Lewicę racz nam zwrócić, Panie!. Rafał Woś. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Rafał Woś
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Биографии и Мемуары
Год издания: 0
isbn: 978-83-8110-907-9
Скачать книгу

      Lewicę racz nam zwrócić, Panie

      Copyright © Rafał Woś, Katowice 2019

      under exclusive license to „Sonia Draga” Sp. z o.o.

      Projekt graficzny okładki: Frycz i Wicha

      Zdjęcie autora: Łukasz Saturczak

      Redakcja: Olga Wróbel

      Korekta: Agnieszka Piotrowicz, Grzegorz Krzymianowski

      ISBN: 978-83-8110-907-9

      Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże się z sankcjami karnymi.

      Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.

      Szanujmy cudzą własność i prawo!

      Polska Izba Książki

      Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl

      WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o.

      ul. Fitelberga 1, 40-588 Katowice

      tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28

      e-mail: [email protected]

      www.soniadraga.pl

      www.postfactum.com.pl

      www.facebook.com/PostFactumSoniaDraga

      www.facebook.com/wydawnictwoSoniaDraga

      E – wydanie 2019

      Skład wersji elektronicznej:

      konwersja.virtualo.pl

      PIĘĆ TEZ ZAMIAST WSTĘPU

      (czyli o czym będzie ta książka)

      Wszyscy o nią ostatnio pytają. Gdzie jest prawdziwa lewica? Dlaczego nie ma lewicy? Kiedy wreszcie będzie lewica? Jaka lewica? Po co nam lewica? Czy lewica jeszcze kiedykolwiek, czy już raczej nigdy? A może lewica tak, ale nie u nas? Czy Robert to lewica? A Barbara? A Adrian? A może jednak Jarosław? Teza numer jeden: skoro tyle osób pyta, to znaczy, że jest temat. W powietrzu wisi przekonanie, że lewicy brakuje, a my jako wspólnota na tym braku obiektywnie tracimy.

      Dla mnie to nowa sytuacja. Dorastałem w Polsce lat dziewięćdziesiątych i przełomu wieków, gdy lewica nie kojarzyła się dobrze. Była synonimem obciachu i anachronizmem. To czas, gdy na scenie dominował wielki obóz liberalny, momentami pretendujący do roli hegemona. Jedynymi, którzy rzucali mu wyzwanie, byli prawicowcy. Mówiąc bardziej precyzyjnie: wszystkich, którzy rzucali wyzwanie liberalnemu hegemonowi, z automatu metkowano jako prawicę, w domyśle podejrzaną i niebezpieczną.

      Lewica zaś była pustym miejscem, z którym trudno się zidentyfikować. Liberałowie przynajmniej byli nowocześni i uosabiali Polskę podczepioną pod wyidealizowany zachodni świat, do którego tak bardzo się wzdychało w czasie smuty generała Jaruzelskiego i mizerii epoki Balcerowiczowskiej. Prawica miewała swoje wariactwa, ale przynajmniej nie można było jej odmówić buntowniczego ducha i wiary we własne ideały. Liberałowie się jej bali. A lewica? Lewica zdawała się nikomu niepotrzebna, banalna. Nic dziwnego, że zniknęła.

      Puste miejsce zostało szybko zagospodarowane. Liberalny hegemon uderzył pierwszy i uczynił sobie z lewicy protektorat, państewko niby oddzielne, lecz o ściśle wytyczonym zakresie autonomii. Niezależność lewicy ograniczono wyłącznie do kwestii symbolicznych i światopoglądowych. Taka lewica dostała również określone zadania obronne. Postulaty w stylu świeckiego państwa czy związków partnerskich miały podsycać stan niekończącej się wojny kulturowej z prawicą. Funkcją tego stale płonącego pogranicza było trzymanie prawicowego konkurenta z dala od liberalnego hegemona bez konieczności zmiany społecznego status quo, bez rozmowy o nowym, bardziej sprawiedliwym rozłożeniu ciężarów podatkowych, o równości płac, o zmniejszeniu stopy wyzysku pracodawców wobec pracowników, o skróceniu czasu pracy czy o dochodzie podstawowym. W ten sposób dochodzimy do tezy numer dwa. Brzmi ona tak: naszkicowany powyżej pejzaż polityczny III RP jest dla ludzi o lewicowych intuicjach koszmarem, wieczną wasalizacją lewicy bez jakichkolwiek szans na niezależność.

      Celem tej książki jest przypomnienie lewicy, że nie musi być poddanym. Czytelnicy nie znajdą tu porad z dziedziny polityki personalnej. Nie powiem, którego konia obstawić w kontekście nadchodzących wyborów. Nie taka jest moja rola. Spróbuję za to przypomnieć ludziom lewicy kilka podstawowych spraw – choćby to, że mają piękną przeszłość oraz dobre widoki na przyszłość. Lewica musi jednak podnieść głowę i wyprostować zgięty przez lata kark. Jest paradoksem, że lewica, która tak wiele uwagi poświęca potrzebie emancypacji różnych grup społecznych, wydaje się dziś wizją własnej niezależności sparaliżowana. Widzę to za każdym razem, gdy opowieść o potrzebie przecięcia fatalnej pępowiny łączącej lewicę z obozem liberalnym kwitowana jest reakcją: „To co, mamy się wszyscy zapisać do PiS-u?”, jak gdyby już nawet nikt na lewicy nie potrafił sobie wyobrazić, że można funkcjonować suwerennie, jako niezależny podmiot polityczny. Teza numer trzy: lewica musi sama przypomnieć sobie o utraconej godności i ją odzyskać.

      W kolejnej fazie terapii trzeba będzie poszukać odpowiedzi na pytanie, co to właściwie znaczy lewica. Ta książka ma pomóc w rozsypaniu puzzli i ułożeniu z nich nowego obrazka. Wiem, że obrazek, który mnie intryguje, nie wszystkim się spodoba. Jego kształt i kolory różnią się przecież znacząco od tego, co jest i co było. Najpilniejsze wydaje się zerwanie z przekonaniem, że lewica to w XXI wieku przede wszystkim wojny kulturowe i sprawy światopoglądowe. Te hasła zbyt długo były pierwszoplanowe i dla wielu ludzi zwyczajnie alienujące (to znaczy niepozwalające się z szerszą lewicową agendą zidentyfikować i w efekcie wypychające ludzi o podstawowych lewicowych intuicjach na prawicę). Bez przepracowania tego problemu lewica nigdy nie wyzwoli się z roli światopoglądowego przedmurza liberalnego porządku. Pozostanie małym, konserwatywnym, bojącym się jakiejkolwiek inności i obrażonym na cały świat środowiskiem, niewolnikiem jedynego pomysłu na siebie. Nieważne, że niesłusznego.

      Teza numer cztery: przy wymyślaniu się na nowo lewica musi sobie uświadomić, że źródła, z których wypływała niegdyś jej historyczna siła, były bardzo bogate i niezwykle różnorodne. Składały się na nie: socjalizm, komunizm, idea narodowa, ludowość i religia. Dramatem lewicy w ostatnich dekadach było to, że wszystkie te źródła wyschły. Późny kapitalizm, w którym żyjemy, sprawia jednak, że w każdym z nich znów płynie woda. Rosnące nierówności, problemy socjalne oraz klasowe, neoliberalny kult indywidualnej pomyślności sprawiają, że ludzie szukają wspólnotowości. Takie zjawiska jak kryzys 2008 roku pokazują, że przynależność do wspólnoty politycznej zwanej narodem ma znaczenie. To, czy się w minionej dekadzie było Niemcem, czy też obywatelem Grecji, robiło różnicę.

      Zadaniem lewicy jest to dostrzec i nadać hasłu „wolność, równość, braterstwo” nowy seksapil, a następnie oprzeć nową lewicowość na dużo szerszych i dużo mniej ekskluzywnych niż dotąd podstawach. Lewica nie może już być bandą żenujących ksenofobów śmiejących się z ludzi, którzy chodzą do kościoła, kibicują Polsce w meczach piłkarskich i ryczą na cały głos Mazurka Dąbrowskiego. Lewica nie może w kółko powtarzać, że problem tkwi w „ludziach”: bo nie czytają książek, bo mają