Wszelkie Niezbędne Środki . Джек Марс. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Джек Марс
Издательство: Lukeman Literary Management Ltd
Серия: Opowieść o Luke'u Stonie
Жанр произведения: Современные детективы
Год издания: 0
isbn: 9781632916099
Скачать книгу
przy windzie, kiedy do niej wsiądziemy, aresztuję cię nie tylko za utrudnianie. Usłyszysz zarzut współuczestniczenia w czterech morderstwach i kradzieży materiału radioaktywnego. Sędzia ustali kaucję w wysokości dziesięciu milionów dolarów, a ty będziesz pokutować w Rikers Island w oczekiwaniu na proces przez następne dwanaście miesięcy. Czy to brzmi atrakcyjnie dla ciebie… – Luke zerknął na identyfikator mężczyzny.

      – John?

*

      – Naprawdę zamierzałeś aresztować tego mężczyznę? – zapytał Ed.

      Szklana winda przesuwała się okrągłym szklanym szybem w południowo-zachodnim rogu budynku. W miarę jak się wznosili, widok najpierw zapierał dech w piersiach, po czym stał się odurzający. Po chwili im oczom ukazała się rozległa panorama z Empire State Building dokładnie naprzeciwko nich i budynkiem ONZ po lewej. W oddali w porannym słońcu połyskiwał rząd samolotów na podejściu do lotniska LaGuardia.

      Luke się uśmiechnął. – Aresztować go za co?

      Ed zachichotał. Winda przesuwała się w górę i w górę.

      – Człowieku, jestem zmęczony. Właśnie się kładłem, kiedy Don do mnie zadzwonił.

      – Wiem – powiedział Luke – ja też.

      Ed potrząsnął głową. – Od jakiegoś czasu nie bawiłem się w tę całodobową robotę. Nie tęsknię za tym.

      Winda dotarła na ostatnie piętro. Rozległ się przyjemny dźwięk i drzwi się rozsunęły.

      Wyszli na szeroki korytarz z wypolerowanymi kamiennymi płytami na podłodze. Jakieś dziesięć jardów przed nimi stało dwóch mężczyzn. To byli duzi faceci w garniturach, ciemnoskórzy, pewnie Persowie, a może jakiejś innej narodowości. Pilnowali podwójnych drzwi. Luke się tym nie przejmował.

      – Wygląda na to, że nasz portier ich uprzedził.

      Jeden z mężczyzn pomachał ręką. – Nie! Musicie zawrócić. Nie możecie tu wejść.

      – Agenci federalni – powiedział Luke. Szedł z Edem w ich kierunku.

      – Nie! Nie macie tu jurysdykcji. Nie zezwalamy na wejście.

      – Chyba nie będę sobie zaprzątał głowy pokazywaniem im odznaki – powiedział Luke.

      – No – odparł Ed – nie ma powodu.

      – Na mój znak, dobrze?

      – Pewnie.

      Luke odczekał chwilę.

      – Teraz.

      Byli pięć stóp od mężczyzn. Luke rzucił się na jednego z nich i wymierzył pierwszy cios. Zdziwił się, jak jego własna pięść zdawała się wolno poruszać. Mężczyzna był o pięć cali wyższy od Luke'a. Miał bary szerokie jak skrzydła wielkiego ptaszyska. Z łatwością zablokował uderzenie i złapał Luke'a za nadgarstek. Był silny. Przyciągnął do siebie Luke'a.

      Luke podniósł kolano do pachwin, ale mężczyzna zablokował ten ruch swoją nogą i przyłożył wielką dłoń do gardła Luke’a. Jego palce zacisnęły się niczym szpony orła wbijające się w ciało ofiary.

      Swoją wolną ręką, lewą ręką, Luke dźgnął go w oczy. Palec wskazujący i środkowy, po jednym na każde oko. Nie było to bezpośrednie uderzenie, ale zadziałało. Mężczyzna puścił Luke'a i zrobił krok w tył. Oczy mu łzawiły. Mrugnął i potrząsnął głową, po czym się uśmiechnął.

      Zanosiło się na walkę.

      Nagle, niczym duch, pojawił się Newsam. Złapał głowę mężczyzny obiema rękoma i uderzył nią o ścianę. To była bezwzględna brutalność. Niektórzy ludzie uderzają głową przeciwnika o ścianę. Ed zrobił to, jakby próbował przebić nią ścianę.

      Łup!

      Twarz mężczyzny się skrzywiła.

      Łup!

      Jego szczęka się poluzowała.

      Łup!

      Jego oczy się wywróciły.

      Luke podniósł rękę. – Ed! Dobrze, chyba wystarczy. Już po nim. Pozwól mu ochłonąć. Ta podłoga wygląda na marmurową.

      Zerknął na drugiego ochroniarza. Leżał już na ziemi z zamkniętymi oczami, otwartymi ustami i z głową opartą o ścianę. Ed szybko się z nimi uporał. Luke miał w tym niewiele udziału.

      Wyciągnął z kieszeni kilka plastikowych opasek, uklęknął przy swoim ochroniarzu i związał mu nogi w kostkach. Ścisnął je mocno jak u świń na konkurs. Prędzej czy później ktoś przyjdzie i ich rozwiąże. Jednak najpewniej przez godzinę nie będą mieli czucia w stopach.

      Ed robił to samo drugiemu ochroniarzowi.

      – Trochę zardzewiałeś, Luke – powiedział.

      – Ja? Niee, nikt nie oczekiwał, że będę walczył. Zatrudnili mnie z uwagi na mój mózg. – Nadal czuł ucisk w miejscu, gdzie mężczyzna chwycił go za gardło. Jutro będzie boleć.

      Ed potrząsnął głową. – Byłem w Delta Force tak jak ty. Dołączyłem dwa lata po operacji Stanley Combat Outpost w Nurestanie. Ludzie nadal o tym mówili. O tym, jak zrzucili was i musieliście przejąć panowanie. Rano tylko troje ludzi nadal walczyło. Byłeś jednym z nich, prawda?

      Luke chrząknął. – Nie jestem świadom istnienia…

      – Nie pleć bzdur – odparł Ed. – Upoważniony czy nie, znam historię.

      Luke nauczył się wieść życie w hermetycznym schowku. Rzadko mówił o incydencie w pierwszej bazie wojskowej. To było lata temu we wschodnim kącie Afganistanu tak odległym, że samo pojawienie się tam oddziałów miało coś oznaczać. To była zamierzchła przeszłość. Nawet jego żona o tym nie wiedziała.

      Jednak Ed był w Delta, więc.... niech będzie.

      – Tak – odparł – byłem tam. Zawiodła nas tam zła inteligencja i przerodziło się to w najgorszą noc w moim życiu – Wskazał na dwóch mężczyzn leżących na podłodze.

      – To trochę jak w odcinku „Happy Days. Straciliśmy dziewięciu dobrych ludzi. Tuż przed świtem, skończyła nam się amunicja. – Luke pokręcił głową. – Zrobiło się źle. Większość z nas była do tej pory martwa. Zrobiliśmy to we trzech… Nie wiem, czy naprawdę wróciliśmy. Martinez jest sparaliżowany od pasa w dół. O ile mi wiadomo, Murphy jest bezdomny i często wraca na oddział psychiatryczny w Wirginii.

      – A Ty?

      – Do dziś śnią mi się koszmary.

      Ed związywał nadgarstki ochroniarza. – Znałem chłopaka, który opracowywał raport po tym, jak uprzątnięto teren. Mówił, że naliczyli 167 ciał na tym wzgórzu, nie licząc naszych ludzi. W obwodzie było 21 wrogów, którzy zginęli w wyniku walki wręcz.

      Luke spojrzał na niego. – Czemu mi to mówisz?

      Ed wzruszył ramionami. – Trochę zardzewiałeś. Możesz się do tego przyznać bez wstydu. Możesz być sprytny. Możesz być mały. Jednak nadal jesteś też mięśniami tak jak ja.

      Luke głośno się zaśmiał. – Dobrze, zardzewiałem. Ale kogo nazywasz małym? – Śmiejąc się, spojrzał na olbrzymią sylwetkę Eda.

      Ed też się zaśmiał. Przeszukiwał kieszenie ochroniarzy. Po chwili znalazł to, czego szukał. Kartę do zamka cyfrowego zamontowanego na ścianie obok podwójnych drzwi.

      – Może wejdziemy do środka?

      – Proszę przodem – powiedział Ed.

      Rozdział 12

      – Nie wolno tu wchodzić! – krzyknął