Star Force. Tom 11. Zagubieni. B.V. Larson. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: B.V. Larson
Издательство: OSDW Azymut
Серия: Star Force
Жанр произведения: Зарубежная фантастика
Год издания: 0
isbn: 978-83-66375-03-1
Скачать книгу
Palą się do walki, sir.

      – To właśnie lubię słyszeć.

      Rzecz jasna, łatwo palić się do walki, gdy to maszyny mają ginąć, ale nigdy bym tego nie powiedział na głos.

      – Przykro mi, że nie znaleźliśmy robota – dodał Bradley.

      Westchnąłem.

      – To nie wasza wina. Próbowaliśmy wysyłać przez okno czujniki i pakiety komunikacyjne, a nawet małe, latające sondy, które zmajstrowali mózgowcy. I nic. Naukowcy nadal próbują, ale nie zamierzam nikogo narażać i wysyłać za Marvinem.

      – Rozumiem, sir. Żaden robot nie jest wart tyle, co istota ludzka.

      Tego również nie skomentowałem. Bradley wyrażał pogląd typowy dla przeciętnego załoganta, ale dowódca powinien patrzeć na sprawy z szerszej perspektywy. Marvin był myślącym obywatelem i nie mogłem stawiać go niżej w hierarchii tylko dlatego, że miał obwody zamiast organicznego mózgu. Abstrahując już od faktu, że zwiększał nasze ogólne szanse na przetrwanie bardziej niż którykolwiek inny członek załogi.

      Zabrałem Bradleya ze sobą i wspólnie odwiedziliśmy nowy pokład startowy na szczycie okrętu. Wychodziły z niego dwie tuby, służące do wystrzeliwania dronów. Miały wyloty po rufowej stronie skrzydeł „płaszczki”. Byliśmy w stanie składować na pokładzie sześćdziesiąt cztery sztylety i serwisować osiem z nich jednocześnie.

      Wewnętrzne luki były w dużym stopniu zautomatyzowane i potrzebowały tylko jednego kontrolera do nadzoru półautonomicznych systemów, które naprawiały drony oraz uzupełniały paliwo i amunicję. Z sufitu zwisały czarne nanitowe macki do przenoszenia dronów i uzbrojenia. Bradley był bardzo dumny z ostatnich ulepszeń. Z aprobatą spoglądałem na to wszystko, machając kontrolerce siedzącej w budce z inteligentnego szkła. Wszystko zdawało się w porządku. Właśnie ładowała kolejnego drona do wyrzutni i zaraz wystrzeliła go na patrol bojowy po pozbawionym atmosfery niebie nad Ornem-6. Bezustannie wyglądaliśmy Jastrzębi i mieliśmy oko na strzeżony przez nie pierścień po przeciwnej stronie planety, a przy okazji szukaliśmy Marvina.

      Załadowany do wyrzutni sztylet był modelem zwiadowczym. Poleciłem moim specjalistkom od inżynierii, Adrienne i Sakurze, opracować i zbudować specjalne warianty dronów do misji takich jak rekonesans, ratownictwo czy atak samobójczy. Ostatnio zaprojektowany model był skonstruowany modułowo, dzięki czemu bez problemu dało się – na przykład – zdemontować laser i umieścić zamiast niego pakiet czujników.

      W następnej kolejności udałem się na najniższy poziom, pokład artyleryjski, skąd mieliśmy dostęp do większości wieżyczek z emiterami. W przeciwieństwie do Jastrzębi, które umieszczały główne uzbrojenie na zaostrzonych dziobach okrętów, a całą obronę punktową montowały na rufie, my zainstalowaliśmy ciężkie emitery na zakrzywionej dolnej części kadłuba, a obrona punktowa została rozmieszczona równomiernie. Podczas bitwy mieliśmy zamiar unieść lekko dziób Nieustraszonego, kierując w stronę wroga ciężkie uzbrojenie i chroniąc przy tym znacznie delikatniejszy pokład startowy. W przypadku ucieczki zachowalibyśmy się odwrotnie – opuszczenie dziobu pozwoliłoby na ostrzał do tyłu.

      Wieżyczki również były częściowo zautomatyzowane, bo każdą wyposażono w mózg bojowy. Z tego pokładu technicy mogli zatrzasnąć jak małżę zewnętrzny pancerz pojedynczej wieżyczki i nawet w czasie bitwy dokonywać napraw we względnie bezpiecznych warunkach.

      Wkroczyłem do pomieszczenia i dałem technikom znak, żeby nie wstawali. Najwyraźniej robili sobie przerwę, bo siedzieli przy stole. Parujące kubki ze sztuczną kawą walczyły o miejsce na blacie z tacami pełnymi równie sztucznych pączków. Większość żywności syntetyzowaliśmy w fabryce. Chociaż pożywna, to w smaku zawsze było z nią coś nie tak. Mimo wszystko szło przywyknąć.

      – Wszystko wygląda świetnie – powiedziałem do starszej sierżant Cornelius, rzeczowej babki z wiecznie zmarszczonym czołem i chmurnym spojrzeniem. Serwisowanie ciężkiego sprzętu sprawiło, że była muskularna i wysportowana, a mówiła z lekkim austriackim akcentem. I zdecydowanie miała czym oddychać. Pozwoliłem sobie na jedno dłuższe spojrzenie, ale potem trzymałem wzrok z dala od jej klatki piersiowej.

      – Dzięki, kapitanie – odpowiedziała z nagłym błyskiem w oku. Jakimś sposobem wyglądała jednocześ­nie na rozbawioną i ponurą. – Następnym razem damy wrogowi popalić.

      – Jasne, że tak, sierżancie. Lepsze uzbrojenie, lepszy pancerz… Z waszą pomocą stary Nieustraszony poradzi sobie ze wszystkim.

      Ukradłem im ze stołu pączka, podniosłem do ust i ugryzłem. Paskudztwo. Dobrze, że wciąż zostało mi trochę zapasów po zmarłym kapitanie, w tym szafka z przyprawami. Takie luksusy czyniły życie na pokładzie znośnym dla mnie i Adrienne.

      Technicy wznieśli toast kawą, a wtedy poczułem nutkę alkoholu. Omiotłem ich spojrzeniem, ale nikt nie wyglądał na pijanego, więc im odpuściłem. Zanotowałem w pamięci, żeby kazać Sakurze sprawdzić system programem diagnostycznym. Wciąż pamiętałem niektóre ze swoich libacji alkoholowych, więc nie mogłem mieć ludziom za złe, że potrzebowali klina na rozruch – pod warunkiem, że to nie odbijało się na pracy.

      Następnym punktem programu była wizyta w dziale inżynieryjnym. Stanowił serce okrętu i obejmował maszynownię oraz salę fabryczną. Maszynownia była bardzo długim, wąskim pomieszczeniem. Wzdłuż ścian stały reaktory fuzyjne, akumulatory i ogromne regulatory przepływu. O ile sztuczne mózgi zbliżyły miniaturyzację komputerów do granic możliwości, o tyle niektóre rzeczy zwyczajnie musiały być wielkie. Przepuszczanie terawatów energii przez kable i magistrale wymagało mnóstwa ciężkich stopów z domieszką egzotycznych pierwiastków, nie wspominając o grubej izolacji i ekranowaniu.

      Moja inżynier, starsza chorąży Sakura, wstała i powitała mnie tuż za progiem. Sprawiała ostatnio wrażenie trochę bardziej odprężonej. Od jakiegoś czasu byli z Hansenem parą, więc najwyraźniej regularny seks faktycznie obniża poziom stresu. W każdym razie tak działał na mnie. Tak czy inaczej, byłem zadowolony z efektów pracy Sakury.

      – Co dobrego mi pani powie? – zapytałem.

      Twarz kobiety była jak zwykle nieodgadniona, ale to i tak bez znaczenia, bo jej nastawienie rzadko się zmieniało. Zawsze pozostawała poważna i rzeczowa.

      – Zdarzają się typowe usterki, ale nic poważnego – powiedziała.

      – Jest pani przekonana, że Nieustraszony w nowej odsłonie się sprawdzi?

      – Jestem, ale powinniśmy wystartować i przeprowadzić testy, gdy tylko stanie się to możliwe.

      – Czyli…

      Zacisnęła wargi.

      – Cztery dni, może pięć.

      Kiwnąłem głową.

      – Powinienem wiedzieć o czymś jeszcze?

      – Nie, sir.

      – Świetnie. Proszę kontynuować.

      Ruszyłem do sali fabrycznej. Maszyneria terkotała i wydawała inne, trudne do nazwania dźwięki, wypluwając niezbędne podzespoły. Jeśli ludzkość miałaby podziękować nanitom za jedną rzecz, to właśnie za te uniwersalne fabrykatory. Bez nich mielibyśmy przerąbane po całości.

      Usiadłem i przyjrzałem się ustawieniom oraz skryptom, próbując rozgryźć, czym zajmuje się w tej chwili fabryka. Wyglądało to jak kanalizacja.

      – Ach, młody Riggs. – Poczułem na ramieniu dotyk. Odwróciłem się i zobaczyłem jedno ze słupkowych oczu należących do profesora Hoona. Skorupiak nauczył się już, że nie należy mnie szturchać szczypcami. Niestety, nazywanie mnie „kapitanem” nadal przychodziło mu z trudem. Może kiedy ma się kilkaset lat i tuzin tytułów naukowych,