– W rzeczywistości coś takiego nie mogłoby się zdarzyć – powiedział do Julii.
Kiedy nie oglądał serialu, majstrował teraz w sypialni w Austin przy swoim nowym pomyśle: anonimowej stronie internetowej, na której można by sprzedawać i kupować absolutnie wszystko. Zaczątki tej koncepcji nosił w sobie już od pewnego czasu. Było to kolejne z jego marzeń na jawie, które miał nadzieję zrealizować w przyszłości. Jedyny kłopot polegał na tym, że kiedy rok wcześniej po raz pierwszy doznał tego olśnienia, niezbędna technologia po prostu jeszcze nie istniała.
W owym czasie Ross skontaktował się z poznanym w sieci człowiekiem posługującym się pseudonimem Arto. Wymienili kilka mejli, w których Ross pytał Arta, czy możliwe byłoby stworzenie takiego anonimowego sklepu internetowego (głównie z myślą o nielegalnych narkotykach, które zdaniem Rossa nie powinny być nielegalne), nad którym państwo nie miałoby kontroli.
Arto, który ewidentnie był ekspertem w tym zakresie, wyjaśnił, że większość technologii potrzebnej do realizacji pomysłu Rossa jest już dostępna. Istniała przeglądarka internetowa o nazwie Tor, pozwalająca użytkownikom przejść przez kurtynę do drugiego, oddzielnego internetu – takiego, którego amerykański rząd nie mógł monitorować. Dzięki Torowi każdy stawał się tam niewidzialny. W przeciwieństwie do normalnego internetu, w którym każdy twój ruch jest rejestrowany w bazach danych Facebooka, Google’a czy Comcastu, po tamtej stronie, zwanej darknetem, po prostu nie mogli cię znaleźć.
Pomysł Rossa wiązał się jednak z komplikacjami. Chodziło konkretnie o to, że w 2009 roku nie istniał bezpieczny sposób dokonywania anonimowych płatności w sieci za nielegalne produkty. Gotówka była zbyt ryzykowna, a na kartach kredytowych zostawał ślad po tym, że ktoś kupił woreczek kokainy w nielegalnym sklepie z narkotykami.
W ramach inspiracji Arto zasugerował Rossowi lekturę mało znanej powieści pod tytułem A Lodging of Wayfaring Men. Książka opowiada o grupie libertariańskich poszukiwaczy wolności, którzy tworzą w sieci alternatywną społeczność korzystającą z własnej cyfrowej waluty, wolną od kontroli państwa. Ten internetowy świat rośnie tak szybko, że rząd Stanów Zjednoczonych panicznie się go obawia. FBI wysyła agentów mających powstrzymać działanie strony, zanim ta zniszczy fundamenty społeczeństwa.
Porada Arta bardzo zainspirowała Rossa, ale problemy logistyczne pozostały. Nie istniał sposób płacenia za narkotyki kupowane na takiej stronie. Dlatego na cały rok pomysł trafił w jego umyśle na półkę. Aż do teraz. Ross usłyszał o nowej technologii o nazwie bitcoin. Zachwalano ją jako nowatorską formę elektronicznej gotówki, jak wynikało z jego rozeznania – całkowicie niewykrywalnej. Każdy człowiek na świecie mógł z niej korzystać do zakupu lub sprzedaży czegokolwiek, tak by nie pozostawić po sobie żadnych cyfrowych śladów.
Ludzie (albo jedna osoba) odpowiedzialni za stworzenie tej nowej technologii pozostawali anonimowi, koncepcja była jednak prosta: o ile do zakupu czegoś w Ameryce potrzeba dolarów, w Anglii funtów, w Japonii jenów, a w Indiach rupii, o tyle ta nowa waluta, bitcoiny, miała być używana na całym świecie, a zwłaszcza w sieci. I – zupełnie jak gotówka – była nie do namierzenia. Aby zdobyć bitcoiny, można było dokonać wymiany w internecie, mniej więcej tak samo, jak na lotnisku wymienia się dolary na euro. Właśnie na to brakujące ogniwo czekał Ross, by zbudować swój eksperymentalny świat bez zasad.
Tak oto latem 2010 roku, podczas gdy Julia fotografowała nagie kobiety, Ross Ulbricht, niespełniony fizyk, który tak bardzo chciał zmienić świat, zasiadł do ukochanego laptopa, żeby urzeczywistnić ideę, którą od dawna nosił w głowie. Pragnął stworzyć stronę internetową będącą wolnym, otwartym targowiskiem, gdzie ludzie z całego świata mogliby kupić wszystkie rzeczy aktualnie dla nich niedostępne ze względu na restrykcje amerykańskiego rządu – a przede wszystkim narkotyki. Kiedy palce Rossa dotknęły klawiatury, a na ekranie pojawiły się linijki kodu, zaczął sobie wyobrażać szybki rozwój strony. Tak szybki, że rząd będzie się panicznie bał jej siły. Strona stanie się żywym dowodem na to – fantazjował Ross – że legalizacja narkotyków to najlepszy sposób na powstrzymanie przemocy i opresji na świecie. Gdyby to się udało, zmianie uległyby fundamenty naszego społeczeństwa.
Jasne, chciał zarabiać pieniądze. Właśnie tak działają libertarianie. Ale chciał również oswobodzić innych. Na terenie całego kraju miliony ludzi tkwiły w więzieniach przez narkotyki, w szczególności te błahe, jak trawa i grzybki halucynogenne. Podły i zgniły system więziennictwa trzymał tych ludzi za kratkami, niszczył im życie dlatego, że państwo chciało dyktować obywatelom, co mogą, a czego nie mogą robić z własnym ciałem. Nowa strona, nad którą pracował Ross, mogła to zmienić.
Wymyślenie nazwy sklepu było wyzwaniem, ostatecznie jednak zdecydował się na Silk Road, czyli Jedwabny Szlak, na cześć pradawnej chińskiej drogi handlowej z czasów dynastii Han.
Teraz największy kłopot polegał na znalezieniu czasu na pracę nad projektem, ponieważ Ross wciąż był zaangażowany w Good Wagon Books, a wręcz wziął na siebie większość obowiązków. Zatrudnił jednak kilku pracowników, by zajmowali się książkami, sam zaś zaszył się w swej zagraconej sypialni i harował nad stroną, która nawet dla kogoś tak zdolnego jak on była wyzwaniem.
Spędzał niezliczone godziny, pisząc kod frontendowy, kod backendowy oraz kod, który te cyfrowe dialekty łączył w jedno. Wszystkich języków programowania uczył się na bieżąco. W gruncie rzeczy w pojedynkę tworzył odpowiednik eBaya czy Amazona, bez niczyjej pomocy i bez wcześniejszej wiedzy. Gdy nie wiedział, jak rozwiązać jakiś problem programistyczny, stawał w miejscu. Nie mógł przecież zamieścić w internecie ogłoszenia w sprawie pracy, w którym napisałby, że szuka kogoś do pomocy przy stworzeniu strony umożliwiającej zakup narkotyków i innych nielegalnych towarów.
Chwilowo był zdeterminowany, żeby zbudować stronę samodzielnie, nawet jeśli wolno mu to szło. Z pomysłu, który teraz wydawał się oczywistym sposobem realizowania wolnościowych ideałów Rossa, mogło naprawdę coś wyjść.
Pozostała jednak pewna sprawa, której na razie nie rozwiązał. Skąd na nowej stronie, na której miał handlować narkotykami, weźmie narkotyki?
8
Farmer Ross
Musiał komuś powiedzieć, a właściwie, co ważniejsze, musiał to komuś pokazać. Ale nie mógł, po prostu nie mógł – to było zbyt niebezpieczne. Ta rozterka nie dawała Rossowi spokoju. Po tygodniach bicia się z myślami wiedział już, kogo wybrać.
– Chcę cię gdzieś zabrać – powiedział do Julii pewnego popołudnia pod koniec listopada. – Ale muszę zawiązać ci oczy.
– Zawiązać mi oczy?! – wykrzyknęła z entuzjazmem, zrywając się z krzesła, zachwycona perspektywą, że czeka ją coś perwersyjnego. – Super!
Prędko wyjaśnił, że to nie ma związku z seksem.
– Zawiążę ci oczy dla twojego bezpieczeństwa – powiedział, a na jego twarzy pojawiła się troska. – Dzięki temu nigdy nie doprowadzisz nikogo w miejsce, w które cię zabiorę.
Julia mimo wszystko czuła dreszczyk ekscytacji, kiedy obwiązywał jej głowę czarnym materiałem. Mocno go zacisnął, żeby do oczu nie przedostawało się żadne światło. Nie był tym samym flegmatykiem co zwykle, wydawał się nerwowy i zamyślony. W milczeniu wyszli z mieszkania. Ściskając Julię za ramię, pomógł jej dojść do pikapa. On widział wszystko, ona tylko słyszała. Kluczyki zabrzęczały niczym psia obroża. Pstryknęły otwierane drzwi auta. Stuknęły zamykane. Zawarczał silnik. W końcu samochód ruszył naprzód – dla Julii w mrok, a dla Rossa w światło dnia.
– Dokąd