– Słucham?
– Poczekaj chwilę.
Obraz na ekranie komputera Alony mrugnął i zgasł. O ile się nie myliła, to samo stało się z pozostałymi komputerami w biurze. Przez chwilę nie wiedziała, co robić. Postanowiła rozmawiać dalej, przynajmniej chwilę. Może była to tylko przerwa w dostawie prądu, choć światło nie zgasło.
– Czekam – powiedziała Gabriella.
– Dziękuję, to bardzo miło z twojej strony. Musisz mi wybaczyć, mamy tu straszne zamieszanie. Na czym skończyłam?
– Mówiłaś o kawałkach układanki.
– No tak, zestawiliśmy ze sobą kilka różnych elementów. Bez względu na to, jak profesjonalni chcemy być, zawsze znajdzie się ktoś nieostrożny albo ktoś, kto…
– Tak?
– Kto coś powie, poda jakiś adres czy coś w tym stylu, choć w tym przypadku…
Alona znów umilkła. Do biura wszedł commander Jonny Ingram we własnej osobie – prawdziwa szycha, z kontaktami w samym Białym Domu. Jak zwykle starał się być dystyngowany i cool. Rzucił nawet jakiś żart, kiedy przystanął przy grupce ludzi kawałek dalej. Nikogo jednak nie udało mu się nabrać. Pod jego wymuskaną powierzchownością i opalenizną – odkąd pracował w centrum kryptologii NSA na Oahu, był opalony przez okrągły rok – kryła się nerwowość. Dobrze ją było widać w jego spojrzeniu. Wydawało się, że chce, żeby wszyscy zwrócili na niego uwagę.
– Halo, jesteś tam? – odezwała się Gabriella.
– Niestety muszę kończyć. Zadzwonię później – odparła Alona i się rozłączyła. Była poważnie zaniepokojona.
Można było wyczuć w powietrzu, że stało się coś strasznego, może nawet wydarzył się kolejny zamach terrorystyczny. Ale Jonny Ingram dalej odstawiał swój uspokajający teatrzyk. Choć wykręcał sobie ręce, a nad jego górną wargą i na czole perlił się pot, podkreślał raz za razem, że nic poważnego się nie stało. Powiedział, że chodzi o wirusa, który mimo wszystkich zabezpieczeń dostał się do intranetu.
– Na wszelki wypadek wyłączyliśmy serwery – oznajmił i na chwilę rzeczywiście wszystkich uspokoił. Co tam wirus, zdawali się mówić. To przecież nic groźnego.
Po chwili Ingram zaczął się nad tym rozwodzić, ale z tego, co mówił, niewiele wynikało.
Alona nie mogła się powstrzymać:
– Mówże jaśniej! – krzyknęła.
– Na razie niewiele wiemy. To się stało dosłownie przed chwilą. Ale prawdopodobnie mieliśmy włamanie. Damy znać, jak tylko będziemy wiedzieć coś więcej – odparł Jonny Ingram, znów wyraźnie zaniepokojony.
Przez salę przeszedł szmer.
– Znowu Irańczycy? – zapytał ktoś.
– Wydaje nam się… – zaczął Ingram.
Nic więcej nie zdążył powiedzieć. Człowiek, który powinien tam stać od początku i wyjaśniać im, co się stało, przerwał mu brutalnie i wstał. Widząc zwalistą sylwetkę Eda Needhama, każdy musiał przyznać, że wygląda imponująco. Jeszcze chwilę wcześniej wydawał się zdumiony i zszokowany. Teraz biła od niego niesłychana stanowczość.
– Nie – wysyczał. – To haker. Pierdolony superhaker. Bóg mi świadkiem, że zamierzam urwać mu jaja.
GABRIELLA GRANE włożyła płaszcz i już miała iść do domu, kiedy Alona Casales zadzwoniła znowu. W pierwszej chwili Gabriella poczuła irytację, nie tylko z powodu niedawnego zamieszania. Chciała wyjść, zanim wichura rozszaleje się na dobre. W radiowych wiadomościach podano, że prędkość wiatru dojdzie do trzydziestu metrów na sekundę, a temperatura spadnie do minus dziesięciu stopni. Ona zaś była o wiele za cienko ubrana.
– Przepraszam, że tyle to trwało – powiedziała Alona Casales. – Mieliśmy zwariowane popołudnie. Kompletny chaos.
– Tutaj mamy to samo – odparła uprzejmie Gabriella i spojrzała na zegarek.
– Jak mówiłam, dzwonię w ważnej sprawie, a przynajmniej tak mi się wydaje. Niełatwo to stwierdzić na sto procent. Mówiłam już, że właśnie zaczęłam rozpracowywać pewną grupę Rosjan?
– Nie.
– Prawdopodobnie należą do niej również Niemcy i Amerykanie, i może jeszcze kilku Szwedów.
– O jakiej grupie mówimy?
– O przestępcach, nazwałabym ich wyrafinowanymi, którzy nie napadają na banki ani nie sprzedają narkotyków, tylko kradną tajemnice firm i poufne informacje biznesowe.
– Czarne kapelusze.
– To nie tylko hakerzy. Trudnią się również szantażem i przekupstwem, a może nawet czymś tak staromodnym jak mordowanie. Choć szczerze mówiąc, nie mam jeszcze na nich zbyt wiele, poza kilkoma kryptonimami i niepotwierdzonymi powiązaniami. Mam też nazwiska kilku młodych informatyków niższego szczebla. Zajmują się profesjonalnym szpiegostwem przemysłowym i dlatego ta sprawa trafiła na moje biurko. Boimy się, że amerykańskie innowacje techniczne znalazły się w rękach Rosjan.
– Rozumiem.
– Niełatwo się do nich dobrać. Używają dobrego szyfrowania i chociaż zrobiłam dużo, żeby ustalić, kto za tym stoi, udało mi się dowiedzieć tylko tyle, że ich szef nazywa się Thanos.
– Thanos?
– Tak, od Tanatosa, boga śmierci z mitologii greckiej, syna Nyks – nocy, i brata bliźniaka Hypnosa – snu.
– Brzmi strasznie.
– Raczej dziecinnie. Thanos to czarny charakter z komiksów Marvela, wiesz, tych z Hulkiem, Iron Manem i Kapitanem Ameryką. Po pierwsze niespecjalnie kojarzy się to z Rosją, a po drugie jest… jak by to powiedzieć…
– Żartobliwe i aroganckie zarazem?
– Tak, jakby drażniła się z nami grupka bezczelnych dzieciaków z college’u. Działa mi to na nerwy. Szczerze mówiąc, w tej historii niepokoi mnie mnóstwo szczegółów i dlatego bardzo się zainteresowałam, kiedy udało nam się ustalić, że być może istnieje człowiek, który od nich uciekł. Mógłby nam pomóc wyjaśnić parę spraw, gdyby udało nam się go złapać, zanim oni to zrobią. Ale kiedy przyjrzeliśmy się temu bliżej, doszliśmy do wniosku, że prawda jest całkiem inna.
– To znaczy?
– To nie żaden przestępca, żaden uciekinier, tylko przyzwoity człowiek, pracownik firmy, w której ta organizacja ma szpiegów. Zapewne przez przypadek dowiedział się czegoś ważnego.
– Mów dalej.
– Podejrzewamy, że ten człowiek jest w poważnym niebezpieczeństwie. Potrzebuje ochrony. Jeszcze do niedawna nie mieliśmy pojęcia, gdzie go szukać. Nie wiedzieliśmy nawet, w jakiej firmie pracował. Teraz jednak sądzimy, że w końcu udało nam się go namierzyć. W ostatnich dniach jeden z tych ludzi wspomniał o człowieku, którego szukamy. Powiedział, że wraz z nim diabli wzięli wszystkie cholerne T.
– Cholerne T?
– Tak. To brzmiało