Ciszę przerwał zduszony krzyk Karoliny.
2
Był 20 marca, pierwszy dzień wiosny, i policja powinna zajmować się tym, żeby nikt dzisiaj nie wpadł do Wisły. Tymczasem Nina Warwiłow czuła się, jakby ktoś pomylił tygodnie i tak naprawdę był piątek trzynastego. Dochodziła dwunasta i od pół godziny wiedziała, że nie żyje Sara Kosowska, primadonna telewizji i kina, co dla Warwiłow oznaczało jedno: strumień szlamu. Prasa nie zdążyła jeszcze wyniuchać tematu, ale stanowiło to kwestię minut.
Technicy zabezpieczyli pomieszczenia, zwłoki Kosowskiej odjechały już do prosektorium na Oczki, wraz z nimi zaś prokurator Maciej Stassberg, pozostawiając Warwiłow nadzór nad śledztwem. I patrzyła teraz na jedno z lepszych mieszkań, jakie widziała w tym mieście: dwupiętrowy loft z oknami na całą wysokość ścian, wykończony w klasycznym, ale niezłym stylu.
Podłogi wyłożono dębowym parkietem, kuchnię umeblowano mnóstwem lakierowanych białych szafek, ładnie kontrastujących z blatami z czarnego marmuru. Nawet kominek tutaj się znalazł, w rogu przepastnego salonu. Jednego z dwóch: ten wyższy, sąsiadujący z tarasem, umieszczono na antresoli. Cała ta chata musiała kosztować majątek.
Przy tym wszystko wyglądało jak wyjęte prosto z pudełka i tak samo pachniało: świeżą farbą, tekstyliami, plastikiem. Ani śladu woni człowieka, w ogóle jego obecności. Jedynym w miarę zamieszkałym miejscem wydawała się sypialnia Sary Kosowskiej. Bluzki i bielizna walały się po podłodze obszernej garderoby, na toaletce stało kilkanaście kosmetyków i nawet pachniało tutaj trochę kobiecymi perfumami.
Warwiłow z zadowoleniem odnotowała jednak, że biała toaletka, służąca wyraźnie także za biurko, jest dosyć zaśmiecona. Leżały tutaj kluczyki do samochodu marki Audi, poza tym ołówek, przewrócona butelka po wodzie i kalendarz, do którego przyklejono szereg karteczek. Nie był zbyt skrupulatnie prowadzony. Komisarz przewróciła parę stron, a potem wróciła do pierwszej.
– Kilka razy pojawia się nazwisko Stern. Sprawdź to – poleciła Chodkowskiemu, który pojawił się w sypialni niedługo po niej.
– W porządku. Zatrzymujemy też kluczyki do samochodu? – Starszy aspirant zakręcił je sobie na palcu. – Chyba dobry wózek.
– Zabezpiecz. I sporządź mi notatkę o naszych świadkach. Za pięć minut zaczynamy przesłuchania.
– Tutaj?
– Tak.
– Kogo pierwszego?
– Tego, kto znalazł zwłoki. – A po chwili namysłu dodała: – Albo nie. Przepytam wszystkich naraz. Sprawdźmy zbiorowe oko. Co o nich wiesz?
– Brat Kosowskiej, jego dziewczyna i dwóch facetów. Podobno wszyscy są bardzo blisko. Przyjaźnią się od zawsze.
– Skąd wiesz?
– Nie ukrywali tego przede mną.
– Tym lepiej. Zbierz ich, zaraz do ciebie przyjdę.
Minąwszy ekipę techniczną skupioną wokół kanapy, na której znaleziono Sarę Kosowską, Warwiłow wyszła na zewnątrz. Zmrużyła oczy od słońca, które po zaćmieniu wydawało się atakować ze zdwojoną siłą.
Powierzchniowo taras korespondował z resztą apartamentu; wyglądał tak, jakby można było na nim zagrać w golfa. I nikt by się nie dowiedział, co się tutaj wyprawia.
Biała, wysoka i gruba szyba osłaniała flanki tarasu, a betonowa ściana – jego przód. Tutaj człowiek mógł swobodnie opalać się nago. Od kiedy takie mieszkania powstawały w Warszawie? I to dwieście metrów od Ząbkowskiej, dawniej najniebezpieczniejszej ulicy w mieście, i trzysta metrów od królestwa bloków spółdzielni RSM Praga. Tego samego, na którym Nina się wychowywała.
Wróciła do środka. Czworo świadków już zajęło miejsca przy stole prezydialnym. Słyszała szelest folii, którą pokryte były jeszcze krzesła. Sama usiadła u szczytu, jak gdyby właśnie rozpoczynali obiad rodzinny.
Trzech mężczyzn i kobieta. Tuż po trzydziestce albo nawet młodsi, bo byli wyraźnie szarzy, zmarniali i to mogło ich postarzać. W każdym razie bez dwóch zdań przedstawiciele generacji Y, czyli pokolenia, które komunizm pamiętało przez pryzmat pewexów. Wydawali się otępiali i wyczuwała w powietrzu dość nieprzyjemny zapach przetrawianego alkoholu.
Skoro ofiara była kobietą, to mieliśmy – dawniej – grupę dwa plus trzy. Jaką rządziła się dynamiką? Jeden z mężczyzn podobno był bratem Kosowskiej. Który?
Na oko odpadał zupełnie niepodobny do ofiary brunet o semickim typie urody, równie ładny, co brzydki. Bo czy przystojnym można nazwać faceta z nosem jak lotniskowiec, o twarzy pozbawionej wszelkich obłości? A jednak Warwiłow nie mogła oprzeć się wrażeniu, że to jeden z atrakcyjniejszych mężczyzn, jakich ostatnio spotkała. Nawet pasowała mu trupia bladość twarzy. Pozostali mężczyźni nie byli tak charakterystyczni: mocno zbudowany ciemny blondyn z wysokim czołem i lekko postawionymi włosami i drugi, drobny blady szatyn o zmierzwionej fryzurze à la młody Brando. Dziewczyna zaś miała krótkie włosy, wydatną brodę i była pięknie zbudowana: wąskie biodra i szerokie barki. Androgyniczna, ale bardzo atrakcyjna.
Chodkowski usiadł na krześle obok i wręczył Warwiłow ściągę. Zerknęła na nią, zadowolona z metodyczności podwładnego i jego zdrowego rozsądku. Imiona i nazwiska świadków zapisane były w takim samym układzie, w jakim siedzieli przy stole, i zagadka brata szybko się rozwiązała.
– Mamy do państwa kilka pytań – oznajmiła, przesuwając spojrzenie z twarzy na twarz.
– Teraz? – zapytał blondyn mocnym głosem.
Zerknęła na karteczkę. Michał Lutyński.
– A kiedy by pan chciał?
– To znaczy, myślałem, że raczej osobno… – Z pewnością jeszcze nie wytrzeźwiał; policzki miał zaczerwienione.
– Michał Lutyński, zgadza się? – skierowała do niego pytanie, zerkając do notatek. Nie czekając na odpowiedź, zadała kolejne: – Pan znalazł Sarę?
– Wszyscy ją znaleźliśmy.
– Ale pan zbadał jej puls?
– Tak.
– Czemu pan to zrobił?
– Leżała bez ruchu.
– Często sprawdza pan puls leżącym koleżankom?
– Nie – odparł, odchylając się lekko na krześle, na co dało się słyszeć skrzypiący odgłos folii.
– No więc dlaczego?
– Imprezowaliśmy całą noc, Sara wyglądała blado. Nie wiem, dlaczego to zrobiłem.
Komisarz milczała.
– Chyba instynktownie – dodał.
– Rozumiem – powiedziała. – Przejdźmy do tego, co piła i jadła Sara Kosowska przed śmiercią i…
– Czy kawa była zatruta? – weszła jej w słowo androgeniczna dziewczyna.
Warwiłow szybko zerknęła do notatek. Karolina Moskal.
– …i tego, co dokładnie zażywała wczoraj wieczorem – dokończyła Nina, kierując spojrzenie na Moskal.
Zapadło milczenie. Zastanawiała się, czy trafiła. Wyglądali na wyrwanych prosto z balangi. I imprezowali przez całą noc, jak powiedział Lutyński. Jakieś narkotyki musiały być w grze. Kokaina, bo wyglądali na niebiednych, a jeśli nie, to ekstazy albo nawet szybko podbijający Warszawę mefedron. Albo jeszcze większe zło, najgorsze