Zaczynam właśnie The Theory of Knowledge Implicit in Goethe’s World-Conception Rudolfa Steinera. Ponieważ wydaje mi się, że podążam za jego myślą bez wysiłku, jestem wobec siebie tym bardziej podejrzliwa i czytam bardzo powoli…
Przez kilka ostatnich tygodni przeczytałam także (czy już o tym pisałam?) część pierwszą Fausta [Goethego w przekładzie] Bayarda Taylora, Tragiczną historię doktora Fausta [Christophera] Marlowe’a i powieść Manna –
Goethe bardzo mnie poruszył, choć nie mogę powiedzieć, bym go w pełni zrozumiała – Marlowe natomiast jest już właściwie mój – poświęciłam bowiem dużo czasu, by przeczytać go kilka razy, a niektóre fragmenty wielokrotnie deklamowałam na głos. W zeszłym tygodniu końcowy monolog Faustusa odczytałam głośno kilkanaście razy. Nie da się go z niczym porównać…
W jednym z wcześniejszych notesów napisałam, że nie podobał mi się [Doktor] Faustus Manna… Dałam tym jawny i jednoznaczny dowód niskiego poziomu swojej wrażliwości krytycznej! Faustus to znakomite dzieło, które dostarcza wiele satysfakcji. Będę musiała przeczytać je wiele razy, zanim je posiądę…
Ponownie czytam fragmenty utworów, które zawsze były dla mnie ważne, i zaskakują mnie wnioski, do jakich dochodzę. Wczoraj przeczytałam sporo wierszy [Gerarda Manleya] Hopkinsa i nie zachwyciły mnie tak jak dawniej – zawiodło mnie zwłaszcza Echo ołowiane i echo złote –
Dobrze jest czytać na głos – Ponownie czytam też (z wielką przyjemnością) Dantego i [T.S.] Eliota (oczywiście)…
Tego lata chcę się skupić na Arystotelesie, Yeatsie, Hardym i Henrym Jamesie…
18/05/49
Czy ja już zawsze będę taka durna?! Dziś wysłuchałam wykładu połączonego z recytacją monologów dramatycznych Browninga… Zawsze traktowałam z góry jego dzieła, a nic o nich nie wiedziałam! – Kolejny autor, z którym muszę popracować tego lata…
23/05/49
[Poniższy wpis ma prawie trzydzieści stron i jest podsumowaniem dotychczasowego życia S.S. w Berkeley. Na jego końcu autorka opisuje, jak poznała H. i przy jej pomocy weszła w gejowskie środowisko San Francisco].
Wydarzenia tego weekendu dobitnie ukazały i, jak sądzę, częściowo rozwiązały mój największy problem: straszną dychotomię ciała i umysłu, która dręczyła mnie przez ostatnie dwa lata. To chyba najważniejszy – dla mnie jako osoby, którą będę – okres w moim życiu.
W piątkowy wieczór poszłam z Alem [dopisek S.S.: Allan Cox] na odczyt George’a Boasa, wizytującego profesora filozofii z Johns Hopkins, zatytułowany Znaczenie w humanistyce. W zajmującym i erudycyjnym wykładzie Boas ujawnił mankamenty najważniejszych szkół krytycznych, począwszy od Arystotelesa, lecz nie zaproponował właściwie żadnej własnej koncepcji poza zgrabnym, sterylnym wykazaniem różnorakich błędów. Kilka interesujących myśli: ewolucja sztuki jako oscylacja między rytuałem a improwizacją – ciekawe przetworzenie wyczerpanej już antytezy klasyki i romantyzmu. Jedną z uwag Boas skierował do krytyków odwołujących się do myśli arystotelejskiej, którzy nie mogą zrozumieć, jak to jest, że Arystoteles nie znał Szekspira, a Hamlet jest tragedią (prawdziwą tragedią = zgodną z definicją Arystotelesa), lecz już to emocje, już to jakieś inne magiczne moce mówią im, że naprawdę jest to tragedia wedle kryteriów arystotelejskich…
Al i mój stosunek do niego uosabiają moją tęsknotę do wycofania się w sferę intelektu, moje lęki i zahamowania życiowe. Ma dwadzieścia dwa lata i jest byłym marynarzem floty handlowej – nie przyjęto go do wojska z powodu daltonizmu – niesamowicie przystojny według klasycznych kryteriów – wysoki, kręcone, brązowe włosy, doskonałe rysy twarzy z wyjątkiem atrakcyjnych, szerokich nozdrzy – piękne dłonie… Pochodzi z małego miasteczka (Santa Ana), w którym mieszkał do osiemnastego roku życia, kiedy to wyjechał do Berkeley, by studiować w Cal. Przerwał karierę akademicką na trzy lata, które spędził na morzu. Niedawno zaczął studia i specjalizuje się w chemii, chociaż interesują go głównie matematyka i literatura. Chce pisać, ale nie może się przełamać, gdyż obawia się, że jego utwory byłyby bardzo kiepskie – pewnie ma rację. Jest bardzo uzdolniony matematycznie i dzięki studiom w tej dziedzinie, jeśli zbierze się na odwagę, mógłby wślizgnąć się w domenę filozofii. Pochodzi z luterańskiej rodziny o niemieckich korzeniach i ma doprawdy średniowieczne nastawienie do świata: jest niezwykle skromny, wrażliwy na grzech, miłuje wiedzę i abstrakcję, swoje ciało w pełni podporządkowuje temu, co uważa za ważne: umysłowi. Na ostatniej randce wyznał mi, że przez cały dzień nic nie jadł, by rozwijać samodyscyplinę. Sądzę, że jego umysł ma wielkie możliwości – to jeden z najświetniejszych intelektów, jakie spotkałam – Choć absurdem byłoby zakładać, że jest prawiczkiem, to mogę się założyć, że zwykle jest bardzo wstrzemięźliwy i ma gigantyczne poczucie winy, gdy od czasu do czasu zgrzeszy…
Poznaliśmy się na początku semestru. Zwróciłam na niego uwagę na nagrywanym koncercie (pełne wykonanie Don Giovanniego) i zdałam sobie sprawę, że jest kelnerem [sic] w akademiku. Pogadaliśmy chwilę, spotkaliśmy się na kilku innych koncertach i w końcu, po kilku tygodniach wymieniania ukradkowych spojrzeń, Al zebrał się na odwagę i spytał, czy nie zechciałabym pójść z nim na koncert (Magnificat [Bacha] w miejscowym kościele kongregacjonalnym). – Od tamtego czasu zaledwie kilka razy byłam na imprezach kulturalnych, ale jeśli już się dokądś wybierałam, zawsze szłam razem z nim. Bliskość drugiej osoby, choćby relacje z nią pozbawione były wszelkiego żaru, odwracała moje myśli od upokarzającego zakończenia związku z Irene. Al nie pociągał mnie fizycznie i dobrze