło teraz wymyślenie, jak podzielić czas między pracę nad stroną z narkotykami, biznes książkowy i relację z Julią.
Traf chciał, że wkrótce jedna z tych aktywności miała zniknąć w chmurze kurzu. Pewnego dnia Ross pracował na laptopie pośród ciszy pustego biura, gdy nagle z wnętrza magazynu dobiegł go potężny huk. Był tak głośny i przerażający, że chłopak na moment wstrzymał oddech. Tymczasem hałas nie ustawał.
Przez ułamek sekundy w głowie Rossa zawirowały najróżniejsze możliwości. Może to nalot policji, która taranem wyważa drzwi, żeby aresztować twórcę maleńkiego sklepu Silk Road? Może wybuch gazu? Spanikowany chłopak przez chwilę stał nieruchomo, przerażony myślą, że wszystkie godziny pisania kodu i hodowania grzybów poszły na marne, bo tak jak zawsze przeczuwał, był mu przeznaczony rozczarowujący los nieudacznika.
Potem jednak ogłuszające huki ustały równie nagle, jak się zaczęły. Zastąpiła je absolutna cisza. Tętno Rossa nieco zwolniło, a on sam nabrał odwagi, żeby ostrożnie wyjść za róg do magazynu i sprawdzić, co spowodowało hałas.
Wówczas zobaczył, że ważące tony regały Good Wagon Books zawaliły się niczym olbrzymie kostki domina. Tym, co usłyszał, były dźwięki pękającego drewna i sypiącej się góry książek. Wyglądało to tak, jakby przez dach wsunęła się ogromna ręka i zakręciła całym pomieszczeniem.
Ross ocenił zniszczenia. Kryminały leżały na podręcznikach programowania. Książki science fiction i romanse były przygniecione przez resztę tomów. Szybko dotarło do niego, że kiedy składał regały, wyraźnie zaprzątnięty myślami o Silk Road, musiał zapomnieć o dokręceniu kilku śrub. Całe szczęście, że sam przez to nie zginął.
Czym prędzej wrócił do biura i zadzwonił do Julii, by powiadomić ją o tym, co się stało. Gdy jednak opowiadał o hałasach i bałaganie, uświadomił sobie, że tak naprawdę nie był to wcale pechowy wypadek, który przyniesie mu jeszcze więcej stresu i niepokoju, ale szczęśliwy traf. Może to znak od Boga, może zrządzenie losu, a może zwykły fart. Teraz jednak Ross miał wymówkę, żeby zamknąć interes i zwolnić pracowników. Mógł powiedzieć wszystkim, że ponowne zmontowanie regałów i uporządkowanie książek wymagałyby zbyt wiele pracy. Był usprawiedliwiony, nikt nie pomyślałby, że się poddaje.
Zamiast dzielić czas między Silk Road, Good Wagon Books i Julię, wreszcie mógł się skupić na dwóch z tych kwestii. Choć jedna miała niebawem narazić drugą na niebezpieczeństwo.
11
Artykuł na Gawkerze
Kawiarnia Café Grumpy na brooklyńskim Greenpoincie wyglądała tak jak każda inna enklawa hipsterstwa w Ameryce: świeciły ekrany laptopów, a słuchawki bezdźwięcznie ryczały ludziom do uszu. Mężczyźni i kobiety sączący przedrożoną kawę mieli na sobie typowe dla hipsterskiego Brooklynu obcisłe dżinsy, a na palcach ich rąk i ramionach wiły się artystyczne tatuaże. Na zewnątrz rozciągało się przemysłowe pustkowie McGuinness Boulevard, arterii łączącej Brooklyn i Queens mostem przerzuconym nad wypełnionym ściekami Newtown Creek. Wzdłuż ulic ciągnęły się warsztaty i stacje benzynowe. Tu i ówdzie powstawały modne apartamentowce – znak, że ta kategoria twórczych ludzi pochylonych co dnia nad laptopami również stanowi zagrożony gatunek.