– A jak ktoś przedawkuje? – zapytała, gdy w sklepie internetowym Silk Road pojawiły się crack i heroina.
– Mamy system ocen – odparł stanowczo Ross. – Więc jeśli ktoś sprzeda zły towar, dostanie złą ocenę i nikt więcej nic od niego nie kupi.
– A jeżeli ten ktoś umrze? Jak wystawi złą ocenę, skoro nie żyje?
Takie rozmowy trwały godzinami, kręcili się w kółko i nie dochodzili do porozumienia. Cokolwiek powiedziała Julia, Ross zawsze miał jakąś odpowiedź, często w otoczce intelektualnej analizy albo teorii libertariańskiej. Kiedy zaś spór zatoczył koło zbyt wiele razy, chłopak kończył rozmowę słowami: „No cóż, musimy się pogodzić z tym, że mamy w tej kwestii różne zdania”.
Owe różnice zdań, a także aktualne zainteresowanie witryną ze strony mediów i władz, sprawiły, że okazjonalne sprzeczki zakochanych przerodziły się w codzienną wojnę.
– Musisz to rzucić! – krzyczała Julia. – Pójdziesz na całe życie do więzienia. Jak mam wziąć ślub i założyć rodzinę z kimś, kto siedzi w więzieniu?
Na to Ross odpowiadał spokojnie:
– Nie mogą mnie złapać, bo chronią mnie Tor i bitcoiny. – Następnie wygłaszał przećwiczoną tyradę na temat swojej spuścizny. Oznajmiał, że strona będzie jego największym darem dla społeczeństwa. Pomagał ludziom, zapewniał im poczucie bezpieczeństwa, bo nie musieli kupować dragów na ulicy, przez co można było wylądować w więzieniu albo, co gorsza, zostać rannym lub zginąć. Czy Julia tego nie widziała? Czy nie chciała w tym uczestniczyć?
Zupełnie jakby stale korzystali z tego samego scenariusza: wybuchała kłótnia, a potem któreś z nich demonstracyjnie wychodziło z pokoju albo z mieszkania. Po kilku godzinach miłość znów przyciągała ich do siebie. Godzili się i zasypiali objęci. Julia śniła o domku z białym płotem i gromadce rozchichotanych dzieci biegających po ogrodzie, a Ross – o tym, że Silk Road urośnie w siłę tak bardzo, że pewnego dnia jej założyciel zdoła dzięki niej obalić obowiązujące prawa antynarkotykowe i będzie wychwalany za pozytywny wpływ, jaki miał na społeczeństwo. Nazajutrz rano kłótliwi kochankowie zaczynali wszystko od początku.
Strona zaczęła wpływać również na inne aspekty ich związku. Julia chciała chodzić na tańce i oczekiwała, że skoro Ross zarabia tyle pieniędzy na prowizjach, będzie ją zabierał do dobrych restauracji. Jemu tymczasem zupełnie wystarczało jedzenie kanapek z masłem orzechowym i dżemem w trakcie pisania kodu na laptopie. Bywało, że nie mył się przez kilka dni, ledwo się do niej odzywał i po prostu siedział na krześle w sypialni (często nago), pracując na komputerze.
Julia tak bardzo martwiła się stanem ich związku, a także samego Rossa, że zaczęła miewać regularne ataki paniki. Zerkała na mężczyzn w sklepie spożywczym, zastanawiając się, czy to nie policyjni tajniacy, którzy wiedzą, że żyje z twórcą Silk Road. Płakała pod prysznicem. Bardzo kochała Rossa, ale on najwyraźniej bardziej kochał swoją stronę.
Trwało to tygodniami, a każdy dzień był powtórzeniem poprzedniego, aż pewnego wieczoru Ross wrócił do domu z ogniem podniecenia w oczach. Zachwycony oznajmił Julii, że musi jej coś pokazać. Otworzył laptopa, grzebał w nim przez kilka sekund, a potem obrócił komputer w jej stronę. Miesiącami robił wszystko, aby przekonać dziewczynę, że w Silk Road powinny być dostępne twarde narkotyki. Odwoływał się do swoich kluczowych argumentów, że państwo nie powinno dyktować ludziom, co mogą, a czego nie mogą wprowadzać do własnego organizmu, i że bez wojen narkotykowych spadłyby zarówno przestępczość, jak i przemoc. Jeśli nawet Julia niekoniecznie zgadzała się z poglądami Rossa, rozumiała jego sposób myślenia, który w teorii miał sens. Nic jednak nie mogło jej przekonać o wartości tego, co miał jej właśnie pokazać.
– Patrz – powiedział z dumą, wskazując na ekran laptopa. – Na stronie ktoś właśnie wystawił na sprzedaż broń.
Julia popatrzyła z niedowierzaniem i ogarnęły ją mdłości.
– Ross – odezwała się błagalnym tonem. – To nie jest normalne.
– Dlaczego nie? Posiadanie broni to nasze konstytucyjne prawo, więc powinniśmy mieć…
Przerwała mu:
– Wytłumacz mi, dlaczego ktoś chce kupować broń anonimowo.
– Nie do mnie należy zadawanie takich pytań – odparł Ross poirytowany tym, że Julia nie podziela jego entuzjazmu. – To nie ja decyduję, dlaczego ktoś coś robi. Wybór należy do ludzi.
– Tak, ale… – zaczęła, lecz nie pozwolił jej skończyć.
– Czyli państwo może mieć broń, a ludzie nie? – zapytał. (Później powtarzał ten argument w rozmowach na stronie Silk Road, oznajmiając prywatnie swoim pracownikom: „Zawsze byłem zwolennikiem prawa do posiadania broni. Broń wyrównuje siły w walce z tyrańską władzą”).
Julia instynktownie wiedziała, że jej sumienie się nie myli. Ale nawet gdy przedstawiała mądre, przekonujące riposty, Ross kończył rozmowę stwierdzeniem: „No cóż, musimy się pogodzić z tym, że mamy w tej kwestii różne zdania”.
Dla niej to był moment, w którym powiedziała „dość”. Lekkie narkotyki? Jasne. Twarde narkotyki? Dobrze. Może Ross miał rację, może rzeczywiście mamy prawo robić z własnym organizmem, co chcemy. Czy władze mogą mówić, że wolno nam pić alkohol, który zabija rocznie dziewięćdziesiąt tysięcy Amerykanów, palić papierosy, które w Stanach zabijają czterdzieści tysięcy ludzi miesięcznie, a nawet jeść czerwone mięso, codziennie wywołujące zawały u setek osób, ale nie wolno nam palić trawy, która jeszcze nigdy nikogo nie zabiła? Jednak na kupowanie anonimowo nielegalnej broni Julia nie mogła się zgodzić. Kilka tygodni później wsiadła w samolot do Nowego Jorku. Pomyślała, że jesień na północnym wschodzie kraju pomoże jej oczyścić umysł. Erica powitała ją serdecznym uściskiem. Potem rozłożyły się na dywanie w salonie i gadały.
W oddali przez okno Julia widziała miękkie niebiesko-białe światła Yankee Stadium rozjaśniające nocne niebo. Trudno było o scenerię bardziej odmienną od chaosu, który otaczał ją przez ostatnie miesiące. Słuchając pomruków Bronxu, Julia podjęła decyzję. Usiadła i odwróciła się do Eriki.
– Muszę ci coś powiedzieć – oznajmiła.
– Co?
– Obiecaj mi, że nigdy nikomu tego nie powtórzysz. Nigdy! Ross by mnie zabił.
– Przysięgam! – odparła Erica, ciekawa sekretu, który między nimi zawisł. – Obiecuję.
Julia jeszcze raz mocno zaciągnęła się dżointem i na kilka sekund przytrzymała dym w płucach. Wydmuchnęła go, przez moment patrzyła, jak chmura bieli rozwiewa się w powietrzu, a potem powiedziała Erice wszystko.
14
Coś ty zrobiła?!
Ross miał łzy w oczach, kiedy pędził po schodach do mieszkania Julii. Ogarnięty strachem zmieszanym z wściekłością otworzył drzwi, wpadł do środka i zaczął na nią krzyczeć.
– Nie wierzę, że to zrobiłaś! – wrzasnął, zatrzaskując za sobą drzwi. – Jestem skończony!
– O czym ty mówisz? – wyjąkała Julia, podnosząc wzrok znad laptopa, zszokowana tym nagłym wtargnięciem, ale jeszcze bardziej przerażeniem malującym się na twarzy chłopaka.
– Zdradziłaś