Na marne. Marta Sapała. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Marta Sapała
Издательство: PDW
Серия: Reportaż
Жанр произведения: Документальная литература
Год издания: 0
isbn: 9788380498853
Скачать книгу
śmietniku. Jeszcze nie rozpoznałam tu zbyt wielu spotów [konkretnych adresów], ale ponieważ wczoraj musiałam po raz pierwszy od wielu dni pójść do sklepu i coś kupić, postanowiłam się za to zabrać. O! Kawa! Przeterminowana o rok. Są dwie, chcesz jedną?

      Dziś na śniadanie zjadła jajka sadzone, humus, pastę ze słonecznika i szpinaku oraz sałatę z awokado, ogórkiem i pomidorami. Nie wszystko ze śmietnika; humus dostała od koleżanki, która odbiera niesprzedane jedzenie ze sklepów. Ogórka znalazła na ulicy.

      – Są rzeczy, co do których mam często wątpliwości. Na przykład mięso; łatwo sobie nim zrobić krzywdę. Kalafiory, cukinie, ogórki; te ostatnie szybko tracą chrupkość. Ale mango ze śmietnika jest najlepsze. Czasem szukam też przeterminowanego twarogu, robię z niego zgliwiały ser.

      Helena studiuje mechatronikę, dorabia, udzielając korepetycji z matematyki, żywności w kontenerach szuka od trzech lat. W klasyczny, sklepowy sposób pozyskuje jedynie sól, cukier, ocet, bakalie i orzechy, herbatę, tuńczyka w puszce (nigdy go nie znalazła), czasem coś luksusowego, jak makaron z ciecierzycy. Nie orientuje się, ile kosztują warzywa i owoce, poza ogórkami małosolnymi, które w sezonie kupuje bez opamiętania. Trafiła na nie w śmietniku tylko raz. Od razu hurtowo – dziesięć wiaderek.

      – Odkąd skipuję, trudniej wydawać mi w sklepach pieniądze na jedzenie. Czuję się, jakbym je w ten sposób marnowała. Ale grzebanie w kubłach, a potem obróbka tego, co się wygrzebało, zabiera bardzo dużo czasu, więc zdarza mi się mówić: Hela, pora napisać kolokwium, dziś idź pokornie do Biedry, odpuść sobie babranie.

      Helena skipuje dość regularnie – średnio raz, dwa razy w tygodniu. Razem z chłopakiem ruszają po dwudziestej trzeciej, gdy większość ludzi trawi zjedzoną po przyjściu z pracy kolację. Starannie się szykują: dużo torebek foliowych, kilka płóciennych siatek, plecaki. Do tego rękawiczki ogrodowe ze wzmocnieniem na palcach. Czasem kalosze, gdy nie wiadomo, w co trzeba będzie wdepnąć. Oraz latarka, najlepiej czołówka. Chyba że jest się w Reykjavíku, jak ostatnio. Latem, gdy słońce tam praktycznie nie zachodzi, latarka jest zupełnie niepotrzebna.

      Grzebanie w islandzkich kontenerach było jak chodzenie na zakupy. Po warzywa szło się w jedno miejsce, po pieczywo – w inne, a jak się szukało filetów z łososia albo wieloryba, jechało się jeszcze w kolejne. Skipowanie w Polsce to loteria. Czasem uda się pod pierwszym adresem, niekiedy trzeba jechać dalej.

      – Kontener zawęża wybór, i to mi się podoba, muszę bez dyskusji się zgodzić na to, co jest – mówi Helena.

      Ma stałą trasę; chętnie podzieli się szczegółami, ale w prywatnej rozmowie. To powszechne. Polscy freeganie są wrażliwsi niż rozporządzenie RODO.

      – Nie chodzi o zachłanność. Ale gdy tylko któryś z freegańskich adresów robi się bardziej popularny, nagle pojawia się na nim kłódka.

      Spotka to też sklepowy śmietnik, przy którym się spotykamy. Pół roku później jego klapy będą skrępowane łańcuchem.

*

      W domu sortuję borówki, które wyłowiłam z kontenera podczas rozmowy z Heleną. Dziewięćdziesiąt procent zawartości trzech pudełek jest w idealnym stanie. Jagody, których nie tknęła pleśń, są jędrne i soczyste – jemy je z owsianką, do której dodaję uprażone z cynamonem jabłka i gruszki. Kawę bierze R., akurat skończyła mu się w pracy. Zżółknięty brokuł gotuję na parze. Dodaję sos z oliwy, chili i imbiru. Niestety nie maskuje papierowego smaku różyczek warzywa. Razem z chlorofilem straciły wilgoć, razem z wilgocią – smak i aromat.

      Są rzeczy z kontenera, które nie smakują zbyt dobrze.

      Doktor Karolina Rudnicka z Katedry Immunologii i Biologii Infekcyjnej Wydziału Biologii i Ochrony Środowiska Uniwersytetu Łódzkiego:

      – Kontener zdecydowanie nie jest miejscem do przechowywania żywności. Śmietnik kipi życiem, kultury bakterii kolonizujące określone produkty mieszają się ze sobą, wytwarzają metabolity, toksyny. Jeśli pojemnik nie jest regularnie myty i dezynfekowany, jego ścianki pokrywają się żywym biofilmem: bakterie, także takie, które nie występują na żywności, namnażają się w szybkim tempie, wytwarzając substancje szkodliwe dla zdrowia i życia. A dochodzą jeszcze zanieczyszczenia chemiczne; jeśli ktoś rozlałby wybielacz, to nawet gdy jego lotna frakcja wyparuje, w resztkach żywności pozostają toksyczne cząstki stałe.

      – Podobno niektórzy rozlewają specjalnie – mówię. – We Francji wprowadzono prawo, które tego zakazuje. Umyślne niszczenie żywności w sklepowych kontenerach grozi grzywną.

      – Naprawdę? Wyobraziłam sobie, że ktoś robi to przypadkiem, niewłaściwie segregując śmieci.

      – Wszystko, co wyciągam ze śmietnika, dokładnie myję. Czy to nie wystarczające zabezpieczenie?

      Doktor Rudnicka wydaje się rozdarta.

      – Odpowiedź nie jest prosta. Jako mikrobiolog muszę powiedzieć stanowczo: nie. Za duże ryzyko, zbyt wiele niewiadomych. Ale z drugiej strony z pewnością masa żywności, tuż zanim trafia do kontenerów, wciąż nadaje się do spożycia i nie zagraża naszemu zdrowiu. Najlepiej by było odbierać ją prosto ze sklepu.

      Doktor Ariel Modrzyk:

      – Odpadki w kontenerach są często wymieszane, jest tam nieporządek. Ale równie często się zdarza, że produkty leżą na wierzchu, zapakowane hermetycznie, można je zabrać jak z półki sklepowej.

      W Wigilię, na kwadrans przed zamknięciem, przeglądam dokładnie półki w Biedronce. Sterty mandarynek, bananów, winogron, marchewki. W lodówkach tacki z porcjowanym mielonym, z kurzą piersią, z rybą. Za kilkanaście minut zjadą do magazynu, a stamtąd do koszy. Ostatnio, gdy sklep zamknął się przed Wielkanocą, zdjęcia tutejszych obficie wypchanych proteinami i witaminami fałek trafiły na zamkniętą facebookową grupę dla freegan. „Jest jeszcze sens przyjeżdżać? Błagam, zostawcie coś dla mnie!” – pisali od szóstej rano internauci. Pod sklepem zjawiło się kilkanaście osób.

      – Chętnie zabrałabym choć małą część tego, co przeznaczą państwo do wyrzucenia – wdzięczę się do pracowników, którzy wyszli na szybkiego papierosa koło drzwi do magazynu.

      – My nie możemy nic pani dać. Nic wynieść. Jak nas złapią, to do widzenia.

      – Jezu, ja naprawdę nie mogę – tłumaczy się kierownik. Wygina palcami identyfikator, ma wilgotne czoło. – Tu są wszędzie kamery, wylecę z pracy.

      – A mogę to zabrać z kosza?

      – Teoretycznie nie. Ale nie będę mieć czasu, żeby panią stamtąd przegonić. Te kosze na zewnątrz to dla nas i tak kłopot. Za chwilę będziemy mieć kontrolę. Wspólnocie po drugiej stronie ulicy przeszkadza hałas, oskarżyli nas o zakłócanie ciszy.

      Prawnik, który przepracował kilka lat dla dużej firmy śmieciowej, mówi, że nigdy nie szykował papierów procesowych w związku z tym, że ktoś próbował przysposobić sobie jadalną zawartość stojących pod sklepem kontenerów.

      – Pożary, owszem, ale kradzieżami się nie zajmowaliśmy.

      Edyta Urbaniak-Konik, dyrektorka komunikacji i marketingu w firmie SUEZ:

      – Wyciąganie żywności z kontenerów mogłoby być dla firmy niekorzystne, jeśli działoby się na terenie gminy, która rozlicza się na podstawie wagi przekazywanych śmieci. Ale nie sądzę, żeby to były tysiące ton. Dodatkowo kontenery można wyposażyć w chipy. Gdy płynie sygnał, że się zapełniły, wysyłamy samochód. Jeśli na miejscu okazałoby się, że kontenery są puste, byłby kłopot.

      Karol Wójcik, prawnik w przedsiębiorstwie BYŚ:

      – W mniejszych