– Słuchaj, ja… – próbowałam coś powiedzieć, ale wciąż nie umiałam zebrać myśli. Staszek delikatnie pogłaskał mnie po dłoni.
– Tylka rosła, rozwijała się i mimo wielu obaw było naprawdę dobrze. To znaczy tak dobrze, jak mogło być w tej sytuacji. Większość osób uważa, że zespół Downa to koniec świata, choroba, no, że takie dziecko nie jest normalne.
I tu mnie miał. Nie czułam się na siłach zaprzeczyć, przecież sama tak przed chwilą pomyślałam. Właściwie wciąż tak myślałam. Trochę tak myślałam. Może koniec świata to nie, za mocno powiedziane, ale… Przecież właśnie dlatego robiło się badania prenatalne, szukało tych specyficznych cech, żeby sprawdzić… I ewentualnie… Znowu wróciła obawa o tę lub tego, którą lub którego niedawno powołaliśmy do życia. I o samą Matyldę też. Dziecko do zaopiekowania to już lekki szok. A takie „inne” dziecko…
Staszek albo nie zauważył mojego zmieszania, albo nie chciał go zauważyć. Wyprostował się i mówił dalej:
– Już się wydawało, że wyszliśmy na prostą, kiedy się okazało, że mama ma raka. Matyśka miała wtedy trzy latka i była główną motywacją mamy do życia po operacjach, w czasie chemioterapii i radioterapii. W szpitalu mówili, że inni ludzie z taką diagnozą mają przed sobą góra pięć lat. Mama przeżyła dwa razy dłużej. Mężnie walczyła, dla siebie, dla Tylki, dla mnie. To ona powinna się nazywać Matylda, taki był z niej zawodnik. – Zadrżał mu głos. – W końcu jednak się okazało, że tej walki nie wygra, a Matylda i ja patrzyliśmy, jak dzień po dniu z mamy uchodzi życie.
Wyobraziłam sobie tę scenę. Jak ja bym zniosła tyle nieszczęść? Co czuła pani Skarłatowa, która wiedziała, że umrze i osieroci swoje dzieci, w tym jedno niepełnoletnie i niesamodzielne, a ich ojciec to skończony alkoholik i nie mogą na niego liczyć, raczej będzie dla nich balastem? Moje dziecko było wielkości fasoli, niewiele większe od tej kreski na teście, a już zalały mnie macierzyńskie hormony żalu i smutku.
– Dlaczego mi nie powiedziałeś?! Dlaczego to ukrywałeś? Przecież mieliśmy być ze sobą szczerzy, sam mówiłeś, że szczerość w związku to absolutna podstawa! – Emocje w końcu wydostały się na powierzchnię. Tego jednego wciąż nie potrafiłam zrozumieć. Przecież to tak ważna informacja, jak można było ją przemilczeć? Co chciał zrobić z tą siostrą? Schować ją na strychu? Czego jeszcze nie wiem o Staszku? Czym mnie zaskoczy? Tak, wszyscy jesteśmy ulepieni z tajemnic.
– Chciałem ci powiedzieć, naprawdę. Nie tak od razu, poznawaliśmy się powoli, ty też odkrywałaś kolejne karty pojedynczo… Zresztą tak szczerze – czy to by cię zachęciło do bycia ze mną?
Nic nie odpowiedziałam, co przecież samo w sobie było odpowiedzią. Myślałam, że ta rozmowa ujawni jakieś – brzydkie – rzeczy o Staszku, a tymczasem i ja poznawałam siebie. Z nieoczekiwanej strony.
Staszek pokiwał głową.
– Aż przyszedł taki moment, że już miałem absolutną pewność, że chcę z tobą spędzić życie, że ta nasza miłość to nie krótkotrwały zryw serca, tylko piękne i prawdziwe uczucie na długo. I wydawało mi się, że ty czujesz podobnie.
– Tak było. Znaczy tak jest – potwierdziłam szybko. – Więc co cię wtedy wstrzymało? – zapytałam już bardziej ugodowo.
– Ty – odparł Staszek spokojnie.
– Ja?! Jak ja mogłam cię powstrzymywać, skoro nie miałam pojęcia, że chcesz mi coś takiego powiedzieć? – Wpatrywałam się w niego z niedowierzaniem.
– Pamiętasz, jak przypadkiem znalazłem ten bukiet róż w spiżarni?
– Pamiętam… – Poczułam wyrzut sumienia. Czym jednak był ukryty bukiet wobec faktu posiadania rodzeństwa? – Ale co to ma wspólnego z twoją siostrą? No przepraszam cię, kaliber jest zupełnie inny.
– Bo chciałem ci wtedy wyjaśnić, dlaczego mnie nie stać na takie prezenty. Opowiedzieć o tym, że nie tylko straciłem matkę, ojca właściwie także nie mam, za to mam długi do spłacenia i młodszą siostrę do utrzymania. Siostrę, która wymaga więcej uwagi, miłości, czasu. I kiedy już się zebrałem, że się tym z tobą podzielić, usłyszałem: „We dwoje życie ma inny smak”. To „dwoje” mnie przyhamowało. Nagle się przestraszyłem – nie dość, że biedny, to jeszcze obciążony siostrą z zespołem Downa, którą musi się zająć. Jaki za mnie kandydat na faceta dla dziewczyny z Warszawy, z dobrą pracą, mieszkaniem, mającej bogatego adoratora i dostatnią przyszłość bez problemów przed sobą? – Popatrzył na mnie ze smutkiem w oczach.
– Rany, przecież zupełnie co innego miałam na myśli! Że razem będzie nam lepiej, że się cieszę, że na siebie trafiliśmy! Jak mogłabym ci dać do zrozumienia, że nie zaakceptuję twojej siostry, skoro nawet nie wiedziałam o jej istnieniu?
– Przyznaję, stchórzyłem. Nie byłem dobrze przygotowany do takiej rozmowy. Więc następnym razem już sobie ułożyłem w głowie opowieść. I…
– I?...
– Szliśmy wtedy nad Wisłą, bulwarami. Powiedziałaś, że bardzo się cieszysz, że jesteśmy razem. Że najpierw myślałaś, że jesteśmy jak dwie połówki, jak to przeczytałaś w pamiętniku prababci, która tak pisała o sobie i swoim Staszku, ale potem przyznałaś rację pani Jadwidze, która mówi, że ludzie muszą być „skończonymi” całościami, jednościami i dopiero wtedy mogą stworzyć satysfakcjonujący związek. I jeszcze powiedziałaś, że ty jesteś taką skończoną całością. I że ja też jestem na tym etapie życia. A ja zaprzeczyłem, przypomniałem ci, że przecież jestem uwikłany w wydarzenia, na które nie miałem wpływu, a których efekty nie zniknęły i nie znikną. Miałem na myśli nie tylko dramatyczną historię rodzinną, która już się wydarzyła, lecz także właśnie Matyldę.
– I to był świetny moment na taką najszczerszą rozmowę. Miejsce, czas, spokój, atmosfera zaufania, wszystko temu sprzyjało…
– A pamiętasz, co mi odpowiedziałaś?
– Nie… Chyba coś pokrzepiającego? – Nagle straciłam rezon. Czy coś głupiego wtedy palnęłam?
– Powiedziałaś, że przeszłość nas kształtuje, ale nie może nam zabierać teraźniejszości i przyszłości, jakoś tak. I, to już zapamiętałem co do słowa: „Pamiętaj – teraz jesteśmy my. Ja i ty – najważniejsi. Wszystko inne to tylko dodatki”.
– Jezu, Staszek, przecież zupełnie co innego miałam na myśli!
Byłam wstrząśnięta tym, jak łatwo między ludzi może się wkraść niezrozumienie. Drobne niedopowiedzenie, niezadane pytanie i zamiast zbliżenia – oddalenie.
– Widzisz, ja byłem tak zdenerwowany, że od razu wziąłem to do siebie i kolejny raz stchórzyłem, odpuściłem. Przestraszyłem się, że zburzę twoje wyobrażenia o naszej przyszłości i cię stracę. – Staszek rozłożył ręce w geście bezradności.
– Naprawdę tak mnie oceniłeś? Że mogłabym cię zostawić dlatego, że masz siostrę, którą musisz się zająć? – zapytałam i w tym samym momencie poczułam zgrzyt. Nie było co udawać, to nie była wesoła i zachęcająca informacja. Nie potrafiłam, tak jak Staszek, myśleć, że Matylda jest inna, po prostu: inna. Mimo wszystko nie zrobiłabym z tego powodu afery, nie rozmyśliła się, nie odeszła. Nie, na pewno nie, byłam o tym teraz przekonana. „A czy gdybyś się dowiedziała na samym początku, przed ciążą, to czy to by coś zmieniło?”, zapytał niedobry głos w mojej głowie. Każdy ma taki głos, bo