Śledztwo kapitana Brethertona. Annie Burrows. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Annie Burrows
Издательство: OSDW Azymut
Серия: Brides for Bachelors
Жанр произведения: Остросюжетные любовные романы
Год издания: 0
isbn: 978-83-276-4693-4
Скачать книгу
Ukrycie ich złączonych rąk zajęło jej zaledwie sekundę, bo tyle potrzebowała na ułożenie fałd niemodnie obfitej spódnicy. I choć kapitan Bretherton nie wykonał żadnego zauważalnego ruchu, to dałaby głowę, że leciutko ścisnął jej dłoń.

      Do diaska, nigdy w życiu nie czuła się tak haniebnie! Siedzieć i trzymać się za ręce z mężczyzną?! I to wśród tłumu?!

      Gdyby była chichotką, z pewnością by zachichotała. Nigdy nie czuła aż tak szalonego zawrotu głowy. Nigdy jej serce tak bardzo nie współgrało z muzyką.

      Kiedy instrumenty muzyczne jęczały i zawodziły, poczuła, że zagryza wargę, zastanawiając się, kiedy się to wszystko skończy. I czy ludzie doniosą dziadkowi, że siedzieli tak blisko siebie. I czy plotki nie spowodują, że kapitan się od niej odsunie. Na pewno by nie chciał, żeby jego nazwisko było kojarzone zbyt blisko z panną, którą znał zaledwie od kilku dni.

      Pod koniec koncertu Lizzie była tak wykończona, że zrozumiała, dlaczego niektórzy ludzie płaczą na koncertach. I chociaż nie działo się tak z powodu nadzwyczajnej maestrii muzyków, tylko ze względu na siedzącego obok niej mężczyznę, wiedziała, że musi przyłączyć się do ogólnych oklasków. Tyle, że w tym celu należało puścić jego rękę.

      Kiedy w dalszym ciągu się wahała, ścisnął jej dłoń po raz ostatni, po czym ją puścił, tym samym biorąc decyzję na siebie.

      Zmusiła się do tego, żeby popatrzeć w stronę muzyków, a kiedy wreszcie uniosła ręce do klaskania, robiła to z większą energią niż ktokolwiek inny. Miała nadzieję, że gdyby ludzie zauważyli, jak bardzo jest poruszona, uznaliby, że jest nadzwyczaj wrażliwa na muzykę. Zwłaszcza że nie miała powodu się smucić. Przecież nie jest sama jak palec i w razie potrzeby zawsze ktoś z rodziny ją przygarnie. A jednak właśnie teraz, kiedy siedziała na sali pełnej ludzi, czuła się strasznie samotna.

      Oklaski wybrzmiały, nim jeszcze Lizzie zdążyła na dobre się pozbierać, gdy więc kapitan Bretherton zapytał ją, czy ma ochotę pójść z nim do bufetu na kolację, musiała ugryźć się w język.

      Na kolację? Jak mógł mówić o kolacji, i do tego tak zwyczajnym tonem, jakby to, że przed chwilą trzymali się za ręce, nic nie znaczyło?

      Być może dla niego nic nie znaczyło. Może należał do tych mężczyzn, którzy po kryjomu często trzymają kobiety za ręce. Bo tak naprawdę co o nim wiedziała? Właściwie nic. A najważniejsze pytanie brzmiało: jakim człowiekiem jest kapitan Bretherton?

      Bo że był człowiekiem, to pewne, a nie jakimś półbogiem, chociaż przezwano go Atlasem.

      – Przykro mi, ale muszę sprawdzić, czy dziadek czegoś ode mnie nie potrzebuje – odparła, choć najchętniej resztę wieczoru spędziłaby na wzajemnym trzymaniu się za ręce. A może nawet na czymś więcej…

      Spojrzała na jego usta. Ciekawe, co to byłoby za uczucie, gdyby go pocałowała? Albo gdyby on ją pocałował?

      Pragnienie było tak silne, że omal się na niego nie rzuciła, wywołując w sali koncertowej skandal nad skandale. Przerażona siłą swojej reakcji na obecność niemal obcego mężczyzny, zerwała się na równe nogi tak gwałtownie, że krzesło przewróciło się z hukiem. Naturalnie wszyscy zaczęli się na nich gapić, a następnie gruchnęli śmiechem. No i posypały się komentarze. Nie słyszała poszczególnych słów, ale doskonale wiedziała, że padają komentarze w stylu:

      – Ach, ta panna Hutton, straszna z niej niezdara. Co ten przystojny oficer w niej widzi, że okazuje jej takie względy?

      A przystojny oficer nachylił się, żeby postawić krzesło, panna Hutton zrobiła to samo – i stuknęli się głowami ku jeszcze większej radości szanownej publiki.

      – Proszę mi pozwolić – powiedział, kładąc rękę na jej ramieniu i wprawdzie delikatnie, ale stanowczo ją odpychając.

      – Ja… ja… – Uniosła ręce do twarzy, która po prostu płonęła. – Dzię… dziękuję, ale naprawdę muszę wracać do dziadka. – I już jej nie było.

      Działał zbyt szybko i posunął się za daleko, szczególnie z tym trzymaniem się za ręce. Ale jakoś jej to nie przeszkadzało. Nie trzymał jej mocno i w każdej chwili mogła się oswobodzić, ale tego nie zrobiła.

      Może zorientowała się dopiero wtedy, gdy ucichła muzyka. Był to poruszający utwór, panna Hutton pogrążyła się w muzyce i nie dotarło do niej, że zachowała się… Jak to elegancko wyrazić? No, jak łatwa dziewczyna.

      Do diaska, chyba nie zepsułem wszystkiego? – pomyślał Harry.

      Niestety nie mógł pójść za nią aż do sali karcianej, bo dopiero by go stary pułkownik pogonił. Pewnie znów się spotkają w pijalni wód, a wtedy spróbuje ją przekonać, że ma uczciwe zamiary…

      Tyle że za wcześnie mówić o małżeństwie. To wysoce podejrzane, gdy ktoś po zaledwie kilkudniowej znajomości na coś takiego się decyduje.

      Musi działać cierpliwie, bez pośpiechu. Musi dać jej czas, żeby się do niego przyzwyczaiła i nabrała pewności, że cokolwiek zrobi, nie zrazi go do siebie. Przeciwnie, powinna uwierzyć, że wszystko, co robi, jest dla niego fascynujące.

      Co w samej rzeczy już miało miejsce. Panna Hutton była intrygującą mieszankę przeciwieństw. Raz bardzo śmiała, jak wtedy, kiedy ukryła ich splecione dłonie, to znów płochliwa jak dziki jelonek. Po prostu niemożliwe, żeby się nią kiedykolwiek znudził, nieustannie będzie go fascynować. Jak morze. Nawet jej oczy przypominały barwą niektóre partie Morza Śródziemnego. Takiego koloru jeszcze nigdy nie widział.

      Minęła go jakaś rozbawiona para, co go otrzeźwiło. Uzmysłowił sobie, że wciąż jest w szoku i stoi pośrodku sali, gapiąc się za panną Hutton jak jakiś…

      Przeczesał włosy palcami i ruszył do wyjścia. Dalszy ciąg nastąpi jutro. Wypatrzy ją w pijalni wód i będzie kontynuował fałszywe konkury.

      Ale następnego dnia ani panna Hutton, ani jej dziadek nie pojawili się w pijalni wód. Wieczorem na eleganckim balu też ich nie było.

      Harry przemierzał swój pokój tam i z powrotem, zastanawiając się, co robić. Niewykluczone, że stary pułkownik poczuł się gorzej i został w domu. Może cierpi na jakąś chorobę i przyjechał do Bath, by ją wyleczyć, a nie tylko plotkować z przyjaciółmi z dawnych lat?

      Nie pozostaje mu nic innego, jak tylko czekać, aż pułkownik wyzdrowieje. Jeszcze nie był na takim poziomie zażyłości z panną Hutton, żeby ją odwiedzić i zapytać o zdrowie dziadka, zwłaszcza że ów dziadek na samym początku znajomości poczuł do niego irracjonalną niechęć.

      – A może ja trochę bym powęszył, sir – zaproponował Dawkins, kiedy kapitan następnego dnia rano wrócił z pijalni, znów nie spotkawszy panny Hutton. – Zobaczymy, co uda mi się wyniuchać. Przecież po to ich lordowskie moście mnie tu przysłały. Przyda się druga para oczu.

      – Nie, nie trzeba. – Kapitan wzdrygnął się na samą myśl o tym, że miałby pozwolić komuś szpiegować pannę Hutton. – Wypytam o nią jej znajomych.

      – Aha, rozumiem, wystąpi pan w roli zakochanego mężczyzny. Sprytne.

      Nie, to nie było sprytne. To było… Och, to był rutynowy tryb postępowania.

      Kiedy nazajutrz w pijalni ustawił się w kolejce po kubek odrażającej wody, która miała mu przywrócić zdrowie, zauważył lady Mainwaring. Uznał, że będzie idealną osobą do jego celów, bo poznał ją, gdy była w towarzystwie panny Hutton. Jeśli ktoś wie, co się dzieje u Huttonów, to właśnie ona.

      – Dzień dobry, milady – powiedział, składając przed nią ukłon.

      –