Ivor Broadis sięgnął po długopis ze sklepu Wszystko za Funta i podpisał się na zdjęciu. Być może ktoś uznałby za masochizm składanie autografów pod własnym upokorzeniem, ale Ivorowi nigdy nie sprawiało to problemu. Cieszył się, że ludzie pamiętają. Dopóki pamiętali, żył.
W 1945 roku Anglicy mieli wziąć na Węgrach rewanż za porażkę 3:6 na Wembley. W Budapeszcie zostali jednak zmiażdżeni 1:7, a Broadis zdobył honorową bramkę dla Wyspiarzy. Dla Madziarów to jedna z najpiękniejszych chwil w historii, dla Anglików wciąż najwyższa porażka w meczu międzynarodowym.
Ich ówczesne starcie z Węgrami było zderzeniem z innym światem. Brytyjscy piłkarze przykro wspominali konfrontację ze „Złotą Jedenastką”, naszpikowaną gwiazdami takimi jak Ferenc Puskás czy Sándor Kocsis. Gospodarze wymieniali podania, a goście biegali za piłką jak bezradne dzieci. Kiedy wreszcie pokonani zeszli do szatni, Broadis zdjął buty i powiedział do kolegów: „Tylko nie dotykajcie ich, jeśli nie założycie rękawic, są gorące…”.
Wyznał wówczas, że pierwszy raz zdarzyło mu się zejść z boiska z poparzonym od słońca językiem, co najlepiej obrazuje przebieg spotkania.
Już wtedy był Ivorem. Kiedy amatorsko kopał w Tottenhamie, ktoś zamiast Ivan nazwał go Ivor i tak już zostało. Przechodząc do Carlisle, miał za sobą służbę w siłach lotniczych RAF i wylatane ponad 500 godzin na wellingtonach i lancasterach. Nigdy nie brał jednak udziału w nalotach bombowych.
Jedna z pierwszych wzmianek, jakie znalazłem na temat Broadisa, pochodzi z czasów, gdy pozyskało go Carlisle United. Notka ta pojawiła się w gazecie „Lincolnshire Echo” z 5 marca 1946 roku w rubryce Futbolowe kawałki. To dosłownie kilkuwyrazowy flesz: „Carlisle United podpisało kontrakt z Ivorem Broadisem, wewnętrznym-prawym amatorem Tottenhamu, oficerem lotniczym RAF”.
Na łamach „Northern Echo” wspominał on przed laty, jak po wojnie wracał do ojczyzny z Włoch, tuż po kapitulacji Japonii. Wydarzenia w Azji były wstrząsające dla mieszkańców tamtego kraju: bomba atomowa zrzucona na Hiroszimę, wypowiedzenie im wojny przez ZSRR i kolejna bomba, zrzucona na Nagasaki – wszystko w odstępie trzech dni. Ale w innej części świata te same zdarzenia były jednocześnie powodem do radości dla tłumów czekających na powrót swoich bliskich z wojny.
Setki żołnierzy, niektórzy z nich po pięciu latach przebywania poza Anglią, kończyły służbę. „Ja byłem nawigatorem, mówiłem im, gdzie jesteśmy. To było bardzo wzruszające, kiedy dotarliśmy do białych klifów Dover i w dole dostrzegliśmy ogniska” – opowiadał w tamtym wywiadzie.
Miał 23 lata i trafił do Crosby-on-Eden. „Nigdy w życiu nie byłem tak daleko na północy, myślałem, że aby się tam dostać, będzie potrzebny psi zaprzęg” – śmiał się.
Crosby-on-Eden faktycznie położone jest dość daleko od Londynu, na północnym-zachodzie, na tej samej wysokości co Newcastle i Sunderland. W czasie II wojny światowej były tam lotnisko i jednocześnie baza grupy operacyjno-treningowej RAF numer 59, którą zastępowały kolejne ważne dla działań wojennych jednostki.
Crosby-on-Eden leży w pobliżu Carlisle, dlatego działacze klubu, znający działalność sportową Broadisa, rzuconego po wojnie w te rejony, zgłosili się, by zaproponować mu posadę grającego menedżera. I tak został on najmłodszym człowiekiem w historii brytyjskiego futbolu pełniącym tę łączoną funkcję.
Praca nawigatora, którą wykonywał, kiedy armia brytyjska wracała do domu, była później, zdaniem angielskich dziennikarzy, niezwykle przydatna na stanowisku menedżera. Broadis miał świetny zmysł obserwacji. Dysponował też cechami przywódczymi, które wykształciły się u niego w czasie wojny, był bardzo inteligentny, ale przede wszystkim dobrze grał w piłkę, nic więc dziwnego, że zgłosił się po niego pierwszoligowy wówczas Sunderland.
Klub ten zapłacił za niego 18 tysięcy funtów i choć sama kwota jest naprawdę wysoka, jak na tamte czasy, to nie ona robi największe wrażenie. Otóż Ivor Broadis właściwie sprzedał się… sam.
„Przedstawiłem zarządowi propozycję, by dano mi trochę funduszy, a jeśli to nie wypali, sam się sprzedam. Ostatecznie Bill Murray, menedżer Sunderlandu, kupił mnie, ale to dyrektorzy wykonywali wszystkie czynności organizacyjne” – opowiadał na łamach „Manchester Evening News” w 2015 roku. W tym samym dzienniku, dla którego przez lata pisał zresztą felietony jako czynny zawodnik (o czym za chwilę), a po zakończeniu kariery jako publicysta wspomniał, jak narodziła się jego relacja z Billem Shanklym.
Studiując uważnie historię angielskiej piłki, trudno odnaleźć tak naprawdę jakiś wątek z tamtych lat, w którym nie przewijałoby się nazwisko późniejszego menedżera Liverpoolu, co zresztą łatwo zauważyć w kolejnych rozdziałach Zapisków. Shankly pojawia się prawie wszędzie – tym razem zastąpił Broadisa w Carlisle United.
To były zupełnie inne czasy, więc po transferze do Sunderlandu Ivor się tam nie przeprowadził. Został w Carlisle, trenując częściowo z Czarnymi Kotami, a częściowo z byłym już klubem, do którego zresztą za kilka lat miał wrócić.
W United zastąpił go 35-letni Szkot, właśnie Shankly. Zaprzyjaźnili się. Często zdarzało im się grać na parkingu w meczach jeden na jednego. Bill pytał Ivora:
– Co robisz po południu?
– Nic szczególnego.
– To przyjdź, zagramy mecz.
Używali nadstawek kominowych jako elementów, w które należało trafić. „Byłem znacznie młodszy niż on, ale jeśli nie pozwoliłbym mu zwyciężyć, gralibyśmy do północy” – mówił Broadis w „MEN”.
W „Sunday Sun”, gazecie z Newcastle, odnalazłem artykuł z 17 listopada 1946 roku, z którego łatwo wywnioskować, że duży transfer Ivora już wcześniej wisiał w powietrzu. Tytuł brzmi: Carlisle może dostać 10 000 funtów za Ivora Broadisa. Dalej można wyczytać: „10 tysięcy funtów za gracza trzeciej ligi. Carlisle United może otrzymać taką sumę od więcej niż jednego klubu z First Division”.
Okazało się, że suma była niemal dwukrotnie wyższa.
Broadis do dziś żałuje, że z Sunderlandem nie sięgnął po mistrzostwo Anglii. Jego drużyna nazywana była wówczas „Bank of England”, ze względu na spektakularne transfery i wielkie gwiazdy występujące w jej szeregach. On sam błyszczał w ofensywie.
Dopiero jako piłkarz Manchesteru City zapracował na powołanie do reprezentacji kraju. Zagrał na mistrzostwach świata w 1954 roku, zostając pierwszym Anglikiem, który zdobył dwie bramki w jednym meczu mundialu (przeciwko Belgii).
Grając w barwach City, został felietonistą. Jego teksty nie zawsze podobały się przełożonym w klubie. Był do bólu szczery, poruszał bardzo niewygodne tematy, jak na przykład traktowanie zawodników przez kluby piłkarskie. Walczył ze zniesieniem „niewolnictwa”, czyli gigantycznym wpływem pracodawcy na losy graczy. „Kiedy wystawiono cię na listę transferową, nie mogłeś podpisać z nikim kontraktu, mieli w garści twoją rejestrację w Football League, więc byłeś praktycznie bezrobotny, bez pensji i jedynym wyjściem była gra w jakiejś amatorskiej drużynie” – opowiadał dziennikarzom „Manchester Evening News”.
To oni zamieścili parę lat temu list jednego z szefów gazety adresowany do Ivora z datą 10 września 1952 roku: „Szanowny Panie Broadis, opublikowaliśmy trzy z pańskich weekendowych artykułów, a celem mojego listu jest napisanie i pogratulowanie