O tym właśnie będzie książka, którą mają państwo przed sobą. Przyjemnej lektury, ciekawych dyskusji.
Część pierwsza
LEWICA TU BYŁA
Polska? Nie, to nie jest kraj dla lewicy. Może w kolektywistycznych Chinach albo egalitarnej Skandynawii, we wspólnotowych Niemczech albo w oswojonej z politycznym radykalizmem Francji lewica ma rację bytu. Ale nie u nas! Tu, nad Wisłą, żadna lewica się nie przyjmie. Nie pasuje przecież do naszej kultury, do narodowej duszy. Proszę spojrzeć tylko na tych ludzi. Czy oni chcą lewicy?
Ileż to razy słyszałem takie tłumaczenia z ust wielu, skądinąd ciekawych, rozmówców. Niejeden wyrażał wręcz żal z powodu pustej lewej flanki naszego życia publicznego. Już Lech Wałęsa w roku 1990 mówił podczas wiecu wyborczego przed kościołem Świętej Brygidy w Gdańsku o potrzebie „wzmacniania lewej nogi”1. Potem wspominał o „lewicowym bliźniaku”, który szedłby obok Balcerowicza i korygował jego liberalny radykalizm2. Prawie dwie dekady później, w sondażu dla „Rzeczpospolitej” z roku 2008, blisko 90% Polaków deklarowało, że chce partii, której głównym celem byłaby pomoc ludziom najbiedniejszym i wykluczonym. 85% ankietowanych uważało, że w Polsce potrzebne jest ugrupowanie walczące o równe szanse życiowe dla wszystkich obywateli. „Ech, przydałaby się nam dziś prawdziwa, rozsądna lewica!” – takie westchnienie można dziś usłyszeć od ludzi o najróżniejszych sympatiach politycznych – po czym następuje zazwyczaj wspomniane już wyliczenie: dlaczego tej lewicy w Polsce nie ma i prawdopodobnie nie będzie.
Ta książka ma na celu obalenie takiego fatalistycznego przekonania. Punktem wyjścia niech będzie kwestia najprostsza. Rozprawmy się z przekonaniem, jakoby Polki i Polacy z tajemniczych powodów byli do lewicowości genetycznie czy też kulturowo niezdolni. Jeżeli przyjąć (podobno za Markiem Twainem), że najlepszym sposobem przewidywania przyszłego zachowania jest analiza przeszłego zachowania, sprawa wydaje się dziecinnie prosta. Lewica może w Polsce być. A to dlatego, że lewica w Polsce… była.
Jedenastego listopada 1918 roku. Dzień odzyskania niepodległości po niewoli zaborów. Wielki mit założycielski nowoczesnej Rzeczpospolitej, który równie dobrze można by okrzyknąć szczytowym osiągnięciem polskiej lewicowości.
„Od dnia ogłoszenia niniejszych przepisów praca robotnika lub pracownika we wszystkich zakładach przemysłowych, górniczych, hutniczych, rzemieślniczych, przy komunikacjach lądowych i wodnych oraz przedsiębiorstwach handlowych trwać ma najwyżej 8 godzin na dobę. Dekret niniejszy nie może pociągać za sobą obniżenia płac robotników i pracowników”3 – czytamy w dekrecie Naczelnika Państwa Józefa Piłsudskiego wydanym 23 listopada 1918 roku. Gdy dokument wchodził w życie, na polskim rynku pracy wciąż funkcjonowali ludzie, dla których dwanaście czy trzynaście godzin pracy na dobę było normą. Zgodnie z nowym prawem mieli teraz pracować czterdzieści sześć godzin tygodniowo (do tygodnia roboczego wliczały się soboty). Było to rozwiązanie rewolucyjne w skali Europy.
To dopiero początek prawdziwie lewicowych wyczynów. Szesnastego stycznia 1919 roku wprowadzona została ustawa o ochronie lokatorów. Miesiąc później ustanowiono bezpłatną i obowiązkową szkołę powszechną. W roku 1922 wprowadzono płatne urlopy wypoczynkowe. W 1924 roku weszła w życie ustawa o pracy chronionej (sześciogodzinny dzień pracy młodocianych, urlopy macierzyńskie dla kobiet). Stworzono podwaliny systemu ubezpieczeń społecznych. Nie należy zapominać, że w 1918 roku kobiety zyskały prawa wyborcze. W ślad za emancypacją polityczną poszła emancypacja umysłowa – zaczęły powstawać przeznaczone dla kobiet szkoły, w tym zawodowe. Dzięki temu procent uczących się kobiet w Warszawie przewyższył wskaźniki z innych stolic europejskich4.
Lewicowość tamtych miesięcy nie polegała na biernym czekaniu na dobre państwo, które zastąpi łaskawego pana i wszystko załatwi. W 1923 roku w Warszawie powstała Spółdzielnia Mieszkaniowo-Turystyczna „Gospoda Włóczęgów”. Jej członkiem mógł być każdy, kto został zaakceptowany przez radę nadzorczą i zobowiązał się do płacenia rat oraz działania na rzecz rozwoju Gospody. Celem statutowym spółdzielni było dostarczanie członkom mieszkań wypoczynkowych, organizowanie zbiorowych wycieczek, a także zaspokajanie potrzeb kulturalno-oświatowych5. Pierwszym miejscem, w którym członkowie spółdzielni mogli wypoczywać (już w pierwszym roku działalności było ich stu czterech), była willa Antałówka w Zakopanem, dziś znana bardziej jako Witkiewiczówka, ponieważ w latach trzydziestych mieszkał tam i pracował Witkacy. Wypoczynek spółdzielców był jak najbardziej aktywny. Spółdzielnia Mieszkaniowo-Turystyczna była organizacją, która zapoczątkowała społeczny kierunek turystyki, zarezerwowanej wcześniej wyłącznie dla zamożnych Polek i Polaków. Dzięki takim instytucjom z uroków wypoczynku i krajoznawstwa mieli korzystać także robotnicy. W 1927 roku Gospoda zorganizowała na warszawskim Kole drugą placówkę, ośrodek taniego wypoczynku dla dzieci. Siedziba sekretariatu Gospody mieściła się przy ulicy Kruczej w Warszawie, w tym samym miejscu co Spółdzielnia Książka, pierwsza kooperatywa księgarska w Polsce, wydająca publikacje promujące kulturę robotniczą. Prowadziła ją Anna Tołwińska, siostra najważniejszego teoretyka i praktyka polskiej międzywojennej spółdzielczości, Stanisława Tołwińskiego. Tołwiński był też współtwórcą Warszawskiej Spółdzielni Mieszkaniowej na Żoliborzu, do której w roku 1938 należało ponad dwa tysiące osób. „Mieszkaniem można nie tylko zabić człowieka jak siekierą. Na mieszkaniu oprzeć można rozbudowę więzi społecznych podnoszących na wysoki poziom kulturę obyczajową całego społeczeństwa” – pisał Tołwiński6. Postępowe osiedla wyróżniały się opracowaniem całego kompleksu urządzeń do wspólnego użytkowania: węzła centralnego ogrzewania, pralni, kąpieliska, sali zebrań, bibliotek, czytelni, świetlic dla dzieci i młodzieży, z salami do odrabiania lekcji. To w takich miejscach budowano pierwsze w Polsce place zabaw dla dzieci – zwane wtedy „przystaniami dziecięcymi”7. To lewicujący artyści i aktywiści jako pierwsi w Polsce głosili (za ikoną szwedzkiej pedagogiki, Ellen Key), że XX wiek będzie „stuleciem dziecka”8.
To tylko kilka przykładów dużo szerszego zjawiska, jakim był międzywojenny kooperatyzm. W tym czasie w różnych miejscach w Polsce powstawały spółdzielnie pracy, spożywcze i mieszkaniowe. Nawet te kooperatywy, które pozostawały neutralne politycznie (wiele z nich było wszak otwarcie socjalistycznych lub komunistycznych), miały na sztandarach wypisany sprzeciw wobec zimnych i nastawionych na zysk reguł kapitalizmu, a także emancypację różnych grup społecznych: robotników, kobiet i mniejszości etnicznych.
Wśród politycznych elit niepodległej pierwsze skrzypce grali socjaliści z PPS. Na wsi silne wpływy miało lewicowe Wyzwolenie. Nie były to jednak kanapowe ugrupowania działające w społecznej próżni. W wielu miejscach Polski rząd Jędrzeja Moraczewskiego przejmował władzę z rąk różnego rodzaju milicji ludowych i mniej lub bardziej samorządnych republik (pisarz Stefan Żeromski był przez miesiąc prezydentem samodzielnej Republiki Zakopiańskiej). Ludzie różnych klas społecznych brali sprawy w swoje ręce. Do rangi symbolu nadziei