Śmierć bliskich naznaczyć miała zresztą losy Franka Soo. Kilka lat po wojnie jego żona, Beryl Freda Lunt, przedawkuje barbituran, środek nasenny. Frank nigdy nie dowie się, czy to był przypadek, czy po prostu samobójstwo. Marną pociechą będzie dla niego to, że rok wcześniej się rozstali.
Freda, właścicielka salonu fryzjerskiego, była łowczynią autografów i tak poznała Franka w Stoke-on-Trent – prosząc go o podpis. Był już wtedy zawodnikiem Stoke, gdzie budował swoją legendę.
W „Coventry Evening Telegraph” napastnik Evertonu, Dixie Dean, napisał w felietonie z dużym zdziwieniem, że to naprawdę wielka szkoda, iż chłopak obdarzony takim talentem musiał poszukać miejsca w poważnej piłce gdzieś poza miejscem dorastania. Umiejętności Franka były coraz częściej zauważane i dyskutowano o jego potencjale, który na dobre został wyzwolony pół roku po transferze do Stoke za sumę 400 funtów. Wtedy właśnie, w listopadzie 1933 roku, Frank otrzymał szansę debiutu, stając się pierwszym w historii zawodnikiem o chińskich korzeniach, który wystąpił w zawodowej lidze w Anglii. I choć Middlesbrough okrutnie stłukło The Potters (6:1), to właśnie Soo, jako jedyny w szeregach przegranych, nie musiał się wstydzić.
Jego największym atutem była umiejętność gry na wielu pozycjach. W tamtych czasach czymś zupełnie naturalnym było przesuwanie graczy do przodu. Innymi słowy, kiedy młodzi piłkarze stawali się ukształtowanymi zawodnikami i wychodzili z wieku juniorskiego, często stawiani byli na pozycjach coraz bliższych bramce przeciwnika. Z Frankiem było podobnie. W Stoke szybko zrozumiano, że mobilny „Chińczyk” jest w stanie wypełnić niemal każdą – poza bramką – lukę w składzie, toteż rzucano go po wszystkich sektorach murawy.
Dziennikarze „Daily Express”, dostrzegając jego nietuzinkowe umiejętności (w nielicznych filmikach, które można znaleźć na YouTube, widać, że kochał drybling), domagali się sprawdzenia go w reprezentacji kraju. Nie zdobywał zbyt wielu bramek, ale energia, jaką dawał drużynie, była w stanie napędzić także kadrę. Spekulacje prasy stały się bezprzedmiotowe, kiedy wybuchła wojna. Niewiele zresztą brakowało, by Frank Soo pojawił się nad Wisłą. Latem 1939 roku Stoke City przymierzało się do tournée po Polsce i Niemczech. Z oczywistych przyczyn nie mogło ono dojść do skutku.
Frankowi zostały więc występy w tzw. Wojennej Reprezentacji Anglii. Zaliczył w niej dziewięć meczów w latach 1942/45. Warto tutaj przypomnieć, że futbol na poziomie reprezentacyjnym rodził się na Wyspach Brytyjskich w bólach. Anglicy dołączyli do FIFA w 1906 roju, jednak po pierwsze, nie mieli nawet własnego stadionu, pełniącego rolę domu w spotkaniach międzynarodowych, po drugie zaś, relacja ze światową federacją szybko uległa zepsuciu i już w 1928 roku odłączyli się od FIFA, wracając tam ponownie dopiero po zakończeniu wojny. W tym czasie wybudowali wreszcie obiekt na miarę własnych ambicji, czyli Wembley.
Kiedy czytałem angielską prasę jeszcze sprzed wybuchu II wojny światowej, znalazłem w niej sporo notek na temat Soo. Gazety śledziły dość uważnie jego losy, choć ciekawe jest to, że w zasadzie wszystkie traktowały go jak Chińczyka. Była to dla nich egzotyka, a przecież opisywano losy chłopaka urodzonego w Buxton. Reporterom sportowym podobała się jego historia. Oto Azjata dorastający w Anglii, syn właściciela pralni, marzący o karierze zawodowego piłkarza, w wieku 19 lat dostający okazję zrealizowania tych pragnień.
„Brilliant”, „powerful football” to określenia, których nawet nie trzeba tłumaczyć, a którymi opisywano jego występy. Jeden z dziennikarzy „Liverpool Echo” nazwał go czymś „rzadkim jak chińska ceramika”, co akurat świetnie pasowało do Stoke, klubu o przydomku The Potters, czyli Garncarze.
Susan Gardiner, która napisała książkę The Wanderer, biografię Franka Soo, uważa, że piłkarz miał trudne życie w otoczeniu, w którym rasizm był rzeczą normalną, wręcz akceptowaną przez społeczeństwo. Twierdzi ona również, że sam Soo przyznał w latach 70., iż występów reprezentacyjnych mogło być więcej, gdyby nie „orientalna krew”, jak to określił. Zawsze był nazywany „Chińczykiem” i po pewnym czasie przestał na to zwracać uwagę. Starał się przekonać kibiców do siebie dobrymi występami na boisku.
Soo chłonął sport całym sobą. Kiedy liga nie grała, potrafił zajmować wysokie miejsca w lokalnych turniejach golfowych, o czym wspomina prasa z lat 30. (Soo as a golfer). To było domeną dawnych sportowców, którzy starali się uprawiać różne dyscypliny, dzięki czemu rozwijali się w swojej ulubionej. Ale nawet zawodowa piłka nożna w Anglii w czasie wojny musiała mocno ucierpieć. Frank pracował wówczas w fabryce opon Michelin, łącząc to z grą w Stoke City. W tamtych latach czymś naturalnym były gościnne występy w innych klubach, „Chińczyk” czarował więc publikę w Newcastle czy Chelsea. Dziennikarzom zaś opowiadał, że po zakończeniu wojny i kariery zostanie menedżerem… hotelu.
Kadra grała mecze półoficjalne. Nie zmienia to faktu, że w warunkach pokoju Frank prawdopodobnie doczekałby się debiutu w regularnej reprezentacji Anglii. A i tak został pierwszym człowiekiem o innym kolorze skóry, który pojawił się w tamtejszej kadrze. Odsłużył również wojsko w Królewskich Siłach Powietrznych, choć w sekcji technicznej, na ziemi. Był już wtedy prawdziwą gwiazdą futbolu.
Po zakończeniu wojny Soo występował między innymi w Leicester City czy Luton Town, by wreszcie zostać trenerem. Losy rzucały go po całym świecie. W Skandynawii słynął z wprowadzenia okrutnego rygoru, zabraniał piłkarzom pić alkohol, przez co jego rządy nazywano „totalitarnymi”. O mały włos nie poprowadził reprezentacji Izraela, ale nigdy formalnie nie został jej selekcjonerem, bo w ostatniej chwili upadły jego rozmowy z tamtejszą federacją. Był trudnym szkoleniowcem, takim, jakich zawodnicy nie lubią. Wymagał od nich absolutnego poświęcenia. Zaliczył jeszcze przygodę w Hongkongu, gdzie również był bliski przejęcia drużyny narodowej w 1972 roku, ale zaproponowano mu roczny kontrakt, czego nie chciał przyjąć.
Umarł w miejscu najbliższym swemu sercu, w Stoke-on-Trent, tam, gdzie wypłynął na szerokie wody. Chiny nie doczekały się tabunów następców Franka Soo. Kolejni zawodnicy z tego kraju zaliczali raczej średnio udane przygody w Anglii. Byli częściej ciekawostkami niż poważnie traktowanymi piłkarzami. Tak z pewnością można mówić o Dongu Fangzhuo z Manchesteru United czy Li Tie i Li Weifengu – obaj z Evertonu. Największą karierę zrobił rzecz jasna Sun Jihai z Manchesteru City, a kibice Charltonu na pewno pamiętają Zhenga Zhi. Z dużo lepszej strony prezentowali się w Premier League Japończycy (Kagawa, Okazaki, Yoshida) czy Koreańczycy (Son, Park). Chiny, choć liczą półtora miliarda mieszkańców, produkują wszystko poza… piłkarskimi talentami.
12
Sędzia najwyższy
Jak jeden człowiek ułatwił życie tysiącom arbitrów
Nie ma bardziej zasłużonego dla piłki nożnej arbitra niż Ken Aston. Lista rzeczy, jakie wymyślił dla futbolu, jest imponująca. Czarne, charakterystyczne stroje sędziów, które dopiero po latach zmieniły barwy. Kolorowe chorągiewki ich asystentów, żółte i czerwone kartki, a także rezerwowi arbitrzy, którzy dziś są znani jako techniczni. Był nauczycielem, żołnierzem, ale przede wszystkim bardzo kreatywnym człowiekiem. Zostawił po sobie wielkie dziedzictwo, nie tylko w Anglii. Gdyby wciąż żył, byłby bez wątpienia zachwycony VAR-em.
Kensington High Street to jedna z najbardziej znanych ulic w Londynie. Słynie z wielu sklepów i butików znanych marek. Ciągnie się między innymi przez Notting Hill Gate, Earls Court i Hammersmith. Przez lata kwitł tutaj handel, dopiero rozrost gigantycznych centrów handlowych nad Tamizą odebrał szacownej ulicy sporo klienteli. To właśnie na KHS wydarzyła się jedna z najistotniejszych dla futbolu rzeczy.
Szef