Biedna Flora, tak się tym wszystkim przejmuje – przemknęło jej jeszcze przez myśl, zanim usłyszała głos siostrzenicy:
– Przyznam, że trochę się jej boję.
– Kogo, kochanie? – zdumiała się ciotka.
– No, tej jego żony, Ewy. Kiedyś mnie zaczepiła i tak natarczywie wypytywała o wszystko, że aż się przestraszyłam.
– Za bardzo się martwisz takimi ludźmi. Ewa Zięba jest po prostu wścibska, tyle ci powiem. Na osoby jej pokroju skutkuje tylko jedno – ignorowanie ich – oświadczyła ciotka z całą mocą, wchodząc z rozmachem do pokoju. Rozejrzała się wokół siebie, sprawdziła, czy wszystko jest na swoim miejscu, a potem zasiadła w fotelu i wzięła na kolana swoją robótkę. Dziergała na szydełku ozdobną poduszkę dla Flory, która tak bardzo ceniła jej prace.
Ninka spoglądała na ciotkę spod oka. Nie znały się zbyt dobrze. Może to zabrzmi dziwnie, bo łączyły je przecież więzy krwi, ale do tej pory miały słaby kontakt. Zmieniło się to stosunkowo niedawno, gdy matka Weroniki, jednocześnie siostra cioteczna Jolanty, uznała, że ciotce przydałaby się pomoc.
– Jola dziwaczeje – orzekła po jednej z rozmów telefonicznych z krewną. Choć sama była już starszą osobą, od dawna na emeryturze, wciąż starała się zarządzać życiem bliskich. Nika nie mogła się oprzeć wrażeniu, że niewiele się różni od swojej kuzynki, osoby także apodyktycznej, w dodatku obdarzonej ciętym językiem.
Matka zwołała rodzinną naradę i wszystkie ciotki, siostry oraz powinowate (tak się złożyło, że w tej familii przeważały kobiety) doszły do wniosku, że je także ostatnio coś zaniepokoiło w zachowaniu Joli.
– Bez przerwy sprząta. Kiedyś nie była taka pedantyczna – rzuciła ciocia Ala, która sama zbytnio nie przykładała się do obowiązków domowych.
– To prawda. A jednocześnie znosi do domu jakieś podejrzane graty. – Zmarszczyła nos matka Niki.
Cioci Jolanty nie można oczywiście było nazwać zbieraczką, ale faktycznie coraz to przynosiła jakiś dziwny przedmiot. W większości były to różne sprzęty domowe, które starała się naprawiać. Być może wydawało się to dziwne, ale przeważającą część urządzeń dawało się zreperować, zatem ciotka uzyskiwała tanim kosztem pożyteczny gadżet lub odstępowała go innym po umiarkowanej cenie, co również ratowało jej emerycki budżet, nadwątlony koniecznością utrzymywania sporego domu. Niestety, pewna część sprzętów – i to wcale nie znikoma – była tak mocno uszkodzona, że ciotka nie potrafiła znaleźć na nie sposobu. Nie poddawała się jednak, nie wyrzucała ich, tylko trzymała w nadziei, że coś jednak da się zrobić. W ten sposób w jej garażu rosła kolekcja znalezisk.
– Słyszałaś o Walcie Disneyu? – zagadnęła kiedyś siostrzenicę, która, wyedukowana przez matkę, zapytała nieśmiało, czy nie lepiej tych kalekich rzeczy się pozbyć.
– Nie… – z wahaniem odrzekła Nika, bo nie wiedziała, do czego tak naprawdę ciotka zmierza.
– Dał się zamrozić. W latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku nie znano leku na jego chorobę, a liczył na to, że kiedyś, w przyszłości, go uzdrowią. Zamroził się w ciekłym azocie. Tak samo zrobię z moimi urządzeniami – poczekają na lepsze czasy, gdy będę umiała im pomóc.
Nice towarzyszyło niejasne wrażenie, że z tym Disneyem to nie do końca tak jest, jak twierdziła ciotka, i historia o zamrożeniu jego ciała to tylko medialna plotka, ale nie chciała oponować. Fakt pozostawał bezsporny: ilość sprzętów do naprawy rosła, co właśnie wywoływało niepokój rodziny, że Jola dziwaczeje. Na domiar złego zlikwidowała warzywniak i wszędzie wokół domu posiała trawę, a właściwie kwietną łąkę.
– Tak jest praktyczniej – oświadczyła kuzynce, którą te wszystkie zmiany bardzo martwiły. Na koniec, co ostatecznie przeważyło szalę cierpliwości rodziny, odmówiła odświeżenia elewacji i remontu dachu.
– Nie mam na to pieniędzy i nie będę sobie zawracać tym głowy – stwierdziła stanowczo, gdy bliscy zaoferowali wsparcie.
Pani Ewa Zięba myliła się jednak co do stanu domku Jolanty. Nie było w nim ani brudno, ani wilgotno. Wręcz przeciwnie, po zrobieniu porządków z ogródkiem Jola wzięła się za wnętrze. Uruchomiła stary kominek, co nadało domowi przytulności, i nieustannie odkurzała oraz przestawiała wszystkie przedmioty. Było ich dużo, to fakt, ale rozmieszczała je z ogromną dbałością o harmonię – małe z małymi, a duże z podobnymi sobie.
Mimo wszystko zmiany w zachowaniu Joli przestraszyły krewniaczki na tyle, że zdecydowały się wydelegować do pomocy starszej pani Weronikę.
– Pracy i tak nie dostałaś, ciągle w domu siedzisz, dziczejesz, to środowisko zmienisz, ciotce przynajmniej pomożesz – orzekła matka.
Nika aż skurczyła się pod ciężarem tej krytyki. Bo matka w jednym zdaniu obnażyła całą jej opłakaną sytuację życiową. Weronika nie miała szczęścia. Kiedy już udało się jej znaleźć zajęcie, straciła je nagle i bez wyraźnego powodu. Może przez to, iż nie umiała się przebijać łokciami, że była cicha i spokojna? Chciała po prostu wykonywać swoje obowiązki i nie rzucać się w oczy? Za mało reprezentacyjna i żywiołowa? Przecież wcale nie uważała się za jakieś tam cielę, nierozgarnięte i wstydliwe, miała swoje lata i co nieco o życiu wiedziała. A jednak pozbyto się jej bez żalu, w efekcie czego ona zamknęła się w sobie jak ślimak w skorupie. Z obawy przed kolejną porażką coraz trudniej jej było szukać pracy, przestała wychodzić z domu, gdyż irytowały ją spojrzenia i pytania sąsiadów. Co u niej? Czemu nie ma zajęcia? Co się właściwie dzieje, może chora?
Po pewnym czasie rzeczywiście zaczęło się jej wydawać, że jest chora. Poczuła w sobie dziwną niemoc, niechęć do życia i dawania z siebie czegokolwiek. Po co? Skoro to i tak nie ma sensu, a dni płyną jednostajnie, szare i pozbawione uroku. No i kryło się w tym wszystkim jeszcze coś, o czym nawet bała się wspominać. Jej osobista tajemnica, sekret, który, ujawniony, załamałby ją zupełnie.
Propozycja matki tylko początkowo wydała się jej idiotyczna. Później Weronika doszła do wniosku, że właściwie chce zmienić otoczenie, uwolnić się od ludzi, którzy wiecznie ją oceniali i uważali za niewystarczająco dobrą. Bo zawiodła i nie potrafi wziąć się w garść. O tak, Nika bardzo chciałaby to zrobić, lecz nie czuła istotnej motywacji. Nie sądziła też, że pobyt u ciotki to zmieni, ale przynajmniej mogłaby się poczuć użyteczna, bo w domu matki była wyłącznie pasożytem. Okazało się jednak, że ciotce także nie na wiele się przydała. Jolanta wcale nie dziwaczała, miała swoje oryginalne zainteresowania, ale to wszystko. Doskonale sobie radziła. Dom był posprzątany i choć w istocie dosyć przeładowany, to bez wrażenia chaosu. Oczywiście nie przedstawiał tego rodzaju sterylnego porządku, który pochwaliłaby Ewa Zięba, ale daleko mu było do zaniedbania. Ciocia Jola gotowała, czasami nawet piekła wyborne ciasta, jednego tylko stanowczo odmawiała: zajmowania się ogrodem. Wujek, który zmarł dawno temu, pasjonował się roślinami użytkowymi. Uprawiał truskawki, porzeczki, agrest i różne warzywa, a ciocia musiała koło tego chodzić. Znienawidziła ogrodnictwo do tego stopnia, że likwidację ogródka postrzegała jako prawdziwe wyzwolenie.
– Wykopałam wszystko, te krzaki, uprawy, i zasiałam trawę z polnymi kwiatkami. Wtedy właśnie poczułam, że jestem wolna – oświadczyła zdumionej siostrzenicy.
– Ależ, ciociu. Przecież można było posadzić choćby róże, one tak ładnie się prezentują – zaprotestowała Weronika.
– Można, tylko po co? Kolejna rzecz, którą trzeba się będzie zajmować. Ja wolę to, co samo sobie daje radę.
Takie