– Ukrywanie się przed światem to nie jest rozwiązanie.
– Bóg znajdzie rozwiązanie.
– Może Bóg pomaga, starając się, żeby z kimś pani porozmawiała – spróbował Sebastian i widział po Idzie, że po raz pierwszy trafiły do niej jego słowa. – Niezbadane są ścieżki Pana – dodał cytat, który, o ile sobie przypominał, słyszał w domu zawsze, gdy działo się coś, czego do końca nie można było wyjaśnić. – Może dlatego wysłał mnie – zakończył i jak tylko zobaczył reakcję Idy, zdał sobie sprawę, że przeszarżował.
– Wydaje się panu, że to właśnie pan wypełnia wolę Boga? – spytała z pogardą w głosie, wręcz wypluwając słowa.
W zwykłej sytuacji taka myśl mogłaby mu przypaść do gustu, ale w tym wypadku musiał się ugryźć w język i zachować komentarz dla siebie. Już prawie do niej dotarł, ale zaprzepaścił szansę.
– To nie ja mam potrzebę, by w to wierzyć – oznajmił z nadzieją, że ta mętna wypowiedź znów poruszy w niej jakąś strunę. Tak się jednak nie stało.
– Chcę, żebyście już poszli – oznajmiła krótko Ida.
Sebastian wstał ciężko. Ida się cofnęła, kiedy podszedł do niej i do drzwi.
– Potrzebuje pani kogoś – rzekł.
– Idźcie, proszę.
– Nie ma żadnej osoby, do której mógłbym zadzwonić? – spróbował po raz ostatni.
Ida skrzyżowała ręce na piersi i patrzyła w podłogę.
– Sebastian. – Ursula przywołała go gestem. Nie mogli zrobić już nic więcej. Przynajmniej w tej chwili.
Z westchnieniem rezygnacji ruszył za nią do przedpokoju i wyszedł z mieszkania.
Gdy tylko drzwi zamknęły się za nimi, Ida przekręciła rygiel i z powrotem zasunęła łańcuszek. Odetchnęła i z trudem utrzymała równowagę – bliskość obcych ludzi fizycznie ją wykończyła. Tym bardziej że było to dwoje policjantów.
Weszła do kuchni, siadła na krześle i próbowała uporządkować myśli. Jej wzrok spoczął na leżącej na blacie komórce. Czy powinna zadzwonić do Klary? Czy u niej też byli?
Na pewno.
Co im powiedziała? Czy w ogóle cokolwiek?
Ida nerwowo przygryzła dolną wargę, zastanawiając się, jak sobie poradzi przy kolejnej wizycie policji, kiedy przyjdą i powiedzą, że Klara Wahlgren rozpoznała Rebeccę i powiedziała, że ona też powinna ją rozpoznać. Że dość dobrze się znały. Czy wystarczy, jeśli powie, że nie poznała jej na zdjęciu, że spojrzała jednym okiem?
Poczuła smak krwi i uniosła palec do ust. Przegryzła sobie dolną wargę. Popatrzyła na plamę krwi zmieszanej ze śliną na palcu. Myśli szalały. Zbyt wiele naraz. A więc Rebecca też. Musiało o to chodzić. To nie mogło być nic innego. Nieprzytomnie zlizała krew z palca. Miał rację. Ten psycholog miał rację.
Potrzebowała kogoś.
Potrzebowała pomocy.
Wskazania drogi, odpowiedzi. Kogoś, kto decyduje. Musiała się dowiedzieć, że postąpiła słusznie. Wzięła do ręki telefon i wybrała numer.
Ingrid była zdenerwowana, jeszcze zanim zadzwonił telefon.
Musiała przyznać, że ten dzień był naprawdę do dupy. Wczesnym rankiem zadzwonił do niej dziennikarz i zapytał o coś, co podobno powiedziała na obozie konfirmacyjnym w Jämtlandii. W tamtym czasie była proboszczem parafii Nya Uppsala, a jeden z konfirmantów uznał jej słowa za obraźliwe i poniżające. Dlaczego sprawa wypłynęła dopiero teraz, kilka lat później? Ingrid zakładała, że miało to związek ze zbliżającymi się wyborami biskupimi. W zasadzie nie czuła niepokoju – po prostu głosiła Słowo Boże, tak jak było napisane, a jeśli ktoś poczuł się urażony albo się obraził, może nie powinien przystępować do konfirmacji. Istotą tego sakramentu było potwierdzenie chrztu. Powiedzenie „tak” Panu Bogu i zgoda na oddanie życia w Jego ręce.
Nawet jeśli organizacja, w której działała – Kościół Szwecji – próbowała to sprzedać jako coś w rodzaju kursu filozofii życia. „Zasadniczy sens polega na tym, że jesteś wartościowy i ważny przez to, że jesteś tym, kim jesteś. Jako człowiek odpowiadasz zarówno za własne życie, jak i za sposób, w jaki traktujesz innych” – jak napisano na stronie internetowej kościoła w opisie samego aktu. Były to frazesy żywcem wyjęte z pierwszej lepszej taniej filozofii autoterapeutycznej. Bardzo mało lub wręcz nic o Bogu. Niewykluczone, że konfirmanci „zrozumieją wartość bycia takimi, jakimi są, i to, że Bóg ich kocha”, ale nie to, że i oni powinni Go kochać.
Modlić się do Niego.
Czcić Go.
Rozumieć, że zawsze chodzi o Boga i Jezusa.
Pomyślała, że w obecnych czasach wszystko, co się nie odnosi do wybujałego ego młodych ludzi, jest pewnie uważane za nieciekawe.
Nawet jeśli Ingrid nie przejmowała się zbytnio poranną rozmową, to jednak wywarła ona wpływ na jej przygotowania do obowiązkowego przesłuchania, czy też hearingu, jak z niewiadomej przyczyny nazywała je diecezja. Dwie osoby przez ponad pół godziny zadawały jej pytania przedwyborcze. Jedna z nich była profesorką religioznawstwa i filozofii życia z uniwersytetu w Umeå, a towarzyszył jej kierownik odpowiedzialny za spotkania Kościoła Szwecji w ośrodku szkoleniowym pod Lund. Z pewnością żadnemu z nich nie można było nic zarzucić, ale Ingrid uważała, że skupiają uwagę na niewłaściwych kwestiach i zadają nie takie pytania, jak powinni, przez co wciąż musiała zgłaszać sprostowania i może sprawiała wrażenie, że stosuje uniki.
Miga się od odpowiedzi.
Jak polityk.
Na zakończenie podziękowali i stwierdzili, że poszło jej bardzo dobrze. Ingrid nie potrafiła rozstrzygnąć, czy to kurtuazja, czy też naprawdę tak uważali. Całą kampanię oparła na byciu przeciwwagą dla wiejącego wiatru liberalizmu, alternatywą dla tych, którzy chcieli odzyskać dawne wartości. Takich ludzi nie brakowało. Wielu z przerażeniem patrzyło na to, jak ich Kościół z pełną powagą dyskutuje, czy Bóg rzeczywiście istnieje, czy też jest jedynie metaforą. Nie wierzyła własnym uszom, kiedy wysoko postawieni dostojnicy utrzymywali, że prawda jest ukryta w metaforze, a nie w dosłowności. Wielu śledziło debatę na temat chrześcijan namawianych do ukrywania krzyża, jeśli pracują na przykład w ochronie zdrowia, bo ktoś mógłby go uznać za prowokujący symbol.
Na to wszystko Ingrid miała odpowiedzi, ale ktoś musiał zadać właściwe pytania. Nikt jednak tego nie zrobił.
Gryzło ją poczucie, że straciła fantastyczną okazję, by do nich dotrzeć. To zwiększyło jej irytację, kiedy po przesłuchaniu pojechała na spotkanie z przedstawicielami związku zawodowego w sprawie problemu BHP. Wszyscy wiedzieli, jak miał na imię problem, i znali piastowane przez nią stanowisko – w końcu mieli za sobą niekończące się spotkania i dochodzenia, układali związane z nią plany. Ingrid była przekonana, że na spotkaniu tego dnia nie pojawi się nic nowego. A tymczasem została zaskoczona. Okazało się, że ich „problem BHP” może rozważyć ustąpienie ze stanowiska. Jeśli dostanie odprawę w wysokości rocznej pensji. W takim wypadku informacja o problemach z personelem w parafii również nie będzie musiała zyskać większego rozgłosu.
Po prostu szantaż.
Próbowali wykorzystać fakt, że stanęła do wyborów biskupich.
Była