Fjällbacka. Camilla Lackberg. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Camilla Lackberg
Издательство: PDW
Серия: Saga o Fjallbace
Жанр произведения: Современные детективы
Год издания: 0
isbn: 9788380154797
Скачать книгу
się okaże, że nie, to Erling będzie miał przechlapane. Według mojej koleżanki, która pracuje w gminie, poszło na to sporo kasy z gminnego budżetu.

      – Wyobrażam sobie. A ile gadania o tym przyjęciu! Na to też pójdzie sporo kasy.

      – Cały komisariat jest zaproszony, gdybyś nie wiedział. Trzeba się przygotować, pełna gala.

      – Wszyscy wyszli? – Patrik zmienił temat. Nie bawiły go ani wieczorowe stroje, ani imprezy.

      – Tak, oprócz Mellberga. Pewnie jak zwykle siedzi u siebie. Nic się nie zmieniło, ale on opowiada, że musiał wrócić do pracy wcześniej, ponieważ w komisariacie mogło dojść do katastrofy. Ale z tego, co mi mówiła Paula, wynika, że musiały poszukać innego rozwiązania, bo zanosiło się na to, że Leo już jako dziecko zostanie zawodnikiem sumo. Kroplą, która przelała czarę, było to, że pewnego dnia Rita wróciła do domu wcześniej i zastała Bertila przy miksowaniu na papkę hamburgera. Poszła do pracy i złożyła podanie o czasowe przejście na pół etatu.

      – Żartujesz.

      – Słowo daję. Dlatego my będziemy się z nim męczyć na cały etat. Chociaż Ernst się cieszy. Mellberg zostawiał go w komisariacie, gdy się zajmował małym, i psisko usychało z tęsknoty. Cały czas leżał na posłaniu i piszczał.

      – To nawet dobrze, że wszystko jest jak zwykle – zauważył Patrik. Zanim wszedł do swojego pokoju, zaczerpnął tchu. Może praca pomoże mu zapomnieć o wydarzeniach poprzedniego dnia.

      Chciałaby już nigdy nie wstawać. Chciałaby zostać w łóżku i przez okno patrzeć na niebo, raz błękitne, raz szare. Przez chwilę myślała, że wolałaby nawet znów być w szpitalu. Tam było jakoś łatwiej. Cicho i spokojnie. Wszyscy zachowywali się taktownie i delikatnie, mówili cicho, karmili i pomagali się umyć. W domu przeszkadzało jej wiele rzeczy. Odgłosy zabawy, krzyki dzieci odbijające się echem od ścian. Od czasu do czasu któreś z nich zaglądało do pokoju i patrzyło na nią wielkimi oczami. Miała wrażenie, że czegoś chcą, czegoś, czego nie mogła im dać.

      – Anno, śpisz?

      Dan. Wolałaby udawać, że śpi, ale wiedziała, że nie da się nabrać.

      – Nie.

      – Zrobiłem coś do jedzenia. Zupę pomidorową i grzanki z twarożkiem. Pomyślałem, że może zejdziesz i zjesz z nami. Dzieci się o ciebie dopytują.

      – Nie.

      – Nie… znaczy, że nie zejdziesz czy że nie będziesz jadła?

      W jego głosie słyszała desperację, ale była nieporuszona. Nic już nie było w stanie jej poruszyć. W środku była zupełnie pusta. Niezdolna ani do płaczu, ani do złości.

      – Nie.

      – Musisz jeść. Musisz… – Głos mu się załamał. Z głośnym stuknięciem odstawił tacę na nocny stolik, zupa chlupnęła.

      – Nie.

      – Anno, ja też straciłem dziecko. A dzieci braciszka. Jesteś nam potrzebna. My też…

      Szukał słowa. Anna miała w głowie tylko jedną odpowiedź. Odwróciła wzrok.

      – Nie.

      Po chwili usłyszała, jak Dan wychodzi. Znów spojrzała w okno.

      Niepokoiła się, bo Sam sprawiał wrażenie nieobecnego.

      – Kochanie moje. – Kołysała go w ramionach i głaskała po głowie. Do tej pory nie wymówił nawet jednego słowa. Uderzyła ją myśl, że powinna go zabrać do lekarza, ale natychmiast ją odrzuciła. Nie chciała wpuszczać do ich świata nikogo obcego. Syn dojdzie do siebie, trzeba go zostawić w spokoju.

      – Pośpisz trochę po obiedzie, tak?

      Nie odpowiedział, zaniosła go do łóżeczka i przykryła. Zaparzyła kawę w dzbanku, nalała do filiżanki, dolała mleka i poszła na pomost. Dzień nadal był bardzo piękny, słońce przyjemnie grzało w twarz. Fredrik kochał, wręcz uwielbiał słońce. Ciągle narzekał, że w Szwecji jest zimno i słońce świeci tak rzadko.

      Skąd się nagle wzięły myśli o Fredriku? Przecież odepchnęła je daleko. W ich życiu już nie ma miejsca ani dla Fredrika, ani dla jego bezustannych wymagań i potrzeby sprawowania kontroli nad wszystkim i wszystkimi wokół, zwłaszcza nad nią i Samem.

      Na Gråskär nie ma śladu Fredrika. Nigdy go nie było, wyspa jest jej wyłączną własnością. Nie chciał tu przyjeżdżać. Po cholerę siedzieć na jakiejś skalistej wyspie, odpowiedział, gdy go parę razy poprosiła. Teraz była nawet zadowolona. Nie zbrukał wyspy swoją obecnością. Pozostała czysta, należy tylko do niej i do Sama.

      Mocno zacisnęła dłoń na filiżance. Jak szybko minęły te lata. Staczała się po równi pochyłej, w końcu utknęła. Nie miała wyjścia, żadnej możliwości ucieczki. Nie miała nikogo poza Fredrikiem i Samem. Gdzie miała się podziać?

      Teraz wreszcie są wolni. Na twarzy czuła słoną morską bryzę. Udało się. Niech tylko Sam wyzdrowieje, wtedy będą mogli żyć swoim życiem.

      Annie wróciła do domu. Przyszedł od rodziców i myślał o niej cały wieczór. Annie z długimi jasnymi włosami i piegami na nosku i ramionach, pachnąca morzem i latem. Wciąż czuł jej ciepło w ramionach. To prawda, co mówią: stara miłość nie rdzewieje. A lato spędzone na Gråskär było po prostu magiczne, inaczej nie da się tego nazwać. Przez trzy kolejne lata pływał do niej łódką, jak najczęściej, i razem brali wyspę w posiadanie.

      Ale czasem budziła w nim lęk. Wtedy, gdy nagle przestawała się śmiać i miał wrażenie, jakby się zapadała w ciemność, do której nie miał dostępu. Nie potrafiła nazwać uczuć, które ją ogarniały, a on nauczył się, że trzeba ją zostawić w spokoju. Ostatniego lata tych ciemnych chwil było coraz więcej. Annie powoli się od niego oddalała. W sierpniu, gdy odprowadzał ją na pociąg do Sztokholmu, wiedział, że to już koniec.

      Od tamtej pory nie mieli ze sobą kontaktu. Próbował jeszcze do niej dzwonić, gdy rok później jej rodzice umarli, jedno po drugim, ale usłyszał tylko jej głos nagrany na automatyczną sekretarkę. Nie oddzwoniła. Dom na Gråskär stał pusty. Wiedział, że jego rodzice go doglądają i że Annie raz na jakiś czas przysyła im jakieś pieniądze. Ale już nie przyjeżdżała i z upływem lat wspomnienia wyblakły.

      Teraz znów tu była. Siedział przy biurku i patrzył przed siebie. Był coraz bardziej pewien, że powinien się zająć pewnymi sprawami. Ale jego myśli ciągle zaprzątała Annie. Gdy słońce zaczęło zachodzić nad budynkiem urzędu gminy Tanumshede, zebrał leżące przed nim papiery. Musi się z nią spotkać. Zdecydowanym krokiem wyszedł z pokoju. Przystanął, żeby zamienić kilka słów z Erlingiem, i ruszył do samochodu. Ręka mu drżała, gdy przekręcał kluczyk w stacyjce.

      – Wcześnie dziś wróciłeś, kochanie!

      Vivianne wyszła mu na spotkanie i złożyła chłodny pocałunek na jego policzku. Nie mógł się powstrzymać, objął ją wpół i przyciągnął do siebie.

      – Uspokój się. To zostawimy sobie na później. – Zatrzymała go, położyła mu rękę na piersi.

      – Jesteś pewna? Ostatnio wieczorami jestem jakiś zmęczony. – Znów ją przyciągnął. Ku jego rozczarowaniu znów się uwolniła z objęć i poszła do swojego pokoju.

      – Trochę cierpliwości. Mam tyle do zrobienia, że w ogóle nie mogłabym się odprężyć, a wiesz, co się wtedy ze mną dzieje.

      – No tak.

      Erling