Zaciągnął się papierosem marki Guinea Gold, jakby to miał być ostatni raz w życiu. Obracał w palcach kartę. Wypuścił dym, rzucił niedopałek na ziemię i wsunął się do budynku. Musiał porządnie się schylić, by nie zawadzić głową o framugę. Zastanawiał się, dlaczego ludzie mówili na niego „Happy Jack”. Wcale nie czuł się szczęśliwy.
4
Pies ratownik
Jak owczarek niemiecki ocalił drużynę przed spadkiem z ligi
W historii ligi angielskiej było wiele great escapes, cudownych ucieczek przed ligową degradacją w ostatniej chwili. Ale jedna bez wątpienia jest szczególna. To dzień, w którym kibice Torquay United świętowali spektakularne uratowanie zawodowej piłki dla ich miasta masowym wbiegnięciem na murawę. Tamtego popołudnia w rolach głównych wystąpili szkocki obrońca Jim McNichol i owczarek niemiecki o imieniu Bryn. Brzmi absurdalnie? No cóż, może właśnie dlatego ta opowieść jest tak niesamowita, że postanowił ją zekranizować serialowy gigant Netflix.
Mężczyzna poczekał kilka sekund, aż ostatnie krople spadną do kubka, i odłożył zużytą torebkę z herbatą na kolorowy spodek. Spojrzał przez okno i doszedł do wniosku, że każdego dnia uważa Exeter za naprawdę ładne miejsce. Nie umiał określić, dlaczego tak mu się tutaj podobało.
Popatrzył na wiszący na ścianie kalendarz i nawet nie był zaskoczony tym, że jest 9 maja. Rozprawiał o tym długo przed snem, jeszcze poprzedniego wieczoru. Równo za miesiąc skończy 60 lat. Pomyślał przez chwilę, że nie 9 czerwca, dzień jego urodzin, a właśnie 9 maja jest tą datą, która naznacza go najmocniej. Pogodził się już z tym. W głębi duszy uważał, że każdemu człowiekowi jest pisane, by coś po sobie zostawić. Cokolwiek.
Była godzina 10.00 i zaczął się zastanawiać, jaką porę dziennikarze uznają za stosowną, by już móc zadzwonić. Poznał wielu z nich i wiedział, że cenią sobie własny czas, dlatego zawsze chcieli mieć materiał na tyle wcześnie, aby oddać go do redakcji i mieć potem wolne. Odhaczyć dzień. Nie miał o to pretensji.
Rok temu dzwonili z lokalnej gazety. Dwa lata temu z Londynu, trzy lata wcześniej z „Daily Mail” i tak dalej. Dziesięć lat temu z „The Guardian”. Wtedy mijały 22 lata od tych absurdalnych wydarzeń.
Dziś też ktoś musiał zadzwonić. To tylko kwestia czasu. Jakiś dziennikarz znów sobie przypomni, a on ze spokojem opowie to samo, z detalami. W głębi duszy będzie trochę zły, że bohatera robi się z psa, a nie z niego, choć przecież strzelił wtedy gola z rzutu wolnego. Po latach niewiele osób o tym jednak pamięta. On tak. Nie zapomniał także tamtego bólu.
Zaraz po przebudzeniu zajrzał do albumu z wycinkami z gazet. Spojrzał w lustro i nie był w stanie wyobrazić sobie, że człowiek, który na niego patrzy, to ta sama osoba, co na fotografii. Łysina zastąpiła bujną czuprynę. Ale tamta historia wcale w nim nie wystygła.
Równo o 10.30 na wyświetlaczu komórki Jima McNichola pojawił się obcy numer. „Kogo tu mamy?” – pomyślał i wcisnął zielny symbol słuchawki. To nie był dziennikarz sportowy z jednej z angielskich gazet. Dzwoniono z serialowego giganta, mającego dziesiątki milionów abonentów na całym świecie, Netflixa. Historia, której Jim był jednym z głównych bohaterów, miała zostać przeniesiona na ekran jako część serialu Losers, choć on i jego koledzy tamtego dnia z pewnością przegrani nie byli. McNichol zaprosił ekipę telewizyjną do siebie i uśmiechnął się po zakończonej rozmowie. Torquay United będzie teraz naprawdę nieśmiertelne. Nawet jeśli – jak ujmie to w serialu jeden z fanów – „ktoś, kto idąc na mecz, spodziewa się ich zwycięstwa, jest idiotą”.
„Nie zapominasz ugryzienia psa. Minęło ponad dwadzieścia lat, a ja wciąż mam niezłą bliznę, która mi o tym przypomina. Miałem też trzy dziury w nodze, założono mi siedemnaście szwów. Nikt o tym nie zapomniał. Gdyby sytuacja zdarzyła się w innym meczu, o mniejszą stawkę, nie sądzę, że wciąż byłbym o to pytany” – tak McNichol, były obrońca Torquay United, opisywał zdarzenia z lat 80. na łamach dziennika „Guardian” w 2009 roku, równo 22 lata po słynnym incydencie z psem – w dniu, który na zawsze zapadł mu w pamięci.
To nie był łatwy sezon dla ekipy z Torquay, a widmo okrutnie wstydliwego spadku z czwartej ligi przybierało z każdą kolejką coraz bardziej realne kształty. W ostatniej serii gier United mierzyli się z Crewe Alexandra. Do przerwy rywale z młodziuteńkim Davidem Plattem, późniejszym reprezentantem Anglii, w składzie prowadzili 2:0 i już tylko cud mógł uratować gospodarzy.
McNichol miał rację, stawka była wtedy niezwykle wysoka, bowiem porażka oznaczała wstydliwe miano pierwszego zespołu w historii, który wypadał z Football League, czyli tak naprawdę z zawodowego grania. Lot w niebyt amatorskiego futbolu nabierał potężnego rozpędu. Nic dziwnego, że na trybunach było coraz bardziej nerwowo. Policja musiała być cały czas czujna i mieć oko na krewkich fanów, chcących wedrzeć się na murawę, szarpiących raz po raz za barierki. Całe spotkanie można obejrzeć w YouTube – typowa angielska „rąbanka” z lat 80. ubiegłego stulecia, niewielki stadion rodem z niższych lig osadzony pomiędzy budynkami mieszkalnymi.
To właśnie McNichol dał sygnał. Jego gol kontaktowy sprawił, że gospodarze uwierzyli w cud. A najbardziej sam zdobywca bramki, w którego wstąpiły dodatkowe siły. Walczył, biegał do każdej piłki. Podczas jednej z takich akcji policyjny pies źle odczytał intencje piłkarza. Rozjuszony głośnym tłumem owczarek niemiecki Bryn ruszył na zawodnika, chroniąc swojego pana. Zatopił zęby w nodze gracza Torquay, chcąc rozszarpać jego kończynę. Kamera nie zdążyła uchwycić tego incydentu, sfilmowane jest tylko zbiegowisko wokół abstrakcyjnego wydarzenia i jego ofiary. Dziennikarze, zawodnicy i trener byli przekonani, że to kontuzja. Na forum kibiców Torquay przeczytałem relację jednego z fanów, który tamtego dnia był na Plainmoor. Napisał, że w ogóle nie zdawał sobie sprawy z takiego zajścia, dopiero potem przeczytał o nim w gazetach.
Defensor leżał na murawie przez pięć minut po tym, jak ostatecznie wyrwano go z uścisku szczęk psa. Zwierzę zdołał przywołać do porządku John Harris, policyjny opiekun, z którym McNichol spotka się wkrótce na komisariacie w obecności kamer. Owczarek Bryn poda mu wtedy łapę na zgodę. Obrońca Torquay, mający zresztą w Szkocji brata hodującego psy tej samej rasy, zapozuje do zdjęć zamieszczonych we wszystkich gazetach w Anglii. Dzięki prasie i telewizji tą historią przez kolejnych kilka dni będą żyli wszyscy nad Tamizą.
Mecz trwał. Drużyna Torquay wciąż szukała jednej, upragnionej bramki, dającej utrzymanie. Wyniki innych spotkań ewidentnie nie sprzyjały ekipie Stuarta Morgana. Sytuacja przed ostatnią kolejką układała się następująco: Torquay był trzeci od końca z 47 punktami, Burnley miało punkt mniej, a Tranmere Rovers tyle samo oczek, co United, ale korzystniejszą różnicę bramek. Zespół Lincoln City natomiast, z 48 punktami, miał wszystkie karty w swoich rękach.
Teraz, przy wyniku 1:2, fani nasłuchiwali wieści z innych stadionów. Tranmere było już bezpieczne, bo wygrało swój mecz wcześniej, w piątek. Burnley prowadziło w rozgrywanym równolegle sobotnim spotkaniu, zaś Lincoln przegrywało ze Swansea, ale i tak miało punkt więcej niż Torquay. Bez gola nawet matematyka na najwyższym poziomie nie mogła pomóc.
Zdarzenie z udziałem psa miało miejsce siedem minut przed końcem meczu. McNichol leżał na boisku około pięciu minut. Tyle zatem musiał zatem doliczyć sędzia. Na 60 sekund przed końcem doliczonego czasu Paul Dobson strzelił najważniejszego gola w historii klubu. 2:2, spadało Lincoln City. Piłkarze tego zespołu przegrali ze Swansea, siedzieli więc w szatni i nasłuchiwali w radio wieści z Torquay.
Przed 1987 rokiem spadek z Football League nie musiał oznaczać… spadku. Ostatnia drużyna najniższej klasy rozgrywkowej mogła po prostu