Wszystko, czego pragnę w te święta. Anna Langner. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Anna Langner
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Остросюжетные любовные романы
Год издания: 0
isbn: 978-83-66436-86-2
Скачать книгу
z bliska oczy w kolorze czekolady, które mogłyby na mnie działać, gdyby nie ich denerwujący właściciel.

      – Nie biorę się za coś, co nie spełnia moich standardów – stwierdza pewny siebie i chyba myśli, że mnie to zabolało.

      – Chodzi o rozkładanie nóg przed pierwszym lepszym facetem? Plus jakaś choroba weneryczna w gratisie? Fakt, tych standardów na pewno nie spełniam.

      – Jezu, wszystko byłoby o wiele prostsze, gdybyś nie była taką wredną suką. – Wzdycha, a moje oczy, chcąc nie chcąc, skupiają się na jego rozchylonych ustach.

      – Wszystko byłoby prostsze, gdyby cię tu nie było – odgryzam mu się. – Ale wiesz co? Poza liczeniem tysięcy na swoim koncie i pracą po godzinach mam jeszcze kilka innych umiejętności, zarezerwowanych tylko dla wybrańców – dodaję zmysłowym głosem i powoli przejeżdżam palcem wzdłuż jego torsu.

      To działa – Bruno głęboko wciąga powietrze.

      – Wiesz, że teraz nie będę mógł zasnąć? – jęczy, przymykając oczy, gdy moja dłoń bawi się paskiem przy jego spodniach.

      Nie odpowiadam. To było pytanie retoryczne.

      Nie mam pojęcia, co we mnie wstąpiło i dlaczego zrobiłam się taka odważna. Może to chęć, by mu dopiec i pokazać, gdzie jego miejsce? A może przyczyną są bardziej egoistyczne pobudki, o których wstyd mi nawet myśleć?

      – Zdajesz sobie sprawę, że właśnie rzuciłaś mi wyzwanie? A to oznacza, że będziesz moja, zanim te święta dobiegną końca – mówi to, nie spuszczając ze mnie wzroku. Nagle mocno chwyta moją dłoń, która nadal spoczywa na jego pasku, i lekko ją wykręca.

      – Wiesz, co mawiam ludziom w firmie, którym wydaje się, że w jeden dzień zawojują rynek? Nie porywaj się z motyką na słońce. – Prycham i zgrywam pewną siebie, choć prawda jest taka, że jego brudna obietnica rozpaliła ogień między moimi udami.

      – Ja wyznaję inną zasadę: „Jeśli twoje marzenia cię nie przerażają, to znaczy, że są za małe”. – Bruno puszcza mnie i gwałtownie się ode mnie odsuwa.

      Przyglądam mu się z walącym sercem. Ma spojrzenie zwycięzcy. Zupełnie jakby był pewien, że zrealizuje wszystko to, co sobie zaplanował. Jakby wiedział, że będę jego.

      Wycofuję się powoli i nie potrafię zerwać naszego kontaktu wzrokowego. Czuję się, jakby złapał mnie na niewidzialną smycz i dawał mi pozorną wolność, pozwalając oddalić się na chwilę, by w najmniej spodziewanym momencie mocno mnie do siebie przyciągnąć.

      – A, i jeszcze jedno – zwraca się do mnie, gdy przekraczam próg kuchni – powinnaś częściej nosić rozpuszczone włosy. W tym ciasnym koku wyglądasz jak zlodowaciała biurowa zołza.

      Chcę coś odpowiedzieć, ale wpadam na Adama, który z głupim uśmiechem ładuje się do kuchni. Czmycham na górę jak spłoszona dziewica, którą ktoś właśnie próbował zbałamucić.

      Wiem jedno – dzisiaj już nie zasnę.

      I jeszcze coś – jutro zwiążę włosy w ciasny kok. Niech Bruno nie myśli, że wygrał.

      Rozdział 6

      Budzę się o świcie, gdy słońce ledwo wzeszło nad horyzont. Patrzę przez okno, jak ciężki śnieg powoli spada z nieba. Chmury wiszą nisko nad lasem i zwiastują ponurą pogodę. Przypominam sobie, jak razem z Adamem, już jako nastolatki, po przeprowadzce tutaj lepiliśmy wspólnie bałwana. Gdy wyjeżdżaliśmy na studia, obiecaliśmy sobie wracać do domu co weekend. Nie wyszło.

      Z rozmyślań wyrywa mnie ciche pukanie do drzwi. Szybko zarzucam na siebie szlafrok, przekręcam klucz w zamku i ostrożnie otwieram. W progu stoi mój brat z dwoma kubkami kawy w dłoniach. Gdy czuję pobudzający aromat, ślina napływa mi do ust. Nie potrafię funkcjonować bez kofeiny – kolejny niezdrowy nawyk wyniesiony z firmy.

      – Pomyślałem, że pewnie z przyzwyczajenia obudziłaś się o świcie. Zrobiłem dla ciebie – mówi cicho i wręcza mi kubek.

      Chwytam go z wdzięcznością. Adam dobrze mnie zna. Doskonale wie, że choćbym chciała, nie potrafię rano pospać dłużej. Lata wczesnego wstawania zrobiły swoje.

      – Wczoraj było niezłe zamieszanie – stwierdza, siadając na moim łóżku.

      – To ty je tutaj sprowadziłeś. – Posyłam mu spojrzenie pełne wyrzutu, a potem biorę łyk kawy.

      – Masz na myśli Brunona? Wiem, że się tego nie spodziewałaś, ale wierz mi, nie przywiózłbym tu kogoś, komu nie ufam. To dobry facet, choć robi wszystko, by ludzie myśleli inaczej.

      – Nie nadążam za tobą, Adam. Widujemy się dwa razy do roku, a ty przywozisz tu swojego kumpla, który robi bałagan.

      – To ty narobiłaś największego bałaganu. Ty i twój dający kopa towar.

      Prycham i przymykam oczy. Nie chcę do tego wracać.

      – Zrozumiałabym, gdybyś przyjechał ze swoją dziewczyną, ale koleś, o którym nikt nic nie wie, który…

      – Z Patrycją to już skończone. Zresztą właśnie uświadomiłaś mi, jakim byłem dupkiem. Byliśmy razem tyle lat, a ja nigdy jej tutaj nie przywiozłem. – Adam wchodzi mi w słowo, a ja uświadamiam sobie, że niechcący poruszyłam delikatny temat.

      – Przepraszam, to nie moja sprawa.

      – Nie przepraszaj, Ewa. Jesteś moją siostrą. Powinniśmy częściej się spotykać i rozmawiać szczerze, jak rodzeństwo. – Mój brat zwiesza głowę i zaciska dłonie na swoim kubku. – Mieliśmy z Brunonem wspólne interesy. Zawsze był wobec mnie uczciwy i pomógł mi kilka razy. Czuję, że mam wobec niego dług. Teraz gdy jego życie trochę się skomplikowało, chcę mu się odwdzięczyć.

      Powinnam przyjąć do wiadomości monolog Adama, a potem po prostu wypić z nim kawę i zacząć gadać o głupotach. Jestem jednak tak bardzo zaintrygowana Brunonem, że postanawiam pociągnąć mojego brata za język.

      – Czym on się zajmuje? Skoro pracowaliście razem, to pewnie też jest architektem?

      – Żartujesz?! Pracuje w firmie udzielającej kredytów przedsiębiorstwom. A raczej pracował. Robiłem ze swoim wspólnikiem duży projekt. To była dobra inwestycja, ale potrzebowaliśmy sporej gotówki na start. Bruno podszedł do tematu profesjonalnie i uwierzył w nasz sukces. Zareklamował nas u swojego szefa i następnego dnia mieliśmy pieniądze na koncie. To było spore ryzyko dla nas i jeszcze większe dla Brunona. A jednak mi zaufał.

      – Ale powiedziałeś, że już nie pracuje, tak?

      – Byłem w szoku, gdy się o tym dowiedziałem. Bruno Malicki, najmłodszy wiceprezes w historii firmy. Bezkompromisowy, stanowczy. Miał wszystkie cechy niezbędne do tego, by piąć się po szczeblach kariery. To była tylko kwestia czasu, aż zostanie prezesem. A on nagle zrezygnował.

      – Mówił ci dlaczego?

      – Pewnie, ale ja wiem, że to kłamstwa. Nikt przy zdrowych zmysłach nie rezygnuje z takiej fuchy, bo, jak on to określił, nagle się wypalił. Byłem pewien, że poszuka czegoś podobnego. Z takim doświadczeniem każda firma przyjęłaby go z otwartymi ramionami. Ale on nawet nie próbował znaleźć jakiegoś zajęcia. Zerwał wszelkie kontakty w branży. Nie odbiera telefonów od dawnych współpracowników. Zamienił drogi garnitur na jeansy i rozwleczone koszulki. Nie mam pojęcia, z czego się teraz utrzymuje. Pewnie z tego, co zdążył zarobić, bo jako wiceprezes nie mógł narzekać na pensję. Gdy pytam go, co dalej, odpowiada pokrętnie. Mówi, że robi to czy tamto, że ma jakieś zlecenia. Nie mam pojęcia, na czym te tajemnicze zlecenia polegają, ale coraz mniej mi się to podoba. Widziałem go na mieście z osobami,