– Kiedy się nauczysz, że jesteś Mikaelem Blomkvistem?
– Wydawało mi się, że zaczynam to ogarniać.
– Chyba jednak nie. Gdyby tak było, wiedziałbyś, że kiedy Mikael Blomkvist wychodzi w trakcie przemówienia dotyczącego jego własnej gazety, to sprawa jest poważna, bez względu na to, czy wspomniany Mikael Blomkvist tego chce, czy nie.
– W takim razie przepraszam za ten sabotaż.
– Nie, nie mam do ciebie pretensji. Już nie. Teraz, jak widzisz, to ja przepraszam. To przeze mnie znaleźliśmy się w takiej sytuacji. Pewnie i tak byłoby zamieszanie, nawet gdybyś nie uciekł. Tylko czekali na pretekst, żeby się na nas rzucić.
– Co się stało?
– Kiedy wyszedłeś, z nas wszystkich uszło powietrze. A Ove poczuł się jeszcze gorzej i dał sobie spokój z przemówieniem. To nie ma sensu, powiedział. Po wszystkim zadzwonił do centrali i nie zdziwiłabym się, gdyby przedstawił wszystko w przesadnie czarnych barwach. Zazdrość, na którą tak liczyłam, zastąpiły najwyraźniej małostkowość i złość. Po godzinie wrócił i powiedział, że koncern jest gotów przeznaczyć na „Millennium” pokaźne środki i wykorzystać wszystkie swoje kanały do promowania nas.
– I, jak się domyślam, nie oznaczało to nic dobrego.
– Tak jest. Wiedziałam to, zanim cokolwiek powiedział. Widać to było na jego twarzy. Malowała się na niej mieszanka strachu i triumfu. W pierwszej chwili nie potrafił znaleźć słów. Głównie bredził. Mówił o tym, że koncern chce mieć większy wgląd w naszą działalność, że trzeba odmłodzić treść i położyć większy nacisk na celebrytów. A potem…
Zamknęła oczy, przeczesała palcami mokre włosy i dopiła wino.
– Co potem? – spytał.
– Powiedział, że chce cię trzymać z dala od redakcji.
– Słucham?
– Oczywiście ani on, ani koncern nie mogą tego powiedzieć wprost, a tym bardziej nie mogą ryzykować nagłówków w rodzaju „Serner zwalnia Blomkvista”, więc sformułował to bardzo elegancko. Powiedział, że chce ci poluzować cugle, żebyś mógł się skupić na tym, co potrafisz najlepiej, czyli na pisaniu reportaży. Zaproponował, żebyśmy cię zainstalowali w Londynie i dali korzystną umowę freelancerską.
– W Londynie?
– Powiedział, że Szwecja jest za mała dla faceta twojego kalibru, ale myślę, że wiesz, o co tu tak naprawdę chodzi.
– Myślą, że nie będą mogli wprowadzić zmian, dopóki ja będę w redakcji?
– Coś w tym stylu. Ale nie sądzę, żeby się zdziwili, kiedy Christer, Malin i ja po prostu powiedzieliśmy nie. To nie wchodzi w grę. O tym, co zrobił Andrei, nawet nie wspomnę.
– Co zrobił?
– Aż mi wstyd o tym mówić. Wstał i powiedział, że to najbardziej haniebna rzecz, jaką słyszał w życiu. Powiedział, że jesteś jednym z naszych największych dóbr narodowych, dumą demokracji i dziennikarstwa, i że cały koncern Sernera powinien się spalić ze wstydu. Powiedział, że jesteś wielkim człowiekiem.
– W takim razie grubo przesadził.
– Ale to dobry chłopak.
– Zgadza się. Co na to ludzie Sernera?
– Ove oczywiście był na to przygotowany. Wy też możecie nas wykupić – powiedział. Problem polega tylko na tym…
– Że cena poszła w górę – dokończył Mikael.
– Tak jest. Stwierdził, że każda analiza fundamentalna ujawniłaby, że udziały Sernera powinny przynajmniej podwoić pierwotną wartość, jeśli wziąć pod uwagę wartość dodatkową i goodwill, które wnieśli.
– Goodwill? Czy oni powariowali?
– Najwyraźniej ani trochę, ale są sprytni i chcą się z nami podrażnić. Zastanawiam się, czy nie zamierzają upiec dwóch pieczeni przy jednym ogniu: zrobią interes, a przy okazji nas zrujnują i pozbędą się konkurenta.
– I co my, do cholery, zrobimy?
– To, w czym jesteśmy najlepsi: będziemy walczyć. Przeznaczę na to własne pieniądze. Wykupimy ich i będziemy walczyć o to, żeby móc robić najlepszą gazetę w północnej Europie.
– Jasne, Eriko, to świetnie, ale co potem? Jeśli chodzi o finanse, będziemy w tragicznej sytuacji. Nawet ty nie będziesz mogła nic na to poradzić.
– Wiem, ale nam się uda. Już sobie radziliśmy w ciężkich chwilach. Oboje możemy na jakiś czas zrezygnować z wynagrodzenia. I tak damy sobie radę, prawda?
– Wszystko ma swój kres.
– Nie mów tak! Nigdy tak nie mów!
– Nawet jeśli to prawda?
– Zwłaszcza wtedy.
– Okej.
– Nie masz nic na warsztacie? – spytała. – Nic, co mogłoby powalić na kolana medialną Szwecję?
Mikael ukrył twarz w dłoniach. Z jakiegoś powodu pomyślał o swojej córce, Pernilli, która oznajmiła, że będzie pisała naprawdę, dając do zrozumienia, że o nim nie można tego powiedzieć.
– Raczej nie – odparł.
Erika uderzyła dłonią o powierzchnię wody. Ochlapała mu skarpetki.
– Cholera, musisz coś mieć. Nie znam nikogo w tym kraju, komu by donoszono o tylu sprawach co tobie!
– Większość z tych rzeczy to szajs. Ale może… właśnie sprawdzałem jedną rzecz.
Erika usiadła.
– Co?
– Nie, nic – poprawił się. – To pobożne życzenia.
– W naszej sytuacji zostają nam tylko pobożne życzenia.
– Tak, ale to nic konkretnego, nie da się tego w żaden sposób udowodnić.
– A jednak jakaś cząstka ciebie w to wierzy, prawda?
– Możliwe, ale tylko dlatego, że jest w tym coś, co nie ma z tą historią nic wspólnego.
– Co?
– Że występuje w niej również moja dawna współpracownica.
– Ona przez duże O?
– Właśnie ona.
– To brzmi obiecująco, nie sądzisz? – odparła Erika i wstała, naga i piękna.
Rozdział 8
wieczór 20 listopada
FRANS PATRZYŁ NA AUGUSTA. Jego syn klęczał w sypialni na podłodze w szachownicę i przyglądał się martwej naturze – świecy na niebieskim talerzyku, dwóm zielonym jabłkom i pomarańczy – którą dla niego ustawił. Nic się jednak nie działo. August patrzył tylko pustym wzrokiem w okno. Frans zaczął się zastanawiać, czy podsuwanie mu tematu nie było głupie.
Przecież wystarczyło, żeby August na coś spojrzał, i obraz najwyraźniej utrwalał mu się w pamięci. Dlaczego więc akurat on miałby wybierać, co ma rysować? Prawdopodobnie August miał w głowie tysiąc własnych obrazów. Talerzyk z kilkoma owocami mógł być najmniej odpowiednim i najmniej mądrym z możliwych. Może interesowały go zupełnie inne rzeczy. Po raz kolejny zadał sobie pytanie: