Natychmiast pociągnął za linkę zapasowego spadochronu. Na początku wszystko szło zgodnie z planem, ale gdy materiał już miał się w pełni rozwinąć, pęd powietrza złożył go w pół i spadochron zapadł się podobnie jak pierwszy. Ezra wpadł w jeszcze większy korkociąg niż wcześniej.
Pech.
Podwójny pech.
Teraz strach naprawdę zajrzał mu w oczy. Wiedział, że jeśli zaraz czegoś nie zrobi, roztrzaska się o ziemię i pozostanie po nim mokra plama. Pociągnął za linki. Nic z tego. Przymknął powieki, pogodzony z losem.
Powiadają, że tuż przed śmiercią przed oczami człowieka przelatuje całe życie. Ale Ezra Leahy nie widział żadnych scen z pustynnej planety Sãhr, na której się wychował, żadnych z Aquaris, gdzie odbywał kilkumiesięczne szkolenie, nie uderzyły w niego traumatyczne obrazy z zawalonego zigguratu Khon-Ma, gdzie niemal się udusił z braku powietrza, nie wspominał też walk toczonych na korytarzach „Hajmdala” ani velmeńskiej bazy na księżycu Monarchy. Widział tylko miodowe oczy Abigail. I poczuł olbrzymi żal, że już ich więcej nie zobaczy.
Warknął wściekle i rozwarł powieki. Postanowił, że nie podda się bez walki. Nie pokona go pieprzony spadochron. Zaczął szarpać za linki ze wszystkich sił, dając upust frustracji. Przy tym klął gorzej niż sierżant Campbell. I nagle stała się rzecz niewiarygodna. Za którymś szarpnięciem dwie skrajne komory wypełniły się powietrzem. Spadochron zadziałał jak należy. W samą porę, Ezra pod sobą widział już zarysy drzew.
Spocony ze strachu, odetchnął z ulgą. Wisząc na uprzęży, próbował się zorientować, jak daleko go zniosło od miejsca zrzutu. Sprawdził wskazania kompasu i wysokościomierza, w głowie szybko przeliczył dane. Nie było dobrze. Natychmiast zmienił kierunek lotu, próbując jak najbardziej zbliżyć się do ustalonej strefy lądowania. Celem była niewielka polana, ukryta w lesie, zaledwie trzy kilometry od miejsca, w którym potencjalnie mogli ukrywać się rebelianci.
Pomimo tego, że spadochron działał już prawidłowo, Ezra wcale nie był jeszcze bezpieczny. Schodził zbyt szybko, zabrakło mu czasu na prawidłowe hamowanie, a dodatkowo musiał lądować w lesie, co było koszmarem każdego spadochroniarza.
Tak jak przypuszczał, nie zdołał trafić na polanę i wpadł prosto na drzewo stojące na jej skraju. Jęknął z bólu, uderzając twarzą o konar. Zawisł na linkach. Oszołomiony potrząsnął głową i spojrzał w dół.
Wysoko.
Nie wahał się jednak ani chwili. Odciął linki i runął na ziemię. Ponownie poczuł przejmujący ból, tym razem w kostce. Przez chwilę leżał w wilgotnej trawie, ciężko dysząc. Wreszcie zebrał się w sobie, wstał, przeszedł kilka kroków. Na szczęście kostka nie była złamana. Pokuśtykał na miejsce zbiórki.
– Gdzieś ty, kurwa, był?! – przywitał go sierżant Campbell.
Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен ООО «ЛитРес».
Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.
Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.