Sebastian Bergman. Michael Hjorth. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Michael Hjorth
Издательство: PDW
Серия: Czarna Seria
Жанр произведения: Криминальные боевики
Год издания: 0
isbn: 9788380153110
Скачать книгу
do Gävle – dwie godziny drogi, które pokonywał w niecałe półtorej – zastanawiał się, czy poruszyć temat Jennifer. W końcu kilka razy z nią pracowali. Jeśli dobrze pamiętał, Ursula nawet ją lubiła. Byłaby to najbardziej naturalna rzecz pod słońcem, gdyby zapytał, czy słyszeli, co się stało – czuł jednak strach, że będzie po nim widać, iż coś nie gra. My niczego nie zauważyła, ale nie była policjantką i nie mieli za sobą kilku lat ścisłej współpracy.

      Poza tym Vanja była pieprzonym wykrywaczem kłamstw.

      Wystarczył fałszywy ton głosu lub krótkie niepotrzebne wahanie i zaraz kąsała jak kobra.

      Jeśli jednak nie poruszy tego tematu, a potem dotrze do nich, że wiedział przez całą drogę, to również będzie dziwne. Już miał coś powiedzieć, ale nagle zesztywniał.

      Vanja wiedziała o jego zdradach.

      Powiedział jej o nich w chwili słabości, gdy dopadły go wyrzuty sumienia. Teraz wydawało mu się to wręcz śmieszne – mieć wyrzuty sumienia z powodu niewierności małżeńskiej – ale je miał i rzeczywiście tak postąpił.

      Czy mówił też, z kim zdradzał My?

      Musiał się zastanowić. Nie, chyba nie. A może? Próbował sobie przypomnieć tę sytuację. Oglądali razem filmy z bramek na autostradzie, szukali kampera.

      Przyznał się.

      Zapytała, kim ona jest.

      Odpowiedział… że to bez znaczenia.

      Tak, tak było. Miał pewność. A więc pytanie brzmiało: poruszać ten temat czy nie?

      – Słyszeliście o Jennifer? – spytała Vanja i tym samym zdecydowała za niego.

      – Ja słyszałam – odparła Ursula. – To straszne. Spotykaliście się chyba poza pracą? – dodała i odwróciła się do niego.

      – Spotkałem się z nią kilka razy po naszym wspólnym pobycie w Kirunie, ale nie były to częste spotkania – odparł skupiony na drodze i prowadzeniu samochodu.

      – Tak naprawdę nigdy jej nie lubiłam – przyznała cicho Vanja z tylnego siedzenia i patrzyła przez szybę na krajobraz przesuwający się z prędkością, która mogła być podstawą do odebrania prawa jazdy.

      – Tylko dlatego, że cię zastąpiła – odpowiedział Billy, zadowolony z kierunku, który tak szybko obrała rozmowa. Pilnował jednak, żeby nie zasugerować, że Jennifer była w czymkolwiek lepsza od Vanji.

      Nie porównywać ich jako policjantek.

      Kiedyś sam się porównywał z Vanją. Jej instynkt współzawodnictwa i niezdolność do zaakceptowania, że nie zawsze może być najlepsza, doprowadziły pomiędzy nimi do rozłamu. Zanim to nastąpiło, byli jak rodzeństwo, od tamtego czasu jak koledzy z pracy, może nawet przyjaciele, ale dawnej bliskości i zaufania nie udało się odbudować. Może to i dobrze, pomyślał Billy. Gdyby byli sobie bliżsi, może również powiedziałby jej, z kim zdradzał My.

      Sytuacja i tak już była niekorzystna.

      – Nie, po prostu jej nie lubiłam – zaprzeczyła Vanja. – W pracy wciąż była żądna cholernych emocji. Chciała biegać, brać udział w pościgach, strzelać i co tam jeszcze.

      – Myślę, że trochę niesprawiedliwie ją oceniasz – zaoponował Billy.

      – Nurkowała w pojedynkę w jakiejś francuskiej jaskini.

      – I przypłaciła to życiem!

      Wypowiedział te słowa głośniej i ostrzej, niż zamierzał. Załamał mu się głos i w samochodzie zapadła cisza.

      – Przepraszam, to było gruboskórne – rozległa się cicha odpowiedź z tylnego siedzenia. Vanja położyła mu dłoń na ramieniu i ścisnęła. – Przepraszam. Wiem, że ją lubiłeś.

      – Pewnie…

      Billy jeszcze przyspieszył. Nie rozmawiali więcej o Jennifer i miał nadzieję, że tak zostanie.

      – Wybacz mi.

      Jeden z techników próbował się przepchnąć w drzwiach. Billy zrobił krok do tyłu i wziął głęboki wdech.

      Grunt to opanowanie.

      Wrócił przez kuchnię do salonu. Technicy jeszcze nie znaleźli jej komórki ani komputera, ale też nie przejrzeli szafek i szuflad. Od tego zamierzał zacząć.

      Być dobrym policjantem.

      Nie zaprzątać sobie głowy Jennifer.

      Powinna zajmować mniej miejsca, a nie więcej.

      Krzyk przejdzie w szept.

      Vanja siedziała na schodach, plecami do ściany i trzymała w ręku wstępny raport – a dokładniej notatki policjantów, którzy byli na miejscu jako pierwsi. Nie miała zbyt wiele do roboty na samym miejscu zbrodni. To była działka Billy’ego, a przede wszystkim Ursuli. Jednak wyjazd do Gävle spowodował przesunięcie spotkania z Sebastianem o kolejnych kilka godzin.

      Przebiegła wzrokiem tekst, który miała przed sobą.

      Rashid Nasir zjawił się tuż przed dziewiątą rano. Otworzył drzwi kluczem, zobaczył ciało. Zgłoszenie na sto dwanaście przyszło szesnaście minut po dziewiątej. Pierwszy policjant przybył na miejsce niecałe dziesięć minut później, potwierdził informacje Rashida, odgrodził teren i wezwał kolegów wraz z personelem technicznym. Technicy nadal pracowali w małym mieszkaniu, ale wstępnie mogli orzec jedynie tyle, że sprawca raczej nie wszedł przez okno. Vanja zanotowała w pamięci, że musi się dowiedzieć, ile kluczy do mieszkania krąży w obiegu. Rashid posiadał jeden. Może było ich więcej. Nikt jeszcze nie przesłuchał sąsiadów. Nie było wiadomo, kto i kiedy widział Rebeccę po raz ostatni. Nie mieli informacji, od jak dawna tam mieszkała. Ani żadnego tła. Domyślała się, że Carlos zebrał już większość faktów, a jeśli nie, to Billy zrobi to ekspresowo po powrocie na komisariat. Skoro jednak przyszła, mogła się na coś przydać, a nie tylko siedzieć na schodach.

      Wstała, podeszła do drzwi sąsiadujących z mieszkaniem Rebekki i zadzwoniła. Otworzyły się natychmiast, jakby lokator – brodaty mężczyzna w wieku około trzydziestu pięciu lat, odziany w kraciastą flanelową koszulę i workowate dżinsy – obserwował przez wizjer, co się dzieje na klatce schodowej.

      – Dzień dobry, Vanja Lithner, Krajowy Wydział Zabójstw – przedstawiła się i uniosła legitymację policyjną. – Czy mogę zadać panu kilka pytań?

      – Oczywiście – odpowiedział mężczyzna, ale dzielił uwagę pomiędzy Vanję a dobiegający z mieszkania płacz dziecka, który stawał się coraz bardziej natarczywy. – Proszę wejść, proszę. Myślałem, że znów zaśnie… – dodał, gestem zaprosił ją do środka i poszedł w głąb mieszkania. Po chwili rozległ się odgłos otwieranych drzwi i płacz zrobił się wyraźniejszy, a mężczyzna zaczął przemawiać spokojnym tonem. Vanja weszła, zamknęła za sobą drzwi wejściowe i przecisnęła się obok wózka stojącego w przedpokoju. Na wprost znajdował się pokój. Za uchylonymi drzwiami dostrzegła niepościelone podwójne łóżko. Skręciła w lewo i znalazła się w salonie. Była tam szara sofa, a przy niej okrągły stolik z półką, wykonany z jakiegoś ciemnego drewna. Przy krótszym boku stołu stał pojedynczy fotel z podnóżkiem. Na jasnych, niedawno odmalowanych ścianach wisiały obrazy, które zostały wybrane dlatego, że się komuś podobały, a nie ze względu na wartość. Mieszkanie było raczej zabałaganione – po podłodze walały się zabawki, a przy ścianie pod oknem stała zabawkowa kuchenka. W tym domu się mieszkało. Panował w nim przytulny chaos. Vanji przypadło to do gustu.

      – Proszę,