Zebrani w sali odpraw ludzie w zdumieniu spojrzeli po sobie. Bahirianie prowadzili politykę mocarstwową i bardzo rzadko zawierali jakiekolwiek sojusze, tym bardziej z ludźmi, którzy praktycznie nie stanowili żadnej siły w porównaniu z innymi nacjami.
– Cesarstwo Bahiriańskie pragnie uchodzić za najbardziej stabilne imperium w regionie, ale od czasu do czasu wstrząsają nim rewolucje, zazwyczaj szybko tłumione przez wojsko – mówił dalej admirał. – Jednak ostatnia miała o wiele większy wymiar i zasięg. Na jej czele stanął niejaki generał Tzittas, który zebrał grono wysokich rangą oficerów i polityków pragnących obalenia cesarza. Rebelia trwała dziesięć lat, walki toczyły się w ponad stu systemach gwiezdnych, i w przestrzeni kosmicznej, i na lądzie. Prawdopodobnie była jedyną na tak wielką skalę w całej historii cesarstwa i jako jedyna miała szanse powodzenia. Bunt jednak stłumiono i krwawo rozprawiono się z rebeliantami, a wszystkich przywódców schwytano i osądzono. Oprócz jednego.
– Generała Tzittasa, jak sądzę? – wtrącił z przekąsem prezydent.
– Tak.
Admirał Nathaniel Kashtaritu gestem uruchomił hologram i nad stołem konferencyjnym pojawił się trójwymiarowy obraz Bahirianina. Osobnik miał humanoidalną sylwetkę, nieco masywniejszą od ludzkiej, ciemnogranatową skórę pokrytą zrogowaciałą łuską, parę rąk z długimi palcami, pomiędzy którymi widoczne były błony. Po obu stronach ramion wyrastały niewielkie kikuty ze szczątkowymi płetwami. Głowa była spłaszczona, z otworu gębowego zwisały cztery macki sięgające pasa. Czarne źrenice w kształcie klepsydry nie wyrażały absolutnie niczego. Bahirianin miał na sobie turkusowy mundur, charakterystyczny dla wyższych rangą oficerów cesarstwa.
– Gdy rebelii pozostał zaledwie jeden torus z niecałą setką żołnierzy na pokładzie, generał Tzittas zrozumiał, że to koniec – kontynuował Kashtaritu. – Zbiegł do Dominium Hatysa i poprosił o azyl.
– Otrzymał go? – zapytał Emanuel Kopp.
Gdy admirał potwierdził, na twarzy prezydenta pojawił się wyraz zawodu. Nie mógł zrozumieć, dlaczego Togarianie udzielili schronienia bahiriańskiemu uciekinierowi, a nie chcieli dać go ludziom.
– Twierdzi, że jest zbiegiem politycznym, chociaż cesarz chce go sądzić za zdradę stanu i zbrodnie, jakich się dopuścił.
– Zbrodnie?
– Ciążą na nim poważne zarzuty. Odpowiedzialny jest za ataki terrorystyczne na placówki wojskowe i cywilne. Rozkazał przeprowadzenie bombardowania planetarnego, które zrównało z ziemią trzy wielkie miasta o czterdziestomilionowej populacji. Dochodzą do tego oskarżenia o egzekucje na jeńcach wojennych, stosowanie tortur i użycie broni chemicznej oraz biologicznej. Produkowane przez generała wirusy spowodowały epidemie w czterech systemach gwiezdnych.
– Widać, że nie przebiera w środkach – skrzywił się komandor Peters.
– To cesarska propaganda! – obruszył się Emanuel Kopp. – Typowe zagranie w celu pozbycia się politycznego oponenta. Stare jak wszechświat. Robią z niego terrorystę i wichrzyciela, przypisują mu zbrodnie, których nie popełnił. Czy są na to jakieś dowody?
– Niezupełnie – przyznał admirał. – Ale nasz wywiad potwierdza, że generał prowadził wojnę podjazdową, stosując niekonwencjonalne metody walki.
– Mam nadzieję, że Togarianie nie wydadzą go w łapy reżimu – zaniepokoił się prezydent.
Nathaniel Kashtaritu zmrużył oczy i długo mu się przyglądał.
– Nie wydadzą – odparł wreszcie. – Cesarstwo Bahiriańskie wielokrotnie występowało o jego wydalenie, ale bez skutku. Generał Tzittas wraz ze swoją gwardią przyboczną ukrywa się na jednej z planet systemu i nie ma zamiaru opuszczać Dominium Hatysa. Dobrze wie, że jeśli tylko wychyli swoją paskudną gębę poza Jota Orionis, cesarscy zaraz go dopadną. To dla nich wróg numer jeden. Jest źdźbłem w oku cesarza, który bardzo pragnie dostać go w swoje łapy i urządzić pokazowy proces. Dopóki Tzittas żyje, pozostaje symbolem buntu, żywym sztandarem, który może posłużyć kolejnym rewolucjonistom. Ale dopóki znajduje się pod protektoratem dominium, Bahirianie mają związane ręce.
– Całe szczęście!
– Otrzymaliśmy pewną propozycję.
– Propozycję? – zapytał Ae-Hwa, unosząc lekko brew, ale w jego oczach widać było, że już się wszystkiego domyślił.
Nathaniel Kashtaritu wstał z fotela i zaczął się przechadzać.
– Wojska cesarskie mają ograniczone możliwości działania w Dominum Hatysa. Umowa z Togarianami zezwala im na posiadanie w systemie tylko jednej floty, która patroluje granice i stanowi zabezpieczenie przed ewentualną inwazją. Nie mają prawa do podejmowania jakichkolwiek działań militarnych bez zezwolenia archonta. Nie mogą również lądować na światach należących do dominium. Każde pogwałcenie tych zasad skutkowałoby zerwaniem przymierza. A na to cesarstwo nie może sobie pozwolić. Zbyt wiele korzyści czerpią od Togarian, począwszy od ekonomicznych, a na nowych technologiach kończąc. Oznacza to, że Bahirianie nie mają żadnego sposobu, żeby dopaść generała Tzittasa.
Admirał zatrzymał się, oparł dłonie o stół.
– Ale my to co innego.
– Co?! – Prezydent zerwał się z fotela.
– Jeśli dostarczymy im głowę generała Tzittasa, komodor Thraextetorus gwarantuje nam bezpieczny przelot przez terytorium Cesarstwa Bahiriańskiego. Natomiast jeśli uda nam się pojmać go żywego, możemy liczyć na pomoc w naprawie „Hajmdala”. Będziemy mogli zatrzymać się w jednej z cesarskich stoczni. To nam uratuje tyłek.
– Sprytnie to sobie wymyślili – zauważył major Tabor Flint. – W ten sposób Bahirianie nic nie ryzykują. Jeśli nam się uda, dostaną to, czego pragną, bez angażowania swoich sił. Jeśli Togarianie odkryją nasze działania, po prostu się nas wyprą, twierdząc, że nie mają z nami nic wspólnego.
– Admirale! – głos Emmanuela Koppa drżał z wściekłości. – Pan chyba nie rozważa tej propozycji na poważnie?
– Wręcz przeciwnie – odparł spokojnie Kashtaritu. – Powziąłem już niezbędne przygotowania…
– Pan zwariował! – krzyczał wzburzony prezydent, mocno przy tym gestykulując. – Gotów jest pan pojmać bojownika o wolność i oddać go w ręce tyrana! Albo jeszcze gorzej, zabić i dostarczyć cesarzowi jego głowę. Tego się nie spodziewałem! Nie po panu, admirale. To zaprzeczenie wszelkich ideałów, które przyświecały nam przy tworzeniu Federacji Terrańskiej. To, co pan chce zrobić, oznacza współpracę z reżimem!
– Przykro mi. – Na twarzy admirała pojawiły się kolejne bruzdy. – Ale nie mamy wyjścia.
– Zawsze znajdzie się inne wyjście. Rozwiązanie bardziej etyczne, cywilizowane, zgodne z ludzką moralnością i przyzwoitością. Jeśli to zrobimy, staniemy się wspólnikami tyrana, znajdziemy się po niewłaściwej stronie barykady. Cesarstwo Bahiriańskie reprezentuje opresyjny, totalitarny sposób prowadzenia polityki…
– Jak większość imperiów w naszej Galaktyce – przerwał mu zmęczonym głosem Kashtaritu. – Nic na to nie poradzimy. Nie zbawimy świata i go nie zmienimy. Możemy zginąć wraz ze swoimi wzniosłymi ideami albo w tym jednym przypadku zapomnieć o przyzwoitości i zwyczajnie postarać się przetrwać.
Admirał wziął głęboki oddech, a potem dokończył:
– Panie prezydencie, gdyby to dotyczyło tylko mnie, nie miałbym wątpliwości,