– Nasi najstarsi bezpośredni przodkowie, a więc ci należący już do rodzaju Homo, który pojawił się blisko dwa miliony lat temu, mieszkali w Afryce. Tam też wyewoluował Homo sapiens, którego najstarsze znane dziś ślady mają około trzystu piętnastu tysięcy lat i pochodzą z Maroka. Choć za kolebkę naszego gatunku ciągle uważa się płaskowyże Afryki Wschodniej. A według najnowszych badań może nią być Afryka Południowa6.
Większość dzisiejszych populacji nie pochodzi wyłącznie od populacji żyjących w tych samych miejscach dziesięć tysięcy lat temu. […] Mieszanie się populacji to fundament ludzkiej natury7.
David Reich
– Można żartem powiedzieć, że odkryliśmy kości pierwszych Polaków. – Profesor Paweł Valde-Nowak, szef Instytutu Archeologii Uniwersytetu Jagiellońskiego, blado się uśmiecha.
Jego ekipa odkopała w Jaskini Ciemnej w Ojcowskim Parku Narodowym dwa paliczki, czyli kości palców, pochodzące sprzed 130–115 tysięcy lat. Znajdowały się w warstwie osadów pełnej artefaktów kultury mustierskiej z tak zwanego interglacjału eemskiego, ostatniego ocieplenia epoki plejstoceńskiej. Leżały wśród krzemiennych noży i odłupków. Współpracujący z profesorem antropolodzy wstępnie przyjęli, że należały do cztero-, może pięcioletniego neandertalskiego dziecka. Albo dzieci. I że zostały nadtrawione przez kwasy żołądkowe jakiegoś ptaszyska.
– Przez blisko dekadę, poczynając od 2007 roku, dokopaliśmy się aż do wapiennego dna Jaskini Ciemnej, wybierając z niej osady sięgające siedmiu metrów – opowiada archeolog. – To katorżnicza praca, jak w kopalni, czasem niebezpieczna. Dzieliliśmy obszar wykopalisk na metry oraz półmetry kwadratowe i wybieraliśmy z nich warstwy o grubości do pięciu centymetrów. Składowaliśmy je w pojemniku, który na linach zawieszonych na australijskich bloczkach żeglarskich zjeżdżał sto metrów w dół, w Dolinę Prądnika. To było wielkie wyzwanie techniczne. – Kręci głową. – Bloczki się nagrzewały, liny paliły. Do tego jeszcze w 1985 roku wprowadziłem w polskiej archeologii zasadę pełnego szlamowania osadów. Co oznacza, że wszystko, co naruszamy łopatką, ląduje na sitach, których najmniejsze oczka mają średnicę dziesiątych części milimetra. Przepłukując wybrane osady, jesteśmy w stanie wyłapać najdrobniejsze nawet artefakty i kosteczki!
– Taras Jaskini Ciemnej badano już na początku XX wieku – ciągnie. – Znaleziono tam nawet neandertalskie artefakty. Ale nikt przed nami nie kopał w samej komorze jaskini. Poza tym dzięki tak dokładnemu sitkowaniu osadów dzisiaj znajduje się artefakty i szczątki także na starych hałdach powykopaliskowych! Na przykład na tych pochodzących ze znajdującej się również w Ojcowskim Parku Narodowym Jaskini Maszyckiej, którą rozkopano już w XIX wieku. Metody pracy archeologicznej bardzo się zmieniły. Przecież my bezpowrotnie niszczymy wykopywane przez nas osady, musimy więc dokładać wszelkich starań, żeby przebadać je dokładnie. Dopiero wysuszoną mieszaninę artefaktów i kości przewozimy do laboratorium, gdzie jest przeglądana. Większe skarby możemy, oczywiście, znaleźć już na miejscu wykopalisk. Drobiazgi wpadają nam w oko dopiero potem. Tak było również w przypadku szczątków z Jaskini Ciemnej. Znalazła je Katarzyna Zarzecka-Szubińska, absolwentka naszego instytutu, obecnie doktorantka w Zakładzie Paleozoologii Uniwersytetu Wrocławskiego. To jej wydały się podejrzane. Zabrałem je do Brna, gdzie miałem umówione spotkanie z wybitnym antropologiem profesorem Erikiem Trinkausem z Uniwersytetu Waszyngtona w St. Louis w USA.
Profesor Valde-Nowak zawiózł do Czech także ząb znaleziony w Jaskini Ciemnej w osadach sprzed 50–40 tysięcy lat, wśród artefaktów kultury mikockiej, charakterystycznej również dla neandertalczyków. Amerykański uczony potwierdził, że jest to ząb ludzki.
– Dolny siekacz – uściśla profesor. – Blisko korzenia ma typową dla neandertalczyków bruzdę wykałaczkową, uszkodzenie powstałe na zębach wtedy, kiedy są długo wykorzystywane jako „trzecia ręka” lub przestrzeń między nimi jest ciągle czyszczona źdźbłem trawy czy struną ze zwierzęcych jelit. Profesor Trinkaus zwrócił też uwagę na uszkodzenia dwóch pozostałych kosteczek. Na brak śladów pogryzienia i na wytrawienia, co wskazuje, że przeszły przez układ pokarmowy ptaka. Te kości wyglądają jak rzeszoto, soki trawienne pozbawiły je całkowicie kolagenu. Dlatego nie możemy ich poddać analizie genetycznej.
Co się wydarzyło w Jaskini Ciemnej przeszło sto tysięcy lat temu? – zastanawiam się, słuchając tej opowieści. Czy neandertalskie dziecko (bądź dzieci) mogło zostać zaatakowane przez kruka albo orła i zabite? Czy rodzice je zaniedbali? A może zostało pożarte już po śmierci, kiedy padlinożerca rozgrzebał jego grób?
Naukowcy nie mają pojęcia.
W trakcie rozmowy profesor odbiera telefon. Współpracownik informuje go, że mikrotomografia komputerowa, skan laserowy i trójwymiarowy wydruk modeli paliczków w skali dziesięć do jednego potwierdziły, że szczątki należą do człowieka. A nie na przykład do niedźwiedzia jaskiniowego.
– No to świetnie, znakomicie, genialnie! – Archeolog wyraźnie się rozpromienia. – Znalezienie takich cudów to prawdziwe szczęście – mówi uradowany. – Już wiele razy doświadczyłem podobnych emocji, choćby w 1985 roku, kiedy w Jaskini Obłazowej w Kotlinie Orawsko-Nowotarskiej odkryłem kości ludzkie i bumerang wykonany z ciosu mamuta, najstarszy na świecie, sprzed około trzydziestu tysięcy lat. Ale prawdziwe zwroty akcji w życiu archeologa zdarzają się wtedy, kiedy okazuje się, że odkrył nie to, co miał nadzieję odkryć – przyznaje. – Miałem ostatnio w ręku szczątki sprzed blisko czterdziestu tysięcy lat, które wydawały mi się fragmentem czaszki albo neandertalczyka, albo człowieka współczesnego, bo znaleźliśmy je w warstwie osadów, których datowanie wskazywało na czasy współwystępowania obu gatunków. Kiedy jednak wysłałem je na badania genetyczne do profesora Johannesa Krausego, jednego z szefów niemieckiego Instytutu Nauk o Historii Człowieka imienia Maxa Plancka w Jenie, okazało się, że to czaszka niedźwiedzia jaskiniowego. Bardzo to przeżyłem.
W trakcie naszego spotkania profesor nie wie jeszcze, że i dwa paliczki z Jaskini Ciemnej dostarczą mu nieprzyjemnych przeżyć. Kilka miesięcy później napisze do mnie, że kolejne analizy, przeprowadzone z udziałem patologów i antropologów, nie rozstrzygnęły ostatecznie, że kości rzeczywiście należą do człowieka. I wciąż jest prawdopodobne, że są to jednak paliczki… niedźwiedzia jaskiniowego.
Ta wiadomość jest tym bardziej bolesna, że zanim odkrycie zostało potwierdzone i ujawnione w fachowym periodyku, uczeni poinformowali o nim opinię publiczną. Jesienią 2018 roku o kościach pierwszych Polaków szeroko mówiły i pisały polskie oraz zagraniczne media.
Ciężki jest los naukowca.
Rozmawiamy w gabinecie dyrektorskim Instytutu Archeologii UJ przy ulicy Gołębiej 11 w Krakowie, w Collegium Minus, jednym z najstarszych budynków najstarszej akademii w Polsce, ufundowanej przez Kazimierza III Wielkiego w 1364 roku. Jest grudniowe wczesne popołudnie, „na polu” zimno, mokro, szaro i ponuro. Po ulicach i chodnikach, jak to zimą w Stołecznym Królewskim Mieście, spływa brud śniegu wymieszanego z solą. Na stalowym niebie wisi duszny i lepki kożuch smogu. Pogoda taka, że co bardziej wrażliwy Polak ma ochotę przegryźć sobie żyły. Zacni mieszkańcy Krakowa ratują się, wpadając od czasu do czasu do jednej z kilkuset kawiarni, pijalni wódki, do klubów i restauracji rozsianych w samym sercu miasta. Krakowski spleen zdaje się za to nie dręczyć turystów, których – jak przeczytałem8 – aż trzynaście i pół miliona odwiedziło dawną stolicę Polski tylko w 2018 roku. Zostawili w niej sześć i pół miliarda złotych, co oznacza, że magiczny Kraków kosi turystów na blisko osiemnaście milionów