Kwadrans później, wciąż jeszcze przed południem (ta myśl rozgrzeszyła mnie trochę z poczucia winy co do lenistwa), usiedliśmy do śniadania.
– Mam wrażenie, jakbym wczoraj przeżyła kilka lat – powiedziałam. – To znaczy, minione tygodnie to w ogóle jedno wielkie przyspieszenie, ale ostatnia doba przebija wszystko.
– Czuję się podobnie. Ale to strasznie dobre emocje, napędzające do działania. Trzeba po prostu przemeblować życie. – Staszek dziś był oazą spokoju. Och, jak dobrze, bo ten spokój udzielał się również mnie.
– W remontach oboje już mamy wprawę – stwierdziłam. – Pytanie, od czego zacząć. Gdy zjemy, to zadzwonię do mamy, tak jak jej obiecałam. Tyle tylko, że poranek nie przyniósł mi żadnego pomysłu w sprawie wizyty u pradziadka. Mama na pewno ma rację, że należy to załatwić delikatnie i osobiście, żeby go nie narazić na jeszcze większy stres. Bo zszokowany to i tak będzie – po tylu latach się dowiedzieć, że się ma dziecko? I wnuczkę, i prawnuczkę?
– Gdybym ja musiał tyle czekać na taką informację, tobym nie dożył. – Uśmiechnął się Staszek. – Pod tym względem to dobrze, że oni byli tacy młodzi, kiedy to się stało.
– Moją radość wciąż przykrywa cień niepokoju, dlaczego pradziadek nie szukał Emilii – westchnęłam. – Chociaż wydaje mi się, że rzeczywiście mogło tak być, że próbował się z nią skontaktować, ale Jan Majewski skutecznie te próby utrudniał, aż w końcu ostatecznie uciął sprawę, informując ich nawzajem o ich rzekomych śmierciach.
– Też bym tak obstawiał. – Pokiwał głową Staszek. – W każdym razie, jeśli wszystko dobrze pójdzie, to niedługo będzie jasne, jak to naprawdę wyglądało.
– Jeżeli rzeczywiście kochał Emilię i po osiemdziesięciu latach się dowie, że mógł z nią szczęśliwie przeżyć życie, gdyby nie jej szurnięty i podły ojciec, to może go to doprowadzić do rozpaczy. To chyba jeden z tych przypadków, że lepiej nie wiedzieć. – Nagle naszły mnie wątpliwości. Zafundujemy seniorowi Morlaczonkowi prawdziwy wstrząs.
– Jedyny sposób, żeby to sprawdzić, to pojechać do niego. Zresztą… Nawet jeśli to była tak ogromna miłość, to pewnie i tak z czasem jakoś ułożył sobie życie.
– Myślisz, że miał żonę, dzieci? Że babcia ma przyrodnie rodzeństwo? W sumie też mi to przyszło do głowy.
– Obstawiam, że tak. Życie nie znosi próżni.
Życie nie znosi próżni… Paweł płynnie przeskoczył z jednego kwiatka na drugi. Mój niedoszły szef i niedoszły chłopak też się uwinął w trymiga. Za to prababcia pozostała wierna temu pierwszemu uniesieniu, a babcia potrzebowała kilkudziesięciu lat, żeby się otworzyć na nowy związek. Więc albo Majewskie były odstępstwem od reguły, albo mężczyźni rzeczywiście są z innej gliny ulepieni.
– Słuchaj, a twoja babcia to już wie? – Głos Staszka wyrwał mnie z zamyślenia.
– Jezu, pojęcia nie mam! O tym jakoś nie pomyślałam, a przecież z nas trzech to ona jest tu najważniejsza, bo to jej ojciec. Mama pewnie jej powiedziała. Chociaż… jeśli babcia do mnie nie zadzwoniła, to chyba jeszcze nie wie?
– Może jej mama też chce powiedzieć osobiście? – zasugerował Staszek.
Pokiwałam głową. Jeżeli tak było, to mama będzie się musiała wybrać do Krakowa.
Staszek chyba czytał mi w myślach.
– A może zaprosiłabyś mamę i babcię tutaj?
– Znaczy do nas? – zapytałam, uśmiechając się.
– Do nas. – Staszek się rozpromienił, ale po chwili dodał: – Oczywiście nie chciałbym być intruzem, to przecież będzie dość intymna chwila i pewnie będziecie wolały przeżyć ją tylko w swoim gronie, rodzinnie.
– Rodzinnie – potwierdziłam. – Czyli też z tobą. Obrączki brak, kredytu brak, żadnego przymusu, żeby być razem, prócz miłości. To chyba dobry początek nowej rodziny?
– Kocham cię – powiedział Staszek, jakby stwierdzał najbardziej oczywistą rzecz. Wśród różnych zapewnień porządkujących świat, nadających mu sens i łagodzących lęki o przyszłość, te dwa słowa nie mają sobie równych.
– Też cię kocham.
* * *
Po śniadaniu poszliśmy na spacer. Spokojną, niespieszną, niedzielną wędrówkę. Żeby ominąć turystyczny gwar, wybrałam oddaloną od centrum trasę, w kierunku Błoni. Kiedy doszliśmy do parku Jordana, usiadłam na ławce, wyjęłam telefon z torebki i wybrałam numer do mamy. Staszek taktownie poszedł oglądać popiersia wielkich Polaków ustawione na skwerku.
– Dzień dobry, my darling! – Mama była w znakomitym nastroju. – Jak samopoczucie? Ochłonęłaś już trochę?
– Trochę. – Mama wciąż znała tylko połowę ekscytujących wieści. O ciąży nie chciałam mówić przez telefon. Tak, to będzie bardzo emocjonujące spotkanie… – Mamo, a powiedz mi, babcia wie o Staszku Morlaczonku?
– Nie, skąd, no coś ty! I absolutnie jej w ten sposób nie informuj, absolutnie! Ona jest taka krucha, wbrew pozorom. To znaczy na zewnątrz zawsze była poukładana, zorganizowana i odporna na różne przeciwności losu, ale w środku to wrażliwa dusza. Ostatnio sporo przeszła – i pamiętnik, i ta historia z Rózią. Nie, nie, załatwimy to face to face. To znaczy razem, bo też powinnaś przy tym być.
– Pomysł jest jeszcze bardziej grupowy. Chciałabym was zaprosić do nas. To znaczy do mnie i do Staszka, i wtedy porozmawiać o wszystkim. – Gdy mówiłam „wszystkim”, miałam przed oczami mamę i babcię, które się dowiadują, że w hierarchii krewnych nagle przesuwają się o jedno pole do przodu – mama robi się też babcią, a babcia – prababcią. Zwłaszcza ta pierwsza sytuacja wydawała się ciekawa – Dorota wciąż mówiła o sobie i swoich znajomych równolatkach „dziewczyna, dziewczyny”, a tu, proszę, wnuczę na horyzoncie.
– Doskonale! Czyli poznamy też zięcia! Dużo wzruszeń. To chyba przywiozę jakiś koniaczek, gdyby trzeba było cucić mamę oszołomioną liczbą newsów.
„Kilka koniaczków przywieź”, pomyślałam.
– Myślę, że to trzeba szybko zorganizować. Aż mnie nosi. No i czuję się trochę nie fair wobec mamy, że my już wiemy, a ona nie.
– Ja mam permanentnie wolne. Babcia też, chociaż teraz kursuje do Olkusza, więc może się okazać, że już zrobiła jakieś plany na najbliższe dni. A ty?
– Teraz we środy mam takie cykliczne zlecenie tłumaczeń dla portalu ekonomicznego. Nudy, aż szczęka od ziewania boli, ale płacą przyjemnie, więc robię i nie marudzę. Od dziesiątej do dwudziestej muszę być on-line, czyli mogłabym przyjechać we czwartek.
– Dobra. To jeszcze zadzwonię do babci i się upewnię, że jej też pasuje. Jako pretekst podam skończenie remontu…
– O, to wszystko już zrobione? – zdziwiła się mama. – Myślałam, że z kuchnią jeszcze jesteście w lesie.
– No nie, drewno już wyjechało z lasu, do tartaku, a potem do stolarni tego kumpla Staszka. Ale wciąż tam jest, choć już w postaci szafek. Poproszę Stasia, żeby przyspieszył prace.
– Super. Dwie pieczenie na jednym ogniu – ucieszyła się mama. – Patrz, jak mi się śmiesznie powiedziało, bo przecież jestem wegetarianką.
– Śmiesznie