Od ślubu minął tydzień, od dwudziestu czterech godzin mieszkali w nowym domu. Emelie złapała się na tym, że nuci pod nosem. Jakie to wspaniałe zajmować się własnym domem, nawet tak małym i zwyczajnym. Od chwili kiedy przyjechali, bez przerwy sprzątała albo pucowała, wszystko aż lśniło, wszędzie pachniało szarym mydłem. Nie mieli jeszcze zbyt wielu okazji być we dwoje, ale wszystko przed nimi. Najpierw musiał wszystko urządzić. Przyjechał również pomocnik, Julian. Od pierwszej nocy pracowali na zmianę w latarni.
Nie wiedziała, co myśleć o człowieku, który miał z nimi mieszkać na Gråskär. Od chwili gdy przypłynął i wysiadł z łodzi, prawie się nie odzywał. Patrzył tylko na nią. Patrzył tak, że zaczynała się czuć nieswojo. Może jest nieśmiały. Trudno nie być, gdy człowiek nagle się znajdzie w towarzystwie zupełnie obcej osoby. Z Karlem znali się z czasów służby na latarniowcu, tyle się domyśliła, ale będzie potrzebował trochę czasu, żeby się oswoić z nią. A czego jak czego, ale czasu na tej wyspie nie zabraknie. Emelie krzątała się po kuchni. Karl nie będzie żałował, że pojął ją za żonę.
Wyciągnęła rękę, szukała go obok siebie. Jak dawniej. Wydawało jej się, że od chwili gdy ostatni raz leżeli w tym łóżku, minął zaledwie dzień, może dwa. Dziś są dojrzałymi ludźmi. On bardziej kościsty i owłosiony, z bliznami na ciele, i chyba też na duszy. Leżąc z głową na jego piersi, długo wodziła palcem po bliznach. Chciała go zapytać, ale czuła, że jeszcze za wcześnie na rozmowy o minionych latach.
Miejsce obok było puste. Zaschło jej w ustach. Była wyczerpana i poczuła się samotna. Szukała jeszcze, przesuwając dłoń po prześcieradle i poduszce, ale Mattego nie było. Czuła się tak, jakby w nocy straciła kawałek ciała. Nagle pomyślała z nadzieją, że może jest na dole. Wstrzymała oddech i nasłuchiwała, ale nic nie było słychać. Owinęła się kołdrą i spuściła nogi na stare, wytarte deski. Ostrożnie podeszła do okna wychodzącego na pomost. Łódki nie było. Odpłynął bez pożegnania. Osunęła się po ścianie, poczuła, że głowa jej pęka. Chciało jej się pić.
Ubierała się z wysiłkiem. Miała wrażenie, jakby przez całą noc nie zmrużyła oka, a przecież spała. Zasnęła w jego objęciach i dawno nie spała tak dobrze. Mimo to ból rozsadzał jej czaszkę.
Na parterze było cicho. Weszła do pokoju Sama. Już nie spał, ale leżał cichutko. Bez słowa wzięła go na ręce, zaniosła do kuchni i posadziła przy stole. Pogłaskała go po głowie, nastawiła kawę i poszła po wodę. Musiała wypić duszkiem dwie duże szklanki, zanim suchość w ustach ustąpiła. Otarła usta wierzchem dłoni. Gdy zaspokoiła pragnienie, zmęczenie stało się jeszcze dotkliwsze. Sam powinien coś zjeść, ona również. Poruszała się mechanicznie. Ugotowała jajka, zrobiła sobie kanapkę i ugotowała zupę mleczną dla Sama. Rzuciła okiem na pudło stojące w przedpokoju. Niewiele. Trzeba będzie wydzielać. Spojrzała na łódkę przycumowaną do pomostu. Pobiegła do przedpokoju i wyciągnęła dolną szufladę komody. Wsunęła rękę pod ubrania, ale nic nie znalazła. Jeszcze raz przeszukała szufladę, w końcu ją opróżniła, wyrzucając ubrania, ale nie znalazła. A może to nie ta szuflada? Wyciągnęła dwie pozostałe i wyrzuciła ich zawartość na podłogę, ale też nie znalazła. Wpadła w panikę. Zrozumiała, dlaczego gdy się obudziła, Mattego nie było i dlaczego się nie pożegnał.
Padła na podłogę i skuliła się, obejmowała własne kolana. Słyszała, jak w kuchni kipi woda.
– Zostaw go w spokoju. – Gunnar powiedział to kolejny raz, nawet nie podniósł wzroku znad „Bohusläningen”.
– Może by przyszedł do nas na kolację? Jutro. Albo w niedzielę, na obiad? Jak myślisz? – nalegała Signe.
Gunnar westchnął zza gazety.
– W weekend na pewno ma co innego do roboty. Jest dorosły. Jak będzie chciał przyjść, to nas uprzedzi telefonicznie albo po prostu wpadnie. Przestań go zamęczać. Przecież dopiero co u nas był.
– Jednak zadzwonię. Tylko się dowiem, co u niego. – Sięgnęła po telefon, ale Gunnar pochylił się, żeby jej przeszkodzić.
– Zostaw go w spokoju – powiedział z naciskiem.
Signe cofnęła rękę, ale aż ją skręcało. Chciała zadzwonić do niego na komórkę, usłyszeć jego głos i upewnić się, że wszystko w porządku. Od czasu gdy został pobity, niepokoiła się jeszcze bardziej. Zawsze wiedziała, że świat jest dla jej syna miejscem niebezpiecznym.
Niby wiedziała, że nie powinna się narzucać. Ale co mogła poradzić na to, że wszystko w niej aż krzyczało, że powinna go chronić? Wiedziała, że jest dorosły, ale nie potrafiła przestać się o niego niepokoić.
Cichutko wyszła do przedpokoju i zadzwoniła. Odezwała się poczta głosowa. Rozłączyła się. Dlaczego nie odbiera?
– Nie mam pojęcia, co robić.
Erika zwiesiła głowę. Rzadko mieli chwilę dla siebie wśród tego chaosu. Dzieci już spały, cała trójka. Mogli posiedzieć w kuchni, jeść zapiekanki i spokojnie porozmawiać. A jednak nie potrafiła się cieszyć. Wciąż myślała o Annie. Nie dawało jej to spokoju.
– Jedyne, co możesz zrobić, to być pod ręką, jeśli będzie cię potrzebować. Zresztą ma Dana. – Patrik sięgnął przez stół i położył rękę na jej dłoni.
– A jeśli ona mnie nienawidzi? – powiedziała Erika piskliwym głosem, na granicy płaczu.
– Dlaczego miałaby cię nienawidzić?
– Bo moje maleństwa żyją, a jej nie.
– Ale na to nic nie poradzisz. Nie wiem, jak to powiedzieć… Może los tak chciał… – Pogłaskał ją po ręce.
– Los? – Spojrzała na niego z niedowierzaniem. – Anna doświadczyła od losu tyle, że naprawdę wystarczy. Wreszcie była szczęśliwa, udało nam się zbliżyć. A teraz… znienawidzi mnie, jestem pewna.
– A jak było wczoraj?
Dopiero teraz mogli o tym porozmawiać. Patrik zapalił świecę. Płomień migotał, to rozświetlając twarz Eriki, to pogrążając ją w cieniu.
– Spała. Posiedziałam u niej chwilę. Wydawała się taka drobna i krucha.
– Co Dan na to wszystko?
– Jest załamany. Widać, że mu strasznie ciężko, chociaż udaje, że daje radę. Emma i Adrian bez przerwy pytają, gdzie się podział dzidziuś z brzuszka i dlaczego mama bez przerwy śpi. Dan nie wie, co odpowiadać.
– Zobaczysz, wyjdzie z tego. Nie raz dowiodła, że jest silna.
– Nie jestem pewna. Ile można znieść, zanim się człowiek w końcu rozleci? Boję się, że tak będzie z Anną. – Gardło jej się ścisnęło.
– Możemy tylko być w pogotowiu. – Patrik zdawał sobie sprawę, że to niewiele znaczy, ale nic lepszego nie przyszło mu do głowy. Jak można się uchronić przed wyrokiem losu? Jak przeżyć stratę dziecka?
Drgnęli, na górze rozległ się podwójny krzyk. Ruszyli oboje. Oto ich los. Radość zmieszana z poczuciem winy.
– Dzwonili od Mattego z pracy. Wczoraj go nie było, dziś też nie przyszedł. Nie zgłaszał, że jest chory. – Gunnar znieruchomiał ze słuchawką w ręku.
– Dzwoniłam do niego cały weekend, ale nie odbierał – powiedziała Signe.
– Pojadę tam, sprawdzę.
Gunnar już szedł do drzwi,