Chodzi tu oczywiście o informacje w moim Pińsku o patriotycznym zachowaniu się pana ministra Kwapińskiego.
Otóż stwierdzam kategorycznie, że sprostowanie rządowe jest nieprawdziwe i że tak jak napisałem: 1) minister Kwapiński istotnie opierał się rozbiorowemu tekstowi rezolucji rządowej, 2) zachowanie się ministra Kwapińskiego doprowadziło w dniu 15 lutego wieczorem do przejściowego kryzysu rządowego. Dopiero później minister Kwapiński się wycofał, gdy mu kazano wybierać pomiędzy sprawą polską a sprawą centrolewu. Tutaj serce partyjnika wybrało sprawę centrolewu.
Jeśli prostowanie przez „Dziennik” informacji „Observera” jest równie zgodne z prawdą jak sprostowanie moich informacji o przebiegu kryzysu rządowego z 15 lutego, to ładnie wyglądamy.
Przy tej okazji poruszyć muszę sprawy jeszcze ważniejsze. Oto w tymże Pińsku na stronie drugiej podałem informacje o treści rezolucji rządowej z dnia 16 lutego7. Pińsk ukazał się 24 lutego, rząd potrzebował 15 dni, aby się przyznać, że informacje te zgodne są z prawdą.
Dopiero 11 marca skromniutko, na drugiej stronie „Dziennika Polskiego”, ukazała się notatka, że dla zapobieżenia plotkom podaje się do wiadomości stanowisko rządu polskiego w sprawie naszych granic, po czym następuje skrót rezolucji z 16 lutego, wraz ze zdaniem godnym konfederacji targowickiej lub sejmu rozbiorowego grodzieńskiego: „tym samym nie wyłączył i spraw granicznych z rozmów”.
Nie tylko obecni ministrowie, którzy to zdanie jednomyślnie (przy powstrzymaniu się od głosu ministra Kwapińskiego) uchwalili, ale ich wnuki i prawnuki, a przede wszystkim ich stronnictwa dźwigać będą po wszystkie czasy ciężar jego haniebnego brzmienia.
Dezorientowanie opinii. Rząd polski czekał więc 15 dni, aby się przyznać do właściwego brzmienia uchwalonej w dniu 16 lutego rezolucji. Przez ten czas rząd dezorientował opinię polską. „Dziennik Polski” zamieszczał artykuły o sprawach polsko-sowieckich niczym na pozór się nieróżniące od poglądów wypowiadanych przez „Myśl Polską”, „Listy z Londynu” lub moje broszury. Oto przykład nieszczerego postępowania rządu: w dniu 24 lutego ogłosiłem wiadomość o gen. Roli, dnia 27 lutego powtórzył ją za mną „Observer”. Rząd polski pozwolił „Dziennikowi” pisać o tej sprawie dopiero wtedy, gdy skutkiem wystąpienia „Observera” nie można było już jej ukryć. Wtedy dopiero „Dziennik” występuje z artykułami. Skoro w tej sprawie zajmujecie takie samo stanowisko jak my, to czemuście jej od razu nie ujawnili? Dlaczegoście tak długo czekali ze swoim lamentem? Dlaczego wszystko, co się dotyczy spraw polsko-sowieckich, wciąż, stale, systematycznie chcecie załatwiać po ciemku?
Paszkwil. Ukazał się paszkwil zatytułowany Wznowione listy wołyńskie, na którym jako nazwisko autora zamieszczono podpis: Aleksander Hauker Nowak. W ten sposób sfałszowano i nazwę wydawnictwa byłego wojewody wołyńskiego, i sfałszowano jego podpis, pisząc zamiast Hauke-Nowak – Hauker Nowak. W podobny wreszcie sposób sfałszowano adres jego mieszkania. Paszkwil poświęcono osobie gen. Sosnkowskiego, zarzucając mu, że jest germanofilem, przyjacielem szpiega niemieckiego, że posiada bajońskie sumy w bankach szwajcarskich i szereg innych rzeczy, które się zwyczajnie pisze w podobnych agencyjnych wydawnictwach. Oszczerstwami obrzucono również samego p. Hauke-Nowaka. Czy warto się tym wszystkim zajmować? – Oczywiście, że nie warto. Ktoś mi na to powie: ale to jest fragment walki politycznej, fragment akcji usiłującej podkopać popularność i autorytet wodza naczelnego. Odpowiem: trzeba mieć minimum zaufania do własnego społeczeństwa. Ja wierzę, że tego rodzaju metodami niczyjego autorytetu, a już zwłaszcza Sosnkowskiego, podkopać się nie da.
Odezwa słowiańska. O wiele poważniejsza jest kwestia słowiańskiej odezwy do rodaków, napisanej po polsku, a reklamowanej usilnie przez komunistyczny „Daily Worker”. Odezwa ta rozpoczyna się od nieszkodliwych frazesów o „idei słowiańskiej”, mówi nawet o Krzyżakach wylęgniętych nad… Łabą. Jednym słowem, gdy ją zaczynamy czytać, to ogarnia nas ten swoisty nastrój nieuctwa, w którym, niby w nadobnej szacie, „idea słowiańska” zwykła się nam w Londynie ukazywać, niczym ów „Kara Mustafa, dzielny wódz Krzyżaków, idący przez Alpy na Kraków”. Ale później autorzy, czy też inspiratorzy, tej odezwy coraz wyraźniej puszczają farbę, aż wreszcie twierdzą, że ci, którzy rozjątrzają u nas nieistotne spory graniczne, to świadomi czy nieświadomi agenci niemieccy. A więc rozpoczęta wśród naukowych oryginalności odezwa ląduje wśród szablonów znanej nam propagandy.
„Daily Worker” donosi, że autorzy odezwy wysłali do premiera Churchilla list opatrzony siedemdziesięcioma podpisami, dziękując mu specjalnie za przemówienie, w którym oświadczył on, że ziemie wschodnie należeć powinny do Rosji.
W te siedemdziesiąt podpisów tak łatwo nie uwierzymy, ale na razie widzimy trzy podpisy: panów Wilanowskiego, Jagodzińskiego i Kochańczyka. O ile wiemy, p. Wilanowski jest członkiem Stronnictwa Ludowego, a w każdym razie w kraju był jakimś prezesem w tej partii. Pochodzi z Łodzi, lecz dojeżdżał także do Wilna, bo za czasów, gdy wojewoda Bociański zamknął u nas stowarzyszenie litewskie, p. Wilanowski był jakimś sekwestratorem czy też kuratorem ich mienia. Na tym stanowisku przesadnych uczuć federacyjnych nie okazał, raczej można by jego działalność w tej dziedzinie omawiać z zupełnie innego punktu widzenia. Ale skoro jest czy był członkiem dziś nam miłościwie, prawie po dyktatorsku panującego stronnictwa, chcielibyśmy wiedzieć, jaki będzie stosunek tego stronnictwa do tego jego ostatniego wyczynu.
Nazwał kiedyś Skarga naszą Ojczyznę okrętem. Okręt jeszcze całkowicie nie zatonął, a już szczury uciekają z niego. Niech nasza pogarda biegnie za nimi.
Placówka Bolesława Prusa była już wydana na emigracji. Jak wszystkie pisma Prusa, łączy ona prozę i powszedniość z elementami majestatycznej, jakiejś starogreckiej tragedii. Chłop walczy. Zaktualizujmy ten piękny utwór literacki, zaadaptujmy jego symbolizm do naszego współczesnego politycznego dramatu. Ileż podobieństwa dojrzymy pomiędzy chłopem Ślimakiem a premierem Mikołajczykiem; Ślimak nigdy nie zaufa szlachcicowi, nawet wtedy, gdy ten niewątpliwie chce mu bezinteresownie pomóc, natomiast tenże Ślimak z jakąż łatwością staje się igraszką dyrektyw karczmarza. Właściwie Ślimak nie ufa i szlachcicowi, i karczmarzowi, ale pierwszego nie słucha, a drugiego słucha. Ale są i różnice. Ślimak broni swej ziemi może w sposób tępy, ale całym swym jestestwem woła: ziemi nie dam, nie puszczę, nie opuszczę, i w końcu wygrywa. Premier Mikołajczyk chce ją wymieniać.
Nepotyzm literacki. Wybór wierszy Antoniego Słonimskiego wydany został na papierze tzw. czerpanym, luksusowym, hiperluksusowym. Wydawcą jest oczywiście „Nowa Polska”, redagowana przez p. Słonimskiego, a subsydiowana przez skarb państwa. Jakże niemiły jest ten nepotyzm literacki! Korupcja muz – to coś jak rozpusta staruszek, zjawisko sprzeczne z prawami estetyki.
Przypisy
1 W broszurze 19 marca zamieszczony na początku spis treści w wyjątkowo wyraźny sposób nie odpowiadał tytułom następujących dalej rozdziałów. Na reprodukcji okładki broszury zamieszczonej na sąsiedniej stronie można zobaczyć oryginalne zapisy, natomiast w spisie treści na końcu tomu zamieszczono rzeczywiste tytuły.
2 Zob. przyp. 1 na s. 55.
3 Pol.: Polska – klasyczny przykład.
4 KPP została rozwiązana w 1938.