Pajęczak odbił się od ściany i jak oszalały pobiegł dalej. Kroki odnóży cichły w głębi korytarza. Eliza Booth nadal krzyczała. Mężczyzna szybko do niej przypadł, objął, próbując uspokoić.
– Już po wszystkim – szeptał. – Nie ma go. Jesteśmy bezpieczni.
– Bezpieczni?! – Oddychała spazmatycznie, po policzkach płynęły jej łzy. – Poważnie? Popierdoliło cię?
– Spokojnie. Tutaj nic nam nie grozi…
Za plecami usłyszała kroki.
Błyskawicznie obróciła się.
I zamarła.
SYSTEM JOTA ORIONIS
LESISTA PLANETA SYKION
Wylecieli natychmiast po odprawie, na której dowiedzieli się, na czym miała polegać operacja. Ezra Leahy był zły, że znowu ominie go dobra zabawa. Sześć plutonów szturmowców zostało wysłanych na planetę o nazwie Konthä, żeby zaatakować bazę bahiriańskich rebeliantów i dopaść ich przywódcę. Natomiast zwiadowcy w liczbie trzech plutonów, pod dowództwem sierżanta Setha Campbella, mieli zrobić rozpoznanie na Sykionie. Ich zadanie polegało na sprawdzeniu miejsca, gdzie wykryto emisję cieplną. W razie znalezienia śladu buntowników mieli natychmiast powiadomić dowództwo. Ezra jednak nie łudził się, że coś znajdą. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że generał Tzittas ukrywa się na Konthä.
Prom desantowy „Nadir” miał ich zabrać na miejsce. Ze względu na porastające teren lasy nie mogli użyć transporterów opancerzonych. Dlatego dowództwo zdecydowało, że pod osłoną nocy dziewiętnastka zwiadowców zostanie zrzucona na teren działań, zaledwie pięć kilometrów od domniemanego celu.
Umościli się wygodnie na siedzeniach rozpiętych wzdłuż kadłuba promu. Wszyscy milczeli. Próbowali ukrywać niepokój, ale w ich twarzach dało się czytać jak w otwartej księdze. Bali się. To normalne przed akcją. Strach stanowił nieodłączną część życia każdego żołnierza. Gdyby nie on, byliby tylko ślepymi automatami wykonującymi polecenia. Strach wzmagał instynkt samozachowawczy, pobudzał do działania i kreatywności.
Kapral Leahy przesunął wzrokiem po twarzach swoich żołnierzy. Z ust Tobiasa Bishopa jak zwykle nie schodził uśmiech, ale Ezra zbyt dobrze go znał i wiedział, że to tylko maska, jego sposób na radzenie sobie ze strachem. Bishop uchodził za dyżurnego błazna w Plutonie 7 i uważał, że ma świetne poczucie humoru. Prawda była jednak taka, że jego dowcipy nikogo nie bawiły. Były na żenującym poziomie. Leahy jednak i tak go lubił. Nawet uważał za przyjaciela.
Abigail Torres przymknęła powieki i udawała, że śpi. Przez ostatnie cztery miesiące bardzo się zmieniła. Z pełnej wigoru, pewnej siebie i odważnej kobiety stała się burkliwą, osowiałą zjawą, snującą się po pokładzie „Hajmdala”. Ezra wiedział, jaki jest powód – tęskniła za Nelsonem. Nie mogła pogodzić się z jego śmiercią i nie pozwoliła sobie na żałobę. Chyba nadal wierzyła, że jej ukochany żyje.
Ezra westchnął ciężko. Pragnął, żeby wróciła ta wesoła Abigail, pełna radości życia, kobieta, w której się zakochał. Nie mógł sam przed sobą ukrywać, że nadal coś do niej czuje. Ale ona traktowała go jak przyjaciela. Natomiast on związał się z Sandrą.
Przeniósł spojrzenie na siedzącą obok Miriam Funke. Do zwiadowców trafiła dopiero jako uzupełnienie po bitwie w systemie Epsilon Eridani. Wcześniej służyła w oddziałach szturmowych. Na początku gardziła oddziałami rozpoznawczymi, ale po wydarzeniach na Monarsze 47, gdy wraz z Plutonem 1 ledwo uszła z życiem, diametralnie zmieniła zdanie o zwiadowcach. Ezra podejrzewał, że wpływ na to mógł mieć romans z Tobiasem, który nadal trwał.
To nieco martwiło młodego kaprala. Cztery dni temu przeniesiono Funke do jego plutonu, a związki między żołnierzami tego samego oddziału były zakazane. Leahy postanowił jednak na razie się tym nie przejmować. Po powrocie na „Hajmdala” rozważy sprawę na spokojnie. Teraz mieli misję do wykonania.
Popatrzył na dwójkę pozostałych żołnierzy przydzielonych do Plutonu 7. Obaj młodzi i niedoświadczeni w boju, dopiero ukończyli szkolenie militarne. Wcześniej pracowali w służbach technicznych i postanowili wstąpić do wojska. Tirah Gonzalez był ciemnowłosy, spokojny, flegmatyczny wręcz. Jego wielkie brązowe oczy wydawały się wiecznie zdziwione.
Ivar Björk stanowił jego przeciwieństwo – jasnowłosy młodzieniec nie mógł usiedzieć w miejscu, kręcił się na siedzeniu. Był choleryczny, wybuchowy, a w niebieskich oczach tlił się niebezpieczny blask. Nie mógł doczekać się walki, a to mogło niepokoić. Ale Odyn, który prowadził go podczas szkolenia, twierdził, że jest dobrym materiałem na żołnierza. To jednak zweryfikuje dopiero pole bitwy. Nigdy nie wiadomo, kto w chwili zagrożenia pociągnie za spust, a kto zastygnie w bezruchu.
Rozmyślania Ezry przerwał wstrząs. Prom wszedł w atmosferę planety.
– Pięć minut do zrzutu – poinformował pilot.
Ezra odetchnął głęboko. Sięgnął pod mundurową bluzę i namacał niewielki, podłużny przedmiot wiszący na łańcuszku. Mocno ścisnął nabój, pamiątkę po dalekim przodku. Leahy traktował go jak talizman. Miał nadzieję, że teraz również ochroni go przed niebezpieczeństwem.
– Szykujcie się! – wrzasnął sierżant Campbell, przekrzykując ryk wiatru dochodzący z otwartej furty promu. – Ruchy!
Skakali pojedynczo, w odstępach dwusekundowych. Prosto w czerń nocy, na nieznany glob.
Ezra wstał z siedziska i na chwiejnych nogach ruszył cuchnącą smarem rampą. Gdy doszedł do krawędzi, przełknął kurczowo ślinę. A potem dał nura w ciemność.
Robił to dziesiątki razy podczas szkolenia, ale takie skoki nigdy nie sprawiały mu przyjemności. Inni mówili o ekstazie, radości ze swobodnego spadania, gdy mogli rozkoszować się poczuciem wolności. Ezra pragnął jedynie jak najszybciej znaleźć grunt pod nogami.
Uderzył go lodowaty strumień powietrza. Spojrzał w dół, ale nic nie dostrzegł. Miał jednak świadomość, że dziesięć kilometrów niżej znajduje się powierzchnia planety. Rozejrzał się wokół w nadziei, że zobaczy ludzi z oddziału. Nic z tego. Wokół panowały egipskie ciemności. Żołnierze, ubrani w maskujące mundury o zgniłozielonej barwie, nie posiadali żadnych odblaskowych elementów i otrzymali zakaz używania latarek oraz jakichkolwiek urządzeń emitujących światło. Jeśli wróg czaił się na Sykionie, powinien odkryć ich obecność jak najpóźniej.
Leahy sprawdził wysokościomierz i stwierdził, że już najwyższy czas. Pociągnął za linkę i spadochron wyskoczył z plecaka. Szarpnęło w górę. Żołądek młodzieńca podszedł pod samo gardło. Ezra nie lubił tego uczucia.
Nagle skręciło go w lewo i po chwili zaczął gwałtownie opadać spiralnie. Nie mógł tego opanować. Za szybko tracił wysokość. Zerknął w górę i spostrzegł, że jedna z komór jedwabnej czaszy zapadła się pod naciskiem wiatru. Sytuacja nie wyglądała dobrze, ale kapral jeszcze nie panikował.
Szarpnął za linki sterownicze, żeby wyprostować czaszę, ale to nic nie dało. Sprawy nie ułatwiał czterdziestokilogramowy ekwipunek. Ciężar stanowił spory problem, biorąc pod uwagę przyspieszenie jeden i jedna dziesiąta g.
Większość z tego, co dźwigał Leahy, stanowiła broń. W kaburze tkwił specjalnie zmodyfikowany pistolet BER 95F z magazynkiem o pojemności trzydziestu dwóch naboi. Kule wykonane zostały w nowej technologii, wykradzionej od Velmenów, dołożono do nich dodatkową dawkę prochu, co w konsekwencji sprawiało,