3) Tak zwani osadnicy wojskowi, tj. byli żołnierze polscy nadzieleni ziemią w myśl przepisów o polskiej reformie rolnej.
4) Wszyscy gajowi i stróże leśni.
5) Właściciele majątków leśnych, fabryk, przedsiębiorstw.
6) Członkowie wszystkich niekomunistycznych partii politycznych, polskich, ukraińskich, białoruskich, żydowskich, przy tym za specjalnie niebezpiecznych uważani byli członkowie partii robotniczych.
7) Działacze kulturalni, społeczni, jak kierownicy związków zawodowych, działacze religijni, członkowie bractw religijnych etc.
Przy tej sposobności członkowie wszelkich gwardii szeroko załatwiali swoje porachunki osobiste. Nikt więc nie czuł się bezpieczny. Ludzie uciekali z miejsca na miejsce, kryjąc się przed aresztowaniami. W praktyce mało to pomagało, a często dostarczało dowodów obciążających.
„Izwiestia”, 25 września. Korespondencja Bielawskiego z Tarnopola: „Nie tak łatwo jest oczyścić Tarnopol z wroga. Ukryli się tu żandarmi, księża, młodzi jezuici z kolegium, wywiadowcy”.
„TASS”, 23 września. Korespondencja ze Lwowa: „Ludność Lwowa pomaga aktywnie Armii Czerwonej i tymczasowemu zarządowi wyłapywać przytajonych żandarmów i pańskich oficerów. Miejscowi obywatele dostarczyli już do tymczasowego zarządu miejskiego szereg zakamieniałych wrogów ludu ukraińskiego”.
„Izwiestia”, 26 września. Korespondencja Esterkina ze Słonimia: „Dosłownie co godzina włościanie przyprowadzają do tymczasowego zarządu miasta aresztowanych oficerów, rabusiów, spekulantów i inne podejrzane osoby”.
„Izwiestia”, 26 września. Korespondencja z miasteczka Krasne: „Robotnicy-gwardziści Grzegorz Muszawiec, Włodzimierz Ładocki i inni złapali wieczorem dwu oficerów i kilku osadników”.
„Prawda”, 23 września. Korespondencja z Równego: „Zupełnie niedawno czerwonoarmiści przy pomocy ludności miejscowej złapali księcia Radziwiłła i jednego generała”.
„Izwiestia”, 26 września. Korespondencja z Wołkowyska: „Widzimy ślepe okna kułackich domów. Właściciele tych niskich, przysadzistych, otoczonych wysokimi płotami budynków po większej części zostali powyłapywani przez aktyw komitetów włościańskich. Samotnie błądzą po lasach, otoczeni powszechną nienawiścią dożywają swe ostatnie godziny”.
I tak dalej, i tak dalej.
Czy istotnie miejscowa ludność aprobowała, względnie ułatwiała akty terroru władz okupacyjnych? Z niektórych publikacji w prasie sowieckiej wynika raczej coś odwrotnego.
„Prawda”, nr 272, 1939 rok: „Do gabinetu przewodniczącego tymczasowego zarządu wchodzi delegacja robotników młyna. – Mamy prośbę. Zwolnijcie Sztekkela, właściciela młyna w Tarnopolu, gospodarza na 400 morgach gruntu i fermie ze 150 sztukami bydła we wsi Dragonówka, zaciekłego wroga pracujących, aresztowanego przez zarząd tymczasowy. – Zwolnijcie Sztekkela, bez niego my zginiemy, kto nam da pracę, z ziemian on jest najlepszy – powtarza przywódca delegacji, nieogolony człeczyna w wytartej marynarce, podartej na rękawach”.
Najbardziej radykalne przekonania społeczne nie chroniły od aresztowania. Przeciwnie, potęgowały niebezpieczeństwo, szczególnie gdy chodziło o ludzi mających mir u robotników. W takich wypadkach oskarżano z reguły działaczy lewicowych i przywódców niekomunistycznych partii robotniczych o kontakt z kapitalistami lub z polską policją polityczną.
Zdaje się, że naprawdę władze sowieckie nie mogły sobie wyobrazić, aby ktokolwiek z jawnych działaczy robotniczych mógł nie być agentem policyjnym. Pod tym zarzutem aresztowani byli zarówno działacze Polskiej Partii Socjalistycznej, jak żydowskiego Bundu.
„Prawda”, 29 września. Korespondencja z Białegostoku:
W ogóle w Białymstoku okazała się niezliczona ilość wszelakich związków, stowarzyszeń, partii, bractw i najbardziej różnorodnych zjednoczeń. Ogromna ilość związków zawodowych. Każdy związek, stowarzyszenie, partia dzieliły się na organizacje polskie i żydowskie. Wszystkie te organizacje rozbijały ruch robotniczy. Kierownicy ich jednocześnie pracowali w polskiej defensywie (Ochronie). Taką pracą zajmował się także kierownik okręgowy Komisji Związków Zawodowych, członek Centralnego Komitetu PPS Kapitułka. Nie było więc przypadkiem, że wystąpił w obronie fabrykantów. Cóż można powiedzieć o kierownikach miejscowej organizacji Bundu, członkach centralnego komitetu Bundu? Polska policja była z nich zadowolona i nie ruszała ich w ciągu długiego czasu. Obecnie klasa robotnicza demaskuje tę bandę prowokatorów i zdrajców.
W podobny sposób pepeesowcy i bundowcy zostali „zdemaskowani” w Wilnie, Lwowie i na terenie całej okupacji sowieckiej. Wszędzie zostali aresztowani i byli traktowani z wyjątkową brutalnością.
W Wilnie mieszkał adwokat i były dziekan rady adwokackiej Kazimierz Petrusewicz. W roku 1898 był on jednym z siedmiu założycieli rosyjskiej Socjaldemokratycznej Partii5, do której później przystąpił Lenin i Stalin. Portret adwokata Petrusewicza wisi po dziś dzień w moskiewskim Muzeum Rewolucji. Mimo tego został aresztowany i umieszczony w wileńskim więzieniu na Łukiszkach. (cdn.)
Notatki polemiczne
„Observer”, „The Sunday Times”. Autor artykułu w „Observerze” z 12 marca 1944 roku o stosunkach polsko-rosyjskich oświadcza, że jeden z polskich ministrów powiedział mu, że linia Curzona oswobodziłaby Polskę od mniejszości narodowych i byłaby dla Polski pożyteczna, że taki jest w ogóle pogląd większości w gabinecie p. Mikołajczyka, że gen. Sosnkowski, który ma inny pogląd (ja myślę!), traci zwolenników na Radzie Ministrów itd., itd.
Opinia polska – moim zdaniem – zbyt wielkie znaczenie przypisuje artykułom w „Observerze” na tematy polskie. Wiadomo przecież, że autorem ich jest p. Izaak Deutscher, były współpracownik krakowskiego „Ikaca”. „Własne brudy, podłość, kłam, znam, zanadto dobrze znam”. Artykuły p. Deutschera są smrodami własnej polskiej kuchni politycznej, odbijają one poglądy tych bardzo nielicznych, choć niestety bardzo wpływowych w sferach rządowych obywateli polskich, którzy przede wszystkim chcą się pozbyć Sosnkowskiego, a poza tym sprawy polskie w przyszłości mniej ich obchodzą. Znamy wszyscy tych ludzi, znamy ich oparcie o Stratton6 i p. Kota, który, choć Sowiety uważają go za nieprzyjaciela, właśnie z tymi ludźmi obcuje, konferuje, subsydiuje ich i łoży na ich wydawnictwa. Artykuły Deutschera nie są straszne, bo ani nie reprezentują opinii angielskiej, ani też nie odzwierciedlają polityki sowieckiej. Stalin na pewno nie radzi się w niczym p. Deutschera i jego zamysły wobec Polski są p. Deutscherowi nieznane i dla niego niezrozumiałe. W Polsce p. Deutscher uchodził za dziennikarza zresztą miernej klasy.
O wiele bardziej przestraszyła mnie w tymże dniu 12 marca króciutka wzmianka w „The Sunday Timesie” zakończona zdaniem jednocześnie zniecierpliwionym i wyniosłym, iż zdaje się, że żadna decyzja w sprawach Polski nie będzie możliwa aż do chwili, w której Armia Czerwona dotrze do linii Curzona i wejdzie w bezpośredni i ścisły kontakt z polską ludnością.
Prawdziwe „sojusznicze” słowa otuchy!
Co mamy myśleć o naszych ministrach? Książę Gorczakow, kanclerz cesarstwa rosyjskiego, powiadał: „Nie wierzę niezdementowanym pogłoskom prasowym”. Aforyzm tego doświadczonego dyplomaty przypomniał