Gringo wśród dzikich plemion. Wojciech Cejrowski. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Wojciech Cejrowski
Издательство: PDW
Серия:
Жанр произведения: Путеводители
Год издания: 0
isbn: 9788381271509
Скачать книгу
href="#fb3_img_img_c259bf5e-39a4-58d6-bb95-5205c026fca8.jpg" alt=""/>

      BŁOTO

      Żeby dotrzeć do dzikich plemion trzeba wyjechać daleko poza granice naszej cywilizacji. Najpierw docieramy do miejsca, gdzie kończy się asfalt. Potem, z wielkim mozołem, musimy pokonać BŁOTO. Jest go zwykle kilkaset kilometrów w przód, jakieś 10 metrów na lewo i prawo, a na głębokość bywa różnie – popatrzcie sami…

      Część 2

      ŁOWCA TAJEMNIC

      Dwoje ludzi patrzy na to samo, a widzi dwie różne rzeczy – oto niezgłębiona tajemnica ludzkiej duszy. Zdarzyło Wam się kiedyś coś podobnego? Mnie przydarza się dosyć często. Zazwyczaj z Indianami, ale ostatnio na kanapie w salonie.

      Oglądaliśmy właśnie pewien fascynujący program w telewizji. We dwoje, plus lampka wina, świece… romántico. Wtem, zupełnie niespodziewanie, ona mówi:

      – Zgaś ten chłam.

      W takich chwilach nie warto dociekać, dlaczego mój interesujący program to dla niej „chłam". Takie dociekanie zajęłoby wiele godzin i najprawdopodobniej zakończyłoby się w punkcie wyjścia – w dodatku furioso – a do końca programu zostało przecież tylko kilka minut… no może dziesięć. Dlatego lepiej jest zagrać na czas – zamiast od razu zmieniać kanał, można zapytać na przykład:

      – Czy leży z nami pilot?

      (Chwilę wcześniej trzeba pilota dyskretnie wsunąć między poduszki.)

      * * *

      Z Indianami jest podobnie – w wielu sprawach nie da się dociec, o co im właściwie chodzi, ani dlaczego myślą inaczej niż my. Mimo to warto próbować. Zajmuje to wprawdzie mnóstwo czasu i najczęściej kończy się w punkcie wyjścia – w stanie głębokiego frustrado – ale może przynieść sporo pożytku. Nawet gdy ostatecznie nie zrozumiemy, dlaczego Indianie postępują tak, a nie inaczej, dobrze jest przynajmniej wiedzieć, j a k się w danej sytuacji zachowają.

      Taka znajomość mechanizmu działania, bez znajomości jego przyczyny, bywa użyteczna. Wyobraźcie sobie przegrzany reaktor atomowy, który grozi wybuchem. Nie wiadomo, dlaczego się przegrzał, ale wiedząc jak działa, można go w porę wyłączyć.

      A teraz wyobraźcie sobie grupę poddenerwowanych Indian z dzidami w dłoniach. Stoją dookoła – a my pośrodku – i możemy ich albo jeszcze bardziej zdenerwować, albo jakoś udobruchać. Dobrze jest wówczas wiedzieć, jak działa indiańska dusza. Jak oni myślą. Jak zareagują. Jak, jak, jak – „dlaczego" jest kwestią drugorzędną.

      Posłuchajcie…

      RAJ NA ZIEMI

      Było to w jednym z krajów, które nazywa się „republikami bananowymi". Trudno powiedzieć dlaczego, skoro ich ustrój polityczny, bardziej niż republikę, przypomina krwisty befsztyk, natomiast ekonomia opiera się nie o uprawę bananów, lecz o pomoc humanitarną i pożyczki z zagranicznych banków. Tak czy owak, było to w jednej z republik bananowych. Tyle że bardzo daleko od jej centrum. Kilka kroków w złą stronę i człowiek (nic o tym nie wiedząc) nielegalnie przekraczał granicę, naruszając terytorium sąsiedniej republiki.

      Mieszkańcy tej okolicy nie bardzo orientowali się, że są obywatelami jakiegoś państwa. To państwo zresztą nie miało im tego za złe. Ono samo nie bardzo orientowało się, że ma obywateli na terenach, gdzie nie ma nic, poza bezużytecznym lasem podzwrotnikowym i tym wszystkim, co taki las wypełnia – florą, fauną, płucami świata, a w praktyce głównie gorącym powietrzem nadziewanym insektami.

      Terry Pratchett pisał o takiej ziemi w sposób następujący:

      Ja z kolei myślałem zupełnie na odwrót – uważałem, że to raj na ziemi i chciałem pozostać w nim jak najdłużej.

      Ot, kolejna tajemnica ludzkiej duszy.

      * * *

      Indianin wisiał w hamaku na przyzbie i jak co dzień nic nie robił.

      A dookoła niego rosła sobie bujnie bieda. (Właściwie lepiej byłoby napisać BIEDA – taka była wielka.)

      Chałupa, którą ulepił z gliny dawno temu, przechyliła się i nieuchronnie zmierzała ku upadkowi…

      – Ale przecie jeszcze stoi – powiadał Indianin – więc na razie nie ma co naprawiać.

      Dookoła niego orbitowało stadko głodnych prosiaków. Były bardzo czujne – gotowe rzucić się ze smakiem nawet na niedopałek papierosa albo papierek po cukierku. Stadko składało się w przeważającej części z łaciatej skóry i kości. A kości te sprawiały wrażenie, jakby lada chwila miały się przebić na zewnątrz…

      – No bo te świnie są straśnie leniwe i nic sobie nie umią znaleźć do żarcia – objaśniał Indianin.

      – To może byś im sypnął garść kukurydzy? – zapytałem pewnego razu.

      – świniom dawać jeść!? – oburzył się i zdziwił jednocześnie. – Wy Biali to zupełnie pojęcia nie macie o zasadach gospodarki hodowlanej. świnie nie są po to, żeby je człowiek karmił, tylko na odwrót – zakończył dyskusję.

      Ton jego głosu przywodził na myśl brodatych proroków i boże przykazania.

      Poza stadkiem świń, Indianin miał także dwie kury, żonę i gromadę dzieci, które składały się głównie z ogromnych oczu oraz żył i ścięgien – ani grama tłuszczu.

      W Europie takie dziecko zostałoby prawdopodobnie odebrane rodzicom i w trybie pilnym podłączone do kroplówki. Na szczęście w republikach bananowych nikt nie robi takich rzeczy. Sądząc po poziomie radosnego hałasu, jaki potrafiły wytworzyć, dzieciaki były po pierwsze szczęśliwe, a po wtóre, mimo biedy, czerpały mnóstwo energii ze słońca albo innych tajemniczych źródeł. Zęby miały zdrowe, cerę