− Chociażby Helena Trojańska, skoro już jesteśmy na terenach, gdzie przed wiekami dokonał się podbój grecki – stwierdziła, wskazując dłonią otaczające je turkusowe morze, w którym przeglądały się pinie porastające przybrzeżne wzgórza.
− Phi – mruknęła w odpowiedzi kobieta, sącząc w tym czasie Latte – głupia pannica, która z czystej próżności nie potrafiła dochować wierności mężowi. Niestety, dla mnie jest jedynie przykładem tego, iż od zarania dziejów wiele kobiet przedkładało puste komplementy i tytuły ponad szacunek dla samych siebie. Pomyśl – poprosiła – jak bezdennie głupim trzeba być, by pozwolić tylu osobom zginąć w bezsensownej walce. Zresztą, o czym my tu w ogóle mówimy? Prawdopodobnie nie było żadnej Heleny! Homer wykreował jej postać na potrzeby swojej wielkiej opowieści, w której zawarł echo dawnej wojny przetaczającej się przez te ziemie wraz z falą kolonizatorów przybyłych z terenów dzisiejszej Grecji kontynentalnej, jak i wyspiarskiej.
− Phi – powtórzyła jej reakcję Katarzyna, dodając od siebie nutkę lekceważenia dla całego tego wykładu – czy ty wszystko musisz zawsze sprowadzać do wywodu uniwersyteckiego?
− Wybacz, „Iliadę” czytałam raczej z przymusu, niż dla przyjemności. Spiżozbrojni Achajowie nigdy nie należeli do moich ulubieńców. Tacy nafaszerowani buzującym testosteronem mężczyźni nie są w moim typie.
Obie kobiety lekko zachichotały na samą myśl o antycznych wojownikach, tak obrazowo opisanych przez ojca poezji epickiej.
Zanim zdążyły powrócić do głównego tematu swojej rozmowy, do ich stolika podszedł jeden z gości, prosząc o poradę w kwestiach praktycznych. Po chwili blat zasłany został mapami i prospektami prezentującymi atrakcje regionu, zarówno te na lądzie, jak i na morzu.
Prywatna konwersacja musiała poczekać. W końcu nadrzędnym celem obydwu trzydziestolatek była ciężka praca, którą starały się wykonywać najlepiej jak potrafiły. A wszystko to w imię jednego, wyższego celu – przyszłości bez problemów finansowych.
Rozdział 2
Wieści, które dotarły do niego o wczesnym poranku były jednocześnie dobrymi, jak i zaledwie potwierdzającymi faktyczny, niemal dramatyczny, stan rzeczy.
Costas miał właśnie zasiąść do śniadania, które zawsze spożywał w domu, tuż przed wyjściem do biura, gdy jego telefon rozdzwonił się na dobre. Usłyszał jedno pojedyncze słowo, które zostało wyartykułowane w zastępstwie zwyczajowego powitania.
− Plotki – powiedział niezbyt radosnym tonem Agenor.
Zamarł na chwilę, jakby nie rozumiejąc znaczenia tego prostego słowa. Nie mógł zrozumieć, jak coś tak niepozornego mogło doprowadzić do tak poważnych kłopotów.
− Plotki? – powtórzył w końcu z niedowierzaniem za swoim przyjacielem – tylko tyle trzeba, by poruszyć w posadach firmę stworzoną przez mego ojca?
− Tylko albo aż! – odpowiedział dobitnie mężczyzna – jeśli tak podchodzisz do całej tej sprawy, to z przykrością muszę dojść do wniosku, iż zasługujesz na to, co właśnie cię spotkało. Dobra opinia może wynieść cię na szczyt Olimpu, a zła strącić w otchłań Tartaru! – stwierdził ostro Agenor, dziwiąc się jednocześnie lekkiemu podejściu przyjaciela do informacji, które właśnie mu przekazał.
− Trudno mi uwierzyć, że słowo rzucone tu czy tam mogło przekonać połowę naszych kontrahentów do odwołania rezerwacji – wszedł mu w słowo Costas, zupełnie nie przejmując się przed chwilą wypowiedzianymi słowami krytyki – weźmy na przykład takiego Johanssona! Od przeszło dwudziestu lat, rok w rok, wynajmował u nas jacht, a przedwczoraj jego sekretarka odwołała zamówienie. Czy chcesz mi wmówić, że on też uwierzył w jakieś bzdurne plotki wyssane z palca i rozpowiadane przez Bóg wie kogo?
Przez chwilę w słuchawce dało się słyszeć jedynie ciszę, jak gdyby Agenorowi nagle zabrakło słów.
− Najwyraźniej tak – stwierdził w końcu, mając nadzieję, iż brutalna prawda nie załamie do końca jego najlepszego przyjaciela.
− O.K. – rzucił szybko w odpowiedzi, próbując jednocześnie opanować ogarniającą go furię – kto zatem rozpuszcza te plotki? Wskaż mi tę osobę, a osobiście dopilnuję, by mój prawnik w przeciągu kilku godzin dostarczył mu odpowiednie pismo przedprocesowe.
Agenor zaśmiał się nieznacznie, szczerze ubawiony naiwnością przyjaciela, ale też jego wiarą w wymiar sprawiedliwości, który codziennie zmagał się z większymi problemami, niż pomówienia względem małej firmy czarterującej jachty na Rodos.
− To plotki – powtórzył w końcu, by uzmysłowić przyjacielowi, iż wymaga rzeczy niemal niemożliwej – w takim przypadku niezwykle trudno jest znaleźć źródło ich pochodzenia. Wystarczy, by ktoś szepnął słowo, a w przeciągu kilku następnych dni kilkanaście osób dopisze do tego całą, niewyobrażalnie skomplikowaną, historię!
Costas westchnął ciężko, jakby zmęczony i przytłoczony jednocześnie całą tą rozmową.
− Z uporem maniaka będę trzymał się przykładu Johanssona – zaczął swoją przemowę z innej strony – kto ma dostęp do takiej „szychy”?
− Inne „szychy” tego samego lub nawet większego kalibru – odpowiedział niemal natychmiast Agenor.
− Czyli plotki narodziły się w Szwecji? – spytał niespodziewanie Costas, samemu dostrzegając niedorzeczność zadanego przez siebie pytania, zanim jego ostatnie dźwięki zdążyły przebrzmieć w słuchawce telefonu.
− Po prostu udam, że te słowa nawet nie padły – podsumował Agenor, próbując w ten sposób ratować twarz przyjaciela, który zagalopował się w swej wypowiedzi.
− Będę wdzięczny – podziękował z ulgą mężczyzna, zastanawiając się jednocześnie, co powinien zrobić w tej sytuacji. Był ciekawy jeszcze jednej kwestii – skąd w ogóle dowiedziałeś się o tych plotkach?
− Kuzyn, oczywiście na moją prośbę, zrobił małe rozeznanie. Zasięgnął języka, udając, iż rozważa wynajęcie jachtu. Gdy tylko z jego ust padała nazwa „Apollon Charters”, uczynni ludzie odradzali mu twoje usługi.
Costas nie wytrzymał i zaklął soczyście, dając tym samym upust hamowanym do tej pory emocjom. Nie mógł zrozumieć, dlaczego ktoś, w tak podstępny, a jednocześnie tchórzliwy sposób, podkopuje nie tylko wiarygodność rodzinnego dziedzictwa, ale również jego samego.
Od tego momentu przestał traktować tę sprawę w kategoriach biznesowych. Stała się ona kwestią prywatną, która naznaczyła jego honor rysą trudną do zmazania!
Zmęczona poranną pracą w biurze, Anastazja opadła miękko na jeden z foteli ustawionych w cieniu drzewa. Po stokroć wolała to miejsce od eleganckiego, ale bezosobowego pomieszczenia dzielonego z Katarzyną. Dlatego też od jakiegoś czasu starała się wykonywać większość obowiązków tutaj, w ciszy i spokoju, z dala od głównego budynku przystani.
Rozejrzała się wokół. Całe to miejsce było ucieleśnieniem jej marzeń, zrodzonych ze złości i chęci zemsty, które zagnieździły się w jej sercu tuż po krótkim spotkaniu z panem Costasem Patrepoulos.
Zresztą, czy to krótkie zetknięcie się na karuzeli życia dwóch całkowicie sobie obcych osób można tak naprawdę nazwać spotkaniem? W końcu nie miał nawet czelności znieważyć jej osobiście. Rzucone w jej kierunku obelżywe słowa zostały wypowiedziane przez osobę trzecią, jednego z jego pracowników, któremu powierzył wykonanie całej brudnej roboty. Jednak tamtego wieczora obiecała sobie, że kiedyś sprawi, by pożałował swojego zachowania i skamlał u jej stóp o litość.
Nie,