Nocą drony są szczególnie głośne. Wolfgang Bauer. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Wolfgang Bauer
Издательство: PDW
Серия: Reportaż
Жанр произведения: Документальная литература
Год издания: 0
isbn: 9788380499928
Скачать книгу
do drzwi jest ciche, początkowo ledwo słyszalne. Tania imitacja drewna z Azji to ostatnia zapora przed horrorem ulicy. Faten krzątająca się w kuchni zamiera. Nasłuchuje. Ahmed, jej mąż, siedzi w fotelu i ogląda telewizję. Wyłącza głos, przekrzywia głowę.

      – Cholera – mruczy. Stukanie się nasila, staje się natarczywe. Po mieszkaniu niesie się głuchy, donośny odgłos.

      – Cholera – powtarza Ahmed i podnosi się z fotela. – Kto tam?

      Robi cztery, pięć szybkich kroków do okna, przysuwa twarz do zasłony. Spojrzenie na ulicę, potem na dom sąsiadów i na podwórze. Faten stoi przy drzwiach zdenerwowana, waha się, zanim spojrzy przez judasz. Nagle zapada cisza.

      – Nikogo nie widzę – szepce na skraju paniki, ona, która jest dla rodziny biegunem spokoju, ma cięte poczucie humoru, śmiechem próbuje przegnać koszmary. Ahmed podchodzi, patrzy jej w oczy, chwyta za ramiona i otwiera drzwi.

      Rankiem tego dnia w Homs, trzecim co do wielkości mieście Syrii, uzbrojeni tajniacy wyciągnęli z domu dziesiątki ludzi. Chodzą od drzwi do drzwi. Nikt nie wie ilu, plotki brzęczą w powietrzu. Serie strzałów przecinają ciszę ulic. Gdy Ahmed wychodzi na zewnątrz wyprostowany, żeby nie pokazać strachu – oni to czują, mówi, zostali do tego wyszkoleni – ja, gość z zagranicy, chowam się w tylnej części budynku.

      Dom Faten i pięćdziesięciokilkuletniego Ahmeda jest moją kryjówką. Urządzili naradę rodzinną i zdecydowali, że zaryzykują wszystko, wolność i życie, by ten reportaż mógł powstać.

      – Macie obowiązek informować – powiedział Ahmed. – Świat musi wiedzieć, co się dzieje w naszym mieście.

      Rewolucja syryjska to najbardziej szokujące ze wszystkich arabskich powstań. Baszar al-Asad za bardzo jest uwikłany w sieć dwóch tuzinów konkurujących tajnych służb – taka była również opinia zagranicy. Od pół roku brutalnie tłumi demonstracje. Z czołgów strzelają do cywilów, okręty wojenne ostrzeliwują miasta. Ale ta brutalność wywołała skutek przeciwny do tego, czego chciał Asad. Protesty rozszerzają się na cały kraj, coraz więcej ludzi bierze w nich udział. Gdy zaczęły się zamieszki, reżim zamknął granice dla zagranicznej prasy, nie chce świadków. Oficjalnie nie ma w kraju ani jednego niezależnego korespondenta. Asad, z zawodu okulista, zbyt dobrze zna potęgę obrazu. Wie też, że międzynarodowe media będą donosić tylko o tym, co mogą pokazać. Nie ma nic do pokazania, nie będzie informacji.

      Świat widzi teraz Syrię nieostrą, poruszoną i rozpikselowaną. Zdjęcia robione komórkami przez demonstrantów w Damaszku i Homs są jak fotografie, które roboty NASA przesyłają z Marsa. Jakby Syria nagle znalazła się poza Ziemią.

      Odkładam notatnik na półkę z książkami, udaje Biblię, co ma ochronić go przed konfiskatą. Serce podchodzi mi do gardła. Ahmed okrąża dom, wraca. Jest niezdecydowany.

      – Może to chłopak sąsiadów? – zwraca się do Faten.

      Jeszcze przez chwilę w napięciu spoglądają przez białe zasłony, potem Ahmed znowu włącza dźwięk telewizora, Faten wraca do kuchni. Chwytają się każdego kawałka normalności, jaki im został.

      Homs jest ważnym syryjskim centrum gospodarczym, równo milion mieszkańców, wciąż w fazie intensywnego rozwoju, działa tu rafineria, wokół rozległe tereny przemysłowe. Beneficjent ostrożnej współpracy ekonomicznej ze światem, którą Baszar al-Asad utrzymuje od dziesięciu lat. Ale wszystkie te sprawy straciły teraz znaczenie. Ulice zmieniły się w strzelnice. Szkoły w więzienia. Na skrzyżowaniach stoją czołgi, drzemiące potwory T-60, T-62, T-72, których nazwy zna każde dziecko w Homs, od czasu do czasu ostrzeliwują domy.

      Miasto stało się polem bitwy. Większość sklepów jest zamknięta, wielu mieszkańców uciekło, do Damaszku, do Aleppo, za granicę, jeśli mogli. Ale tłumy ludzi wciąż protestują, w niektóre dni są ich setki tysięcy. W sąsiadujących ze śródmieściem biednych dzielnicach sunnickich, centrach powstania, uliczki zostały zabarykadowane wywróconymi słupami elektrycznymi, kontenerami na śmieci. Na pozór przypadkowo zaparkowane na skraju jezdni samochody prywatne w razie potrzeby także stają się zaporami. Wojsko wciąż usiłuje tu wtargnąć. W nocy na niebie widać czerwone rozbłyski pocisków.

      – Czy ktoś jeszcze chce lodów? – pyta Faten w przypływie dobrego humoru, gdy wieczorem siedzimy przy stole.

      Synowie śmieją się, wyciągają w jej stronę porcelanowe miseczki, dwunastoletni Sammy z pucołowatymi policzkami, dwudziestopięcioletni Mazen, który tak bardzo się zmienił w tych miesiącach, odkąd rozpoczęły się syryjskie protesty. Mazen najczęściej idzie w pierwszym rzędzie, nie może się powstrzymać, ma wybuchowy temperament. Rodzice próbują go hamować, ale nawet przyjaciołom przychodzi z trudem uspokoić go na marszach. Raz pobił policjanta, innym razem zrzucił z dachu snajpera.

      W ubiegłych tygodniach zginęło dwunastu jego kolegów, w ostatnich tylko dniach – ośmiu.

      – Niedawno zjawił się w kuchni w zakrwawionym podkoszulku – opowiada Faten. – Ciągnął po ulicy rannego.

      Kiedy Faten zmywa po jedzeniu, dzwoni komórka Mazena.

      – Pół godziny temu złapali mojego kolegę – woła nad stołem do matki.

      Ojciec ogląda telewizję.

      – Mnie wezmą następnego. – Przyciska ręce do twarzy. – Teraz wiedzą, jak się nazywam.

      Faten odkłada ścierkę.

      – Co chcesz zrobić? – pyta.

      – Muszę go uwolnić.

      – To niebezpieczne – niepokoi się matka.

      Ale co jest bezpieczne w tej sytuacji? Mazen chodzi po kuchni w tę i we w tę, telefonuje, zbiera kolegów. Potem wychodzi i znika w mroku.

      Okropieństwa dzieją się w tym mieście w ten sam, stały sposób.

      – Czas na nas – mówi Ahmed.

      Wychodzimy do samochodu, w milczeniu, szybko, żeby nikt mnie nie zobaczył i nie usłyszał. Wieczorem uliczka pogrążona jest w kompletnych ciemnościach, bo Ahmed i jego sąsiedzi wyłączyli miejskie oświetlenie. Nie chcą ułatwiać zadania reżimowym snajperom. Jest tuż przed ósmą. Zbliża się chwila, na którą Homs codziennie niecierpliwie czeka, przeciwnicy i zwolennicy reżimu.

      Miasto napina mięśnie. Autobusy dowożą wojsko na pozycje. Demonstranci gromadzą się na ulicach. Małymi grupkami docierają na miejsca zbiórek w poszczególnych dzielnicach. Są także dzieci, mali chłopcy, niespełna dziesięcioletni. Jak zawsze podczas ramadanu, o dwudziestej drugiej, po zakończeniu postu, ludzie uderzą w bębny, wzniosą pięści do nieba i zaczną skandować: „Asad won! Asad won!”. Jak zawsze protest trwa tylko kilka minut, potem wojsko zaczyna strzelać. Ahmed chce, żebym wcześniej spotkał się z organizatorami protestów, wiezie mnie pustymi ulicami, na których zalegają śmieci i gruz z ostrzelanych fasad budynków.

      Znikamy w jednym z domów równie szybko, jak wyskoczyliśmy z naszego. W ciemnym korytarzu spotykam trzech mężczyzn około sześćdziesiątki, nerwowe spojrzenia, silne uściski. Jestem pierwszym dziennikarzem, z którym rozmawiają, oni także wiele ryzykują. Nie przedstawiają się, ja o nic nie pytam. To przedsiębiorcy, członkowie komitetu koordynującego grupy oporu w mieście. Decydują o czasie i miejscu demonstracji. Przekazują pieniądze, mikrofony i kamery.

      – Nie możemy się cofnąć – oświadcza jeden z nich. – Jeśli przestaniemy protestować, zajmować ich uwagę, aresztują nas jednego po drugim.

      Początkowo demonstrantom w Homs nie chodziło o obalenie reżimu. Chcieli rezygnacji burmistrza. Najbardziej skorumpowanego w całym kraju, mówią, „największego złodzieja”. Inkasował, gdzie tylko mógł, na każdy nowy samochód nałożył podatek tysiąca czterystu euro, na liczniki prądu sześć tysięcy pięćset. Reżim zareagował natychmiast. Podczas