Śledztwo kapitana Brethertona. Annie Burrows. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Annie Burrows
Издательство: OSDW Azymut
Серия: Brides for Bachelors
Жанр произведения: Остросюжетные любовные романы
Год издания: 0
isbn: 978-83-276-4693-4
Скачать книгу
świec. Nie mógł oderwać od niej oczu. Do tego stopnia, że dopiero z odległości niespełna metra zauważył stojącą obok niej starszą panią. Tę samą co wtedy, kiedy poprosił Lizzie do tańca.

      Skłonił się przed paniami, planując, jak się pozbyć przyzwoitki.

      – Panno Hutton, jak miło znów panią spotkać. – Nie musiał niczego udawać, naprawdę był uszczęśliwiony.

      Lizzie jednak zdawała się nie podzielać jego entuzjazmu, tylko wręcz przeciwnie, aż towarzysząca jej dama kuksnęła ją w bok kościstym łokciem.

      – Ach tak… – Panna Hutton jak zwykle oblała się rumieńcem. – Lady Mainwaring, pani pozwoli, to jest… Ten pan przedstawił się jako kapitan Bretherton.

      – Bo istotnie tak się nazywam. Kapitan Bretherton, do usług szanownym paniom. – Nie była to cała prawda. Nigdy nie przedstawiał się jako hrabia, bo nie było mu to do niczego potrzebne. Co więcej, ten tytuł był tylko pustym słowem, a jeśli jednak miałby coś oznaczać, to jedynie wstyd, bo stary hrabia zostawił sprawy w takim stanie, że nie starczyło pieniędzy nawet na pokrycie kosztów wykształcenia syna. – Lady Mainwaring, to dla mnie wielka przyjemność móc panią poznać – powiedział trochę fałszywie, ponieważ pragnął, by ta dama się ulotniła, pozostawiając go sam na sam z panną Hutton.

      – Jestem równie szczęśliwa, że miałam okazję poznać pana – mizdrząc się, odparła lady Mainwaring. – Państwo wybaczą, ale zobaczyłam kogoś, z kim muszę zamienić parę słów. – To wystarczyło, by całkowicie zmienić jego opinię o tej damie. Zamiast się ucieszyć, że tak szybko się jej pozbył, był zły, że z taką łatwością porzuciła swoją podopieczną, pozostawiając ją na pastwę nieznanego mężczyzny, który mógł się okazać cynicznym uwodzicielem.

      A ty niby kim jesteś? – podpowiedziało mu sumienie.

      – Panno Hutton… – zaczął, i tyle miał do powiedzenia. Kapitan Hambleton z pewnością by sobie poradził w tej sytuacji. A co do porucznika Nateby’ego…

      – Czuję się w obowiązku poinformować pana – oznajmiła panna Hutton, zadzierając brodę – że nie mam żadnych pieniędzy.

      – Pani sytuacja finansowa – odparł z irytacją – nie ma żadnego wpływu na mój stosunek do pani. – Kiedy z jej oczu zaczął znikać wyraz nieufności, w nim obudziło się poczucie winy. Owszem, nie zamierzał jej obrabować, ale miał ukryty powód, żeby o nią zabiegać. Dziadek musiał wyczuć ten fałsz i ostrzegł wnuczkę.

      Zaatakowała ich kakofonia dźwięków, gdy muzycy dostrajali instrumenty, ale zaraz potem rozległa się znana melodia.

      – Zechce pani usiąść i posłuchać muzyki? – zapytał, korzystając z okazji, by skierować rozmowę na mniej ponury temat niż jego motywy. – Czy może woli pani przejść się dokoła sali?

      Panna Hutton przestąpiła z nogi na nogę i spojrzała na niego zatroskanym wzrokiem. Czuł, jak mu się wymyka z rąk.

      – Proszę mi wierzyć – zaczął, zbliżając się do niej i zmuszając, by zadarła głowę i spojrzała mu w oczy – że nie jestem łowcą posagów. – Akurat w tej sprawie miał wobec niej czyste sumienie. – Mówiłem pani, że pasujemy do siebie jak… – rozpaczliwie szukał porównania – …jak Atlas i Febe. Zna pani mity greckie?

      – Trochę… – odparła ostrożnie.

      – Byli tytanami – wyjaśnił. – A tytani rządzili ciałami niebieskimi. W przypadku Atlasa i Febe był to księżyc. A z tymi pani srebrzystymi włosami pomyślałem…

      – A co ma do tego wszystkiego Atlas? – spytała, przechylając głowę.

      – Och… – Harry wziął ją pod łokieć, rozglądając się za wolnymi miejscami. Skoro już udało mu się nawiązać rozmowę, to musi zadbać o to, żeby płochliwa panna już mu nie uciekła. – Atlas to przezwisko, jakie mi nadali szkolni przyjaciele. Dlatego, że byłem w tamtym gronie największy.

      – Hm… – Obrzuciła go badawczym wzrokiem. – Dlaczego nie Herkules?

      – No cóż, byliśmy tylko chłopcami – odparł, kierując ją w stronę ostatniego rzędu krzeseł. – Wydawało im się, że próbuję udźwignąć na ramionach cały świat. To dlatego, że nie mogłem patrzeć, jak silniejsi chłopcy tłuką słabszych.

      – Ooo. – Jej głos zabrzmiał już łagodniej.

      Wreszcie obudził w niej zainteresowanie, które musi podtrzymać.

      – Przezwisko przylgnęło do mnie, a potem wstąpiłem do marynarki. Musiałem, bo najbliższy nam ocean został w starożytności nazwany na cześć Atlasa.

      – Morze Atlasa! Czyli Atlantyk!

      – No właśnie. Przepraszam bardzo – zwrócił się do damy zajmującej ostatnie krzesło w ostatnim rzędzie. – Czy te miejsca są zajęte? – Wskazał dalszą część rzędu, a dama wskazała dwa puste rzędy przed sobą. – Byłoby nieuprzejme z naszej strony – z uśmiechem dodał Harry – siadać przed panią, bo zarówno ja, jak i moja partnerka zasłonilibyśmy widok na orkiestrę.

      Dama oceniła ich wzrost i potężne sylwetki, po czym z uszczypliwą miną odeszła, zostawiając cały ostatni rząd dla niego i Febe, czyli dla panny Hutton, która skomentowała, gdy zajmowali miejsca:

      – Raczej nie była zainteresowana widokiem muzyków. Mało kto zwraca o uwagę na orkiestrę. Pewnie tylko usiadła na chwilę, by odpocząć.

      – To sobie odpocznie gdzie indziej. Może ma pani program? – Spojrzał na jej kolana, na których spoczywała duża workowata torebka.

      Lizzie potrząsnęła głową, ściskając torbę, po czym spojrzała w stronę orkiestry, znów oblewając się rumieńcem.

      Do diabła, co powinien powiedzieć, kiedy ma ją już tylko dla siebie? I gdzie nikt go nie usłyszy?

      Rawcliffe miał rację, do takich zadań Harry się nie nadawał. Został stworzony do czynów, a nie do salonowych flirtów i słownej szermierki. Gdyby stał na pokładzie okrętu i szykował się do bitwy, wiedziałby, co robić. Mając na względzie wiatr i pływy, oceniłby zdolność bojową wroga, następnie na podstawie zasięgu dział oraz posiadanych zapasów prochu i pocisków artyleryjskich, a także stanu wyszkolenia i morale załogi, podjąłby decyzję.

      Ale tu, siedząc na twardym krześle w dusznym pomieszczeniu z brzdąkającą orkiestrą, czuł się zagubiony.

      Co to o nim mówi? Że jego prawdziwym światem nie są salony wypełnione gwarem rozmów dam i dżentelmenów oraz piękną muzyką, tylko bitewne wrzaski, gwałt i krwawa przemoc. I że kiedy już to interludium z panną Hutton się skończy, czyli gdy postawi przed sądem morderców Archiego, wróci do tamtego świata, gdzie powołani do służby mężczyźni są mięsem armatnim, a nie ludzkimi istotami, z których każda jest inna i ma swoją niepowtarzalną wartość. Był wojownikiem, a nie kochankiem. Człowiekiem czynu, a nie uczuć.

      Dlatego zamiast szukać odpowiednich słów, sięgnął po rękę panny Hutton, która spoczywała na jej kolanach. Niech ten czyn mówi za niego.

      Lizzie zarumieniła się, ale nie cofnęła dłoni, tylko uniesiona pulsującą muzyką, ukryła ją w fałdach spódnicy wraz z jego dłonią.

      Serce Harry’ego wtórowało orkiestrze niczym dodatkowy instrument.

      Wiały pomyślne wiatry.

      Rozdział siódmy

      Ciekawe, skąd u niego ten ponury wyraz twarzy? Siedząc przy nim, widziała go znacznie lepiej, niż kiedy stali w przyzwoitej odległości od siebie. Widziała mięśnie zaciśniętej