Wszystko, czego pragnę w te święta. Anna Langner. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Anna Langner
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Остросюжетные любовные романы
Год издания: 0
isbn: 978-83-66436-86-2
Скачать книгу
na mężczyznę, który zamienił T-shirt z Gunsami na elegancką czarną koszulę. Jego twarz promienieje, w życiu nie powiedziałabym, że przechodzi teraz trudny czas. W szykownym wydaniu, z włosami doprowadzonymi do ładu wygląda jeszcze bardziej mrocznie i wyniośle. Jakby był stworzony do tego, by rozstawiać ludzi po kątach.

      – Im nas więcej w tym domu, tym weselej. Prawda, Waldemarze? – zwraca się mama do ojca, który tylko przytakuje i strzepuje z siebie okruszki. Policzki płoną jej żywą czerwienią i nie wiem, czy przyczyną tego jest ekscytacja nowym gościem czy nadmiar wina. A może jedno i drugie.

      – Te ciastka są niesamowite. Zjadłem tyle, że nie mam już miejsca na kolację. – Po dłuższej chwili odzywa się ojciec, a ja pękam z dumy. Nigdy nie potrafiłam piec, a te ciasteczka to jedyne, co naprawdę mi wychodzi.

      – Zawsze wiedziałam, że mimo tej harówki w korporacji masz rękę do pieczenia. Ojciec ma rację. Jadłam i potwierdzam: wyśmienite! – mówi do mnie mama, po czym bierze z talerza ciastko.

      – Powinniście spróbować – zwraca się do nas ojciec i wygląda na dziwnie podekscytowanego.

      – Próbowałem. Niesamowite. Państwa córka ma prawdziwy talent kulinarny. – Wzrok Brunona wypala we mnie dziurę i nie mogę pojąć, dlaczego prawie się krztusi, próbując opanować chichot.

      – Wybaczcie, ale nie mogę usiedzieć w miejscu. Mam ochotę coś namalować! – Mama podrywa się z krzesła. Wygląda, jakby miała gorączkę. – Od tak dawna tego nie robiłam, a teraz proszę: wena po prostu się pojawiła!

      – Nie krępuj się, Julio. Skoro jest wena, trzeba to wykorzystać.

      Po słowach Brunona mama nie zastanawia się dłużej – żwawym krokiem wychodzi z salonu i zaczyna wspinać się po schodach, podśpiewując jedną z ulubionych piosenek.

      „Julio”? Naprawdę? Przez te kilka godzin ten podejrzany typek przeszedł z moją matką na ty?

      – Niemożliwe! – wykrzykuje ojciec, a potem zaczyna się śmiać tak bardzo, że musi ocierać dłonią łzy zebrane w kącikach oczu. – Nie malowała od miesięcy, a teraz znów będzie tworzyć te swoje bohomazy! – Znów rechocze, a ja zachodzę w głowę, czy na pewno jestem w domu moich rodziców, czy może w wariatkowie.

      Ojciec zjada ostatnie dwa ciastka, a potem stwierdza, że musi zejść do piwnicy po pęto kiełbasy, bo umiera z głodu. Unoszę wysoko brwi. Przecież stół ugina się pod ciężarem potraw.

      – Pójdę z tobą. – Adam podrywa się z krzesła. – Jestem ciekaw, jakie wina masz w swojej kolekcji.

      Chcę go zatrzymać, ale jest już za późno. Ja i Bruno zostajemy sami w pokoju.

      – Nie ma co, potrafisz utrzymać rodzinkę razem – stwierdza z sarkazmem.

      Mrugam szybko, bo nie rozumiem, do czego pije.

      – Nie patrz tak na mnie. To sprawka twoich magicznych ciasteczek – dodaje.

      – Nie mam pojęcia, o co ci chodzi.

      – Nie zgrywaj świętej, kwiatuszku. Oboje wiemy, że doprawiłaś ciastka maryśką, a teraz staruszkowie mają niezłą fazę. – Bruno opiera się na krześle rozluźniony i zadowolony z siebie, zakładając ręce za głowę, a ja obserwuję, jak koszula opina jego umięśniony tors.

      Otwieram usta, by powiedzieć mu parę niemiłych słów, ale nagle coś sobie uświadamiam: gdy nakrył mnie w kuchni na paleniu blanta, szybko wrzuciłam resztę towaru do miski, w której potem wyrabiałam ciasto. Chowam twarz w dłoniach, gdy uświadamiam sobie, co narobiłam. Do moich uszu dociera jego głęboki, seksowny śmiech.

      – Jesteś urocza, gdy się wstydzisz.

      Na dźwięk tych słów coś we mnie pęka.

      To wszystko przez niego! Gdyby nie zjawił się w tym domu i nie wszedł nagle do kuchni, nic by się nie wydarzyło!

      Nie mogę uwierzyć, że mój brat przyjaźni się z kimś takim. Adam zawsze był spokojnym, sumiennym chłopakiem. Gdy dorósł, został cenionym architektem. To odpowiedzialny, rozsądny mężczyzna. Mam wrażenie, że Bruno jest jego całkowitym przeciwieństwem.

      – Mówił ci już ktoś, że jesteś dupkiem? – Nie kryję niechęci i zwężam oczy w szparki.

      Przez chwilę wygląda na zaskoczonego moim atakiem, ale szybko bierze się w garść i toczy ze mną pojedynek na spojrzenia.

      – Wolę być dupkiem niż kimś, kto nie widzi nic poza pracą i czubkiem własnego nosa – odgryza się, a ja ściskam w dłoni widelec i mam ochotę wbić mu go prosto w serce. – Jesteś jedną z tych nadętych panienek, które myślą, że pozjadały wszystkie rozumy, bo zarabiają więcej niż przeciętny człowiek. Praktycznie mieszkasz w pracy, ale oszukujesz się i wierzysz, że jesteś szczęśliwa. Kupujesz kolejne louboutiny, by poczuć się jeszcze bardziej zajebista, ale gdy wracasz do pustego mieszkania, masz ochotę wyć z samotności. Znam takie jak ty, Ewa.

      – Nikt cię nie prosił o psychoanalizę – odzywam się po dłuższej chwili tonem zimnym jak lód.

      Nie dość, że wygląda jak model z reklamy Guessa, to jeszcze potrafi rozgryźć człowieka w mgnieniu oka!

      – Kiedy ostatni raz zrobiłaś coś szalonego, nie licząc tego dzisiejszego blanta? Kiedy zrobiłaś coś spontanicznie, nie myśląc o konsekwencjach? – Bruno pochyla się nad stołem i wpatruje we mnie. Jego twarz jest poważna i skupiona, szczęki zaciśnięte, a spojrzenie przenikliwe. – Kiedy ostatni raz porządnie się wyspałaś? Kiedy w spokoju zjadłaś śniadanie? Kiedy ostatnio miałaś orgazm?

      Na dźwięk tych słów omal nie zachłystuję się powietrzem.

      – Własna ręka i wibrator się nie liczą. Kiedy ostatnio się z kimś pieprzyłaś, Ewa? – Jego głos przeradza się w złowrogi i jednocześnie podniecający szept, a ja mimowolnie zaciskam uda.

      Spanikowana rozglądam się po pokoju, ale nikt nie przychodzi mi z pomocą. Jestem tylko ja, Bruno i ta chora gra między nami.

      – Nie muszę ci odpowiadać – prycham, po czym wstaję od stołu, gwałtownie odsuwając krzesło.

      – To prawda, nie musisz. To było pytanie retoryczne. – Bruno patrzy na mnie tak, jakbym już stała przed nim naga.

      – Skoro tak szybko wyciągnąłeś wnioski na mój temat, to może czas, bym ja powiedziała parę słów o tobie. – Patrzę na niego z góry, choć nie jestem pewna, które z nas ma w tym momencie przewagę. – Nie jestem głupia, ktoś taki jak ty nie przyjeżdża na zadupie, żeby spędzić święta z obcymi ludźmi, bo potrzebuje ciepła domowego ogniska. Nie wiem, po co tu jesteś, ale nie podoba mi się to. Może owinąłeś sobie wokół palca mojego brata i próbujesz tej samej sztuczki na moich rodzicach, ale ze mną ci się nie uda.

      – Jesteś bystra, ale za wiele sobie dopowiadasz. – Bruno mówi tonem pełnym reprymendy, jakby on był szefem, a ja jego pracownicą. Patrzy na mnie inaczej niż przed chwilą. Bez żadnych emocji. Nie podoba mi się to spojrzenie.

      – Nie lubię, gdy ktoś węszy i zadaje pytania. Jestem miły, ale tylko do pewnego momentu. Jeśli ktoś zalezie mi za skórę, bardzo szybko potrafię sprawić, że będzie żałował. – Nie spuszcza ze mnie wzroku, a słowa wypowiada powoli, jakby chciał dać mi do zrozumienia, że mają drugie, mroczne dno.

      – Grozisz mi? – pytam drżącym głosem, choć staram się brzmieć na pewną siebie.

      – Nie, ja tylko informuję. – Uśmiecha się szeroko, ale w tym uśmiechu nie ma ani grama niewinności, tylko ciemność. – Dopóki będę w tym domu, nie zaśniesz w spokoju, Ewo. I pewnej nocy sama do mnie przyjdziesz, bym się tobą zajął. A tymczasem życzę ci słodkich