– Tak.
– Ale jest ważna?
– Zgadza się.
– No to zrozumiesz. Muszę zdobyć informacje, a ty mi na to pozwolisz.
– Dlaczego miałbym to zrobić?
– Bo już pozwoliłeś na to, żeby wszystko zaszło za daleko. W zamian pomogę ci zniszczyć Benito.
– Ona jest bezwzględna.
– Ja też – odparła.
Może miała rację. Już pozwolił, żeby sprawy zaszły za daleko. Wpuścił ją do gabinetu, kłamał, blefował. Nie miał zbyt wiele do stracenia i kiedy poprosiła go o hasło do komputera, podał je. Patrzył na jej dłonie. Był oczarowany, kiedy tak obserwował, jak błyskawicznie biegają po klawiaturze. Początkowo nie działo się nic szczególnego – po prostu skakała po stronach internetowych różnych obiektów w Uppsali, szpitala akademickiego i uniwersytetu.
Długo, bardzo długo błądziła pozornie bez celu i dopiero kiedy natrafiła na przestarzałą witrynę placówki o nazwie Instytut Genetyki Medycznej, zatrzymała się i wpisała kilka komend. Ekran zgasł. Zrobił się czarny, Salander zaś przez krótką chwilę była kompletnie nieruchoma. Niczym skała. Po chwili ciężko odetchnęła, a jej palce się zawahały, jak u pianistki, która się przygotowuje do zagrania trudnego fragmentu.
Zaczęła z niewiarygodną szybkością stukać w klawisze – na czarnym ekranie pojawiły się rzędy białych cyfr i liter, a potem komputer zaczął pisać sam. Wyrzucał na ekran znaki, niezrozumiałe kody i komendy. Alvar rozumiał tylko pojedyncze angielskie słowa: connecting database, search, query i response, a potem niepokojące bypassing security. Krótką chwilę czekała niecierpliwie i bębniła palcami o blat. Nagle wykrzyknęła: „Kurwa!”. Na ekranie pojawiła się ramka z napisem ACCESS DENIED. Spróbowała jeszcze raz i jeszcze, aż w końcu coś się zadziało – wyglądało jak fala, ruch do wewnątrz. Potem mignęły kolory. Na ekranie zaświecił zielony napis ACCESS GRANTED i zaczęły się dziać rzeczy, o których Alvar nawet nie wiedział, że są możliwe. Wyglądało to tak, jakby została wessana w tunel czasoprzestrzenny i wyszła z niego do cyberświatów z innej epoki, jeszcze na długo przed internetem.
Przeglądała skany starych dokumentów i listy z nazwiskami napisanymi na maszynie albo piórem kulkowym. Poniżej widniały kolumny cyfr i notatki – domyślał się, że to wyniki analiz i testów. Kilkakrotnie dostrzegł na dokumentach stemple oznaczające klauzulę tajności. Wśród nazwisk zobaczył własne, a także liczne orzeczenia. Jakby zamieniła komputer w wężowe stworzenie, poruszające się bezgłośnie przez ukryte archiwa i pozamykane krypty. Trwało to godzinami. Pracowała i pracowała.
Nie potrafił pojąć, co robiła, wiedział jedynie, że nie znalazła tego, czego szukała. Widać to było w jej mowie ciała i w tym, jak mamrotała. Po czterech i pół godziny dała za wygraną, a on westchnął z ulgą. Musiał iść do toalety. A potem jechać do domu, zastąpić ciotkę, zajrzeć do Vildy, zasnąć i zapomnieć o bożym świecie. Tyle że Lisbeth kazała mu siedzieć spokojnie i zamknąć mordę. Miała jeszcze jedną rzecz do zrobienia. Po raz kolejny ekran zgasł, a ona zaczęła wpisywać komendę za komendą. Alvar ku swojemu przerażeniu zdał sobie sprawę, że zamierzała się dostać do więziennego systemu komputerowego.
– Przestań – powiedział.
– Nie lubisz dyrektora więzienia, prawda?
– To nie ma znaczenia.
– Ja też go nie lubię – odparła i zaczęła robić coś, na co nie chciał patrzeć.
Otworzyła maile i dokumenty Rikarda Fagera i zaczęła je czytać. A on jej na to pozwolił. Nie tylko dlatego, że nienawidził szefa i że wszystko i tak już zaszło za daleko. Chodziło też o sposób, w jaki się obchodziła z komputerem. Był jakby przedłużeniem jej ciała. Obsługiwała go z absolutną wirtuozerią, to zaś sprawiało, że jej ufał. Może irracjonalnie. Nie wiedział. Ale pozwalał jej pracować i przeprowadzać kolejne ataki. Ekran znów zrobił się czarny, a potem ponownie wyświetlił komunikat ACCESS GRANTED.
Co, do cholery? – pomyślał nagle Alvar.
Przed sobą na ekranie zobaczył korytarz mieszczącego się tuż obok pawilonu bezpieczeństwa. Był spokojny i ciemny. Lisbeth raz za razem powtarzała tę samą sekwencję, jakby ją wydłużała albo wplatała w nią powtarzający się interwał. Alvar przez długą chwilę siedział z rękoma na kolanach i zamkniętymi oczami, licząc na to, że wszystko szybko się skończy.
Były pięćdziesiąt dwie minuty po pierwszej. Lisbeth Salander wstała i wymamrotała „dzięki”. Nie pytając, co robiła, poprowadził ją przez śluzę do jej celi i życzył dobrej nocy. Potem pojechał do domu, ale w zasadzie nie zasnął. Zdrzemnął się tylko na krótką chwilę nad ranem, a w snach widział Benito i jej sztylety.
Rozdział 4
17–18 czerwca
PIĄTKI BYŁY DNIAMI LISBETH.
W piątkowe popołudnie Mikael Blomkvist jechał odwiedzić Lisbeth Salander w więzieniu. Czekał na to, zwłaszcza ostatnio, kiedy w końcu zaakceptował sytuację i przestał się wściekać. To wymagało czasu.
Początkowo był wściekły na oskarżenie i wyrok, awanturował się i miotał w telewizji i w prasie. Kiedy jednak spostrzegł, że sama Lisbeth się tym nie przejmuje, spojrzał na sprawę jej oczami. Dla niej nie było to nic wielkiego. Jeśli tylko mogła się zajmować fizyką kwantową i trenować, mogła siedzieć równie dobrze w więzieniu, jak gdziekolwiek indziej, a może nawet traktowała odsiadkę jak pewnego rodzaju doświadczenie, czas na naukę. Pod tym względem była wyjątkowa. Brała życie takie, jakim jest, akceptowała sytuację i często tylko się uśmiechała, kiedy się o nią martwił, nawet przed przeprowadzką do Flodbergi.
Mikael nie lubił Flodbergi. Nikt jej nie lubił. To był jedyny w kraju zakład karny dla kobiet o klasie bezpieczeństwa 1, a Lisbeth trafiła do niego tylko z powodu dyrektor generalnej szwedzkiej Służby Więziennej, Ingemar Eneroth. Zapewniała, że to dla niej najbezpieczniejsze miejsce, jeśli wziąć pod uwagę groźby pod jej adresem, przechwycone zarówno przez policję bezpieczeństwa, Säpo, jak i przez francuski wywiad, DGSE. Mówiono, że ich źródłem jest siostra Lisbeth, Camilla, i jej przestępcza siatka z Rosji.
To mogła być prawda. Albo kompletne wariactwo. Ponieważ jednak Lisbeth nie miała nic przeciwko przeprowadzce, tak właśnie się stało. Tak czy inaczej, do końca jej kary nie pozostało już dużo czasu. Może mimo wszystko wyszło jej to na dobre. W ubiegły piątek Lisbeth wyglądała wyjątkowo rześko. Więzienne jedzenie z pewnością było czystą kuracją leczniczą w porównaniu ze śmieciowym żarciem, jakim się opychała na co dzień.
Mikael siedział z laptopem w pociągu do Örebro i przeglądał letni numer „Millennium”, który w poniedziałek miał iść do druku. Za oknem lał deszcz. Z prognoz wynikało, że to będzie najgorętsze lato od dawna. Jednak jak dotąd niebo wciąż się otwierało. Dzień po dniu padał deszcz. Mikael tęsknił za domem w Sandhamn i za wypoczynkiem. Miał za sobą ciężki czas w pracy. Po tym, jak odkrył, że siły kierujące amerykańskim wywiadem NSA współpracowały z rosyjskimi organizacjami przestępczymi przy wykradaniu tajemnic firm z całego świata, finanse „Millennium” miały się dobrze. Gazeta odzyskała dawny status gwiazdy. Jednak wraz z dochodami przybyło też zmartwień. Mikael i szefowie redakcji czuli się zmuszeni do dalszego rozwijania cyfrowej wersji gazety, co oczywiście było dobre. Konieczne w nowym klimacie medialnym.
Tyle że kradło mu czas. Aktualizacje