– Rozmawiasz z kimś o tym? – zapytała Klara i sięgnęła po karton mleka.
– Właściwie to nie – odparła Ida i podeszła do blatu, aby odstawić dzbanek od ekspresu. – Mama powiedziała, że może przyjechać do mnie na jakiś czas, ale ja nie chcę.
– Dlaczego? Nie będziesz musiała mieszkać sama.
Dlaczego? Ida sama zadawała sobie to pytanie. Bez wątpienia byłoby świetnie mieć u siebie kogoś przez te pierwsze tygodnie, kiedy podskakiwała na każdy dźwięk w domu, przy każdym kroku na schodach. Ale nie chciała. Najlepiej by było, gdyby nikt nie wiedział, co się stało.
– Nie dałaby sobie rady, byłaby jeszcze bardziej zdenerwowana niż ja. – Ida usiadła naprzeciwko Klary i spróbowała się uśmiechnąć. – Poza tym nie chcę, żeby traktowała mnie inaczej.
Mimo że wszystko się zmieniło.
Jej ciało w zasadzie wróciło już do zwykłego rytmu. Przestała niekontrolowanie drżeć i nie budziła się tak często w nocy. Nadal musiała się zmuszać do jedzenia, ale i tak to robiła. Jeśli chodzi o psychikę, było zupełnie inaczej. Miała trudności z koncentracją, przechodziła z jednego ekstremalnego stanu w drugi, była na przemian zła i smutna. Myślami wciąż wracała do tego samego.
Dlaczego?
Dlaczego akurat ja?
Modliła się. Częściej niż kiedykolwiek, bo potrzebowała pomocy w zrozumieniu, zaleczeniu ran. Ale nie otrzymała żadnej odpowiedzi. Próbowała znaleźć pocieszenie w Biblii. Nie chciała chodzić do kościoła. Nie chciała, żeby ludzie przekrzywiali głowy i patrzyli na nią ze współczuciem.
Albo jeszcze gorzej: myśleli, że na to zasłużyła.
Że spotkała ją sprawiedliwa kara za coś, co zrobiła.
Wiedziała, iż Bóg nie karze w ten sposób. Jezus przyjął na siebie grzechy ludzi. Wystarczy się modlić o przebaczenie, żeby je otrzymać. Ale nie wszyscy w parafii patrzyli na to w ten sam sposób. Niektórzy wierzyli w sprawiedliwie karzącego Boga. O tym nie mogła porozmawiać z Klarą. Poznały się w kościele kilka lat wcześniej, ale Klara wstąpiła na inną ścieżkę.
– Nikt z kościoła ci nie pomaga? – zabrzmiało pytanie dawnej przyjaciółki, jakby czytała w jej myślach.
– Raz w tygodniu ktoś idzie ze mną do kościoła. Nie mam odwagi wychodzić sama.
Klara to rozumiała. Sama zrobiła się nerwowa. Jak tylko Zach zostawił ją pod furtką, czuła przyczajony strach na krótkiej drodze po schodach do drzwi Idy. To, co przechodziła ona, musiało być sto razy gorsze.
– Czasami nie mogę nawet wyjść wyrzucić śmieci. – Ida potwierdziła jej przypuszczenia. Prawie wszystko za drzwiami mieszkania przywoływało wspomnienie napaści. Dźwięki, zapachy, ludzie. Rozwiązaniem okazało się pozostanie w domu. Jej świat skurczył się do dwóch pokojów z kuchnią. Wstała, żeby dolać im kawy. – Mogłabyś je wziąć, kiedy będziesz wychodziła?
– Jasne. Myślisz, że to przypadek, że obie zostałyśmy zaatakowane?
Nagle po prostu padło. To pytanie. Kiedy Klara usłyszała, jak je wypowiada, poczuła, że podświadomie przyszła właśnie z tego powodu. Usilnie szukała jakiegoś związku.
– A jak inaczej? – odpowiedziała Ida, stojąc przy ladzie. – Nie mówiłaś, że była jeszcze trzecia?
– Tak, jakaś Therese…
– Której obie nie znamy – przerwała Ida.
– Tak.
– No widzisz.
W kuchni zapadła cisza. Ida odstawiła dzbanek z powrotem do ekspresu i stała dalej przy blacie, jakby nie miała ochoty wracać do stołu. Musiała przyznać, że przed wizytą przez jakiś czas miała mieszane uczucia. Kiedy Klara wyjaśniła, dlaczego przyszła i co ją spotkało poprzedniego wieczoru, dobrze znane pytanie powróciło.
– Dlaczego akurat ja?
Tym razem jednak cichy głosik dodawał:
Dlaczego nie ona?
Próbowała nie myśleć, że to niesprawiedliwe. Nie wolno życzyć źle innym. Jednak Klara odwróciła się od Boga. Odeszła z kościoła i ze wspólnoty i jakoś sobie poradziła. Ona nigdy nie zwątpiła, ani razu. A została zgwałcona.
– Przykro mi, ale naprawdę jestem bardzo zmęczona – oznajmiła na potwierdzenie, że wizyta dobiegła końca.
Klara tylko skinęła głową i wstała.
– Jasne, rozumiem – powiedziała.
Ida odprowadziła ją do drzwi i patrzyła w milczeniu, jak wkłada buty i okrycie wierzchnie, bierze dwa worki ze śmieciami i zatrzymuje się z ręką na klamce.
– Zadzwoń do mnie, gdybyś czegoś potrzebowała albo chciała mojej pomocy.
Obie wiedziały, że do tego nie dojdzie.
Ida zaryglowała drzwi za Klarą, założyła łańcuszek, wróciła do kuchni i zaczęła zbierać filiżanki ze stołu.
Mogło być miło.
Dawna koleżanka próbowała odnowić kontakt.
Wyciągnęła do niej rękę.
Jednak jej życie miało już nigdy nie być takie jak dawniej. Jeden człowiek zniszczył je w ciągu kilku minut. Ida wzięła głęboki wdech i próbowała zdusić tego rodzaju myśli. Odsunąć je na bok. Czasami jej się udawało. Powtarzała sobie, że nie może tracić nadziei.
Przeżyła.
Mogło być tylko lepiej.
Najgorsze już się stało.
Podeszła do zlewozmywaka i zaczęła przepłukiwać filiżanki w błogiej nieświadomości, jak bardzo się myli.
Rashid wysiadł z samochodu i podniósł wzrok na okna na drugim piętrze. Żaluzje były zasunięte. Oczywiście. Zamknął samochód, westchnął i przeszedł przez ulicę.
Agencja nieruchomości ponad rok wcześniej wyznaczyła go jako osobę do kontaktu z najemcami. Chodziło o to, żeby rozmawiano zawsze z tym samym człowiekiem. Firma chciała ułatwić komunikację między wynajmującym a najemcą. Miało to zbudować relację, stworzyć zaufanie.
W przypadku Rebekki Alm sprawdzało się tak sobie.
Przyjeżdżał po raz czwarty w tej samej sprawie.
Wystukał kod, otworzył drzwi, podszedł do windy i wcisnął dwójkę. Wszyscy lokatorzy uważali, że firma w samą porę zainwestowała w zamontowanie w każdym mieszkaniu czujników przeciwpożarowych i wyposażeniu ich w zraszacze. Byli zadowoleni.
Wszyscy poza Rebeccą.
Ona miała absolutną pewność, że w czujnikach są kamery albo inny sprzęt monitorujący, i kategorycznie odmawiała ich instalacji. Tydzień później Rashid specjalnie przyjechał do mieszkania Rebekki i rzeczywiście: zraszacze zostały usunięte. Rozpoczęła się raczej bezowocna wymiana zdań zakończona ugodą: Rebecca miała zamontować własne czujniki, ale najpóźniej do pierwszego października. Od trzeciego Rashid próbował się skontaktować z Rebeccą i umówić wizytę w celu sprawdzenia, czy rzeczywiście tam są, ale nie odbierała ani nie oddzwoniła.
Wysiadł z windy, podszedł do drzwi z jasnego drewna z napisem „Alm” na otworze do wrzucania listów. Zadzwonił i czekał – bez większych nadziei, że Rebecca otworzy, o ile w ogóle była w domu. Zadzwonił znowu, kilka razy, słyszał dźwięk za zamkniętymi drzwiami. Nikt