Outsider. Stephen King. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Stephen King
Издательство: PDW
Серия:
Жанр произведения: Ужасы и Мистика
Год издания: 0
isbn: 9788381699051
Скачать книгу
kącik na końcu pokoju stołowego.

      – Dziękuję. To wasz następny przystanek, poruczniku. – Ponownie odwróciła się do Marcy. – Skoro i tak musimy czekać, czy mogę zadać pani jedno krótkie pytanie?

      – Nie.

      Riggins puściła jej odpowiedź mimo uszu.

      – Czy zauważyła pani w ostatnich tygodniach coś dziwnego w zachowaniu męża?

      Marcy zaśmiała się bez cienia wesołości.

      – Pyta pani, czy szykował się na to, żeby kogoś zabić? Czy chodził z kąta w kąt, zacierając ręce, a może śliniąc się i mamrocząc do siebie? Ciąża rzuciła się pani na mózg, pani detektyw.

      – Rozumiem, że to znaczy „nie”.

      – Brawo. I proszę mnie więcej nie nękać!

      Riggins odchyliła się do tyłu i splotła dłonie na brzuchu. Zostawiła Marcy samą z jej pękającym pęcherzem i wspomnieniem czegoś, co Gavin Frick powiedział raptem tydzień temu po treningu: „Gdzie Terry ostatnio jest myślami? Chwilami wydaje się jakiś nieobecny. Zupełnie jakby walczył z grypą czy coś”.

      – Pani Maitland?

      – Co?

      – Wyglądała pani tak, jakby coś jej przyszło do głowy.

      – Rzeczywiście. Pomyślałam, że bardzo niewygodnie się koło pani siedzi. To tak, jakby siedzieć przy piecu, który umie oddychać.

      Rumiane policzki Betsy Riggins zaczerwieniły się jeszcze bardziej. Z jednej strony Marcy była przerażona tym, co powiedziała – okrucieństwem swoich słów. Z drugiej ucieszyła się, że zadała cios, który najwyraźniej sięgnął celu.

      Tak czy owak, Riggins o nic więcej nie pytała.

      Wydawało się, że minęła cała wieczność, zanim wrócił Sablo − z przezroczystą foliową torebką zawierającą wszystkie tabletki z apteczki na dole (same prochy dostępne bez recepty; nieliczne przepisane przez lekarza trzymali w dwóch łazienkach na górze) i krem Terry’ego na hemoroidy.

      – Już można – oświadczył.

      – Pani pierwsza – powiedziała Riggins.

      W innych okolicznościach Marcy na pewno ustąpiłaby pierwszeństwa kobiecie w ciąży i jeszcze parę minut wytrzymała, ale nie tym razem. Weszła, zamknęła się w środku i zobaczyła, że pokrywa spłuczki jest przekrzywiona. Bóg wie czego tam szukali – najpewniej narkotyków. Oddała mocz ze spuszczoną głową i twarzą skrytą w dłoniach, żeby nie patrzeć na resztę tego bałaganu. Czy wieczorem przywiezie tu Sarah i Grace? Przeprowadzi je przez oślepiający blask reflektorów telewizyjnych, które do tego czasu bez wątpienia staną przed domem? A jeśli nie tutaj, to dokąd? Do hotelu? Czy tam mogłyby je wytropić te sępy, jak ich nazwał policjant stanowy? Pewnie tak.

      Kiedy już opróżniła pęcherz, wpuściła Betsy Riggins. Sama wśliznęła się do salonu, ani myślała znów siedzieć na ławie w sieni z detektyw Wielorybicą. Gliny przeszukiwały biurko Terry’ego, nawet nie tyle przeszukiwały, ile je gwałciły − wszystkie szuflady były powyciągane, większość zawartości wywalona na podłogę. Jego komputer został rozmontowany, części składowe były opatrzone żółtymi nalepkami, jakby w przygotowaniu do wyprzedaży.

      A jeszcze godzinę temu najważniejszą rzeczą w moim życiu było zwycięstwo Golden Dragons i wyjazd na finały, pomyślała Marcy.

      – Och, co za ulga. – Betsy Riggins wróciła i usiadła przy stole jadalnym. – Mam spokój na całe piętnaście minut.

      Marcy otworzyła usta i prawie wyszły z nich słowa: Oby twoje dziecko umarło. Zamiast tego powiedziała:

      – Miło, że ktoś się czuje lepiej. Nawet przez piętnaście minut.

      16

      Zeznanie Claude’a Boltona (13 lipca, 16:30, przesłuchujący detektyw Ralph Anderson)

      Detektyw Anderson: Cóż, Claude, to dla ciebie pewnie miła odmiana być tutaj, kiedy nic nie nabroiłeś.

      Bolton: A wie pan, że trochę tak. No i fajnie się przejechać na przednim siedzeniu radiowozu zamiast z tyłu. Sto trzydzieści na godzinę przez prawie całą drogę z Cap City. Kogut, syrena, pełen luksus. Ma pan rację. To było miłe.

      Detektyw Anderson: Co robiłeś w Cap?

      Bolton: Zwiedzałem. Miałem parę wolnych wieczorów, więc dlaczego nie? To chyba nie jest zabronione, co?

      Detektyw Anderson: Z tego, co słyszałem, w zwiedzaniu towarzyszyła ci Carla Jeppeson, w swoim miejscu pracy znana pod pseudonimem Pixie Dreamboat.

      Bolton: I nic dziwnego, że pan słyszał, skoro przyjechała radiowozem ze mną. Swoją drogą jej też się podobało. Powiedziała, że to bez porównania lepsze, niż telepać się autobusem.

      Detektyw Anderson: Rozumiem, że zwiedzaliście głównie pokój 509 w motelu Western Vista przy drodze numer 40?

      Bolton: Och, nie tylko. Dwa razy poszliśmy na kolację do Bonanzy. Dobrze karmią. I tanio. Poza tym Carla wyciągnęła mnie do centrum handlowego. Mają tam ścianę wspinaczkową, zaliczyłem ją z palcem w nosie.

      Detektyw Anderson: Nie wątpię. Słyszałeś, że tu, we Flint City, zamordowano chłopca?

      Bolton: Kojarzę, że widziałem coś na ten temat w wiadomościach. Nie myśli pan chyba, że miałem z tym coś wspólnego?

      Detektyw Anderson: Nie, ale możesz mieć informacje o człowieku, który jest w to zamieszany.

      Bolton: Skąd miałbym…

      Detektyw Anderson: Pracujesz jako wykidajło w Gentlemen, Please, prawda?

      Bolton: Jestem pracownikiem ochrony. Nie używamy określenia „wykidajło”. Gentlemen, Please to lokal z klasą.

      Detektyw Anderson: Nie będziemy się o to spierać. Słyszałem, że byłeś w pracy we wtorek wieczorem. I wyjechałeś z Flint City dopiero w środę po południu.

      Bolton: To Tony Ross powiedział wam, że pojechaliśmy z Carlą do Cap City?

      Detektyw Anderson: Tak.

      Bolton: Dostaliśmy zniżkę w tym motelu, bo jego właścicielem jest wujek Tony’ego. Tony też miał dyżur we wtorek wieczorem; to wtedy go poprosiłem, żeby zadzwonił do wujka. Jesteśmy dobrymi kumplami, ja i Tony. Od czwartej do ósmej staliśmy przy drzwiach, od ósmej do północy w kanale, czyli przed sceną, tam, gdzie siedzą panowie.

      Detektyw Anderson: Pan Ross powiedział mi też, że około wpół do dziewiątej zobaczyłeś kogoś znajomego.

      Bolton: Ach, chodzi o trenera T. Chyba nie myśli pan, że to on załatwił tego dzieciaka, co? Bo trener T to porządny gość. Trenował siostrzeńców Tony’ego w drużynach młodzieżowych. Futbolowej i bejsbolowej. Byłem zaskoczony, że przyszedł do naszego lokalu, ale nie zaszokowany. Nawet się pan nie domyśla, jacy ludzie u nas bywają – bankowcy, prawnicy, nawet paru duchownych. Ale to tak, jak mówią o Vegas: co się dzieje w Gent’s, zostaje w…

      Detektyw Anderson: Mhm, nie wątpię, że jesteście dyskretni jak księża w konfesjonale.

      Bolton: Żarty żartami, ale taka jest prawda. Jeśli chcemy, żeby klienci do nas wracali, nie mamy innego wyjścia.

      Detektyw Anderson: Tak dla formalności, Claude: kiedy mówisz „trener T”, masz na myśli Terry’ego Maitlanda.

      Bolton: Jasne.

      Detektyw Anderson: Powiedz, w jakich okolicznościach go zobaczyłeś.

      Bolton: Nie sterczymy przez cały czas w kanale, no nie? Nie na tym ta robota polega. Przez większość czasu krążymy po lokalu, pilnujemy, żeby klienci nie dotykali dziewczyn, przerywamy bójki, zanim się rozkręcą –