– Wynoście się stąd, natychmiast i idźcie rozgłaszać w mieście, że książę Złoty poległ śmiercią największego bohatera od czasów króla Arrasa Złotego Zdobywcy. Zaś jego ostatnimi słowy na polu bitwy były te o miłości skierowane do ukochanej małżonki.
Wkrótce księżna została w komnacie sama. Jej poczucie smutku i niedowierzania zastąpiła dojmująca pustka. W niej pojawiały się takie myśli, że to nie kto inny, jak ona sama wysłała męża na straceńczą wyprawę na północ. Jednak nie rozumiała wojny, przez co żegnała Złotego przekonana, iż ten jedzie jedynie po chwałę i sławę. Ich zdobycie natomiast było wielce wskazane, aby w przyszłości, już jako królewska para, zaskarbić sobie miłość ludu i zostać wyniesionym wyżej niż dawniejsi władcy.
A teraz? To wszystko było już bezpowrotnie stracone, tak po prostu. Ot, istniał obiekt miłości, tylu dążeń, poświęceń oraz pragnień, lecz nagle odszedł, pozostało po nim tylko wspomnienie. I należało się z tym pogodzić. Tak podpowiadał rozum. Wszak serce nie chciało tego zaakceptować i wciąż pozostawało rozdarte. Czym więc wypadało się teraz kierować – sercem, czy raczej rozumem?
„Kochaj siebie i czerp z tego złociste szczęście”. Podczas długiego przebywania w komnacie słowa te nabierały dla księżnej zupełnie nowej wagi i pełniejszego znaczenia. Ponieważ z czasem uświadomiła sobie, że na świecie nie pozostał obecnie już nikt, poza nią samą, kogo rzeczywiście mogłaby darzyć miłosnym uczuciem. A skoro tak, to wreszcie zdecydowała, iż nie zatraci się w smutku i bólu po stracie, jako wdowa, a poszuka spełnienia właśnie w umiłowaniu własnej osoby – tak oto zatriumfował rozum.
Po trzech dniach od wizyty gońców księżna przywdziała najciemniejszą z posiadanych sukien, czyli adekwatną do przeżywanej żałoby, będącą w kolorze ciemnego bursztynu. Ponadto zdjęła całą biżuterię, a twarz przysłoniła złocistym welonem. Wówczas postanowiła opuścić swą komnatę, na dobre pozostawiając w niej smutek.
Za drzwiami przywitały ją służki. Niektóre z nich trzymały dla swej pani tace z wyszukanym jedzeniem inne dzbanki z napojami i nektarami, a jeszcze inne kanarkową wodę do obmycia rąk oraz twarzy. Lecz księżna wyminęła bez słowa służące, udając się wprost na pobliski taras.
Z usytuowanego wysoko pałacowego balkonu popatrzyła na południowo-zachodnią panoramę miasta – zarys portu i bogatą dzielnicę arystokratów. Zauważyła, że pomimo śmierci Złotego królewska stolica zdawała się żyć własnym życiem. Daleko z okolic doków dochodziło donośne dęcie w rogi obwieszczające odpływanie oraz cumowanie kolejnych statków. Gdzieś pomiędzy pałacykami przechadzały się wystrojone damy z wymuskanymi młodzieńcami. Dało się też zauważyć niespiesznie jadące złociste karoce, czy grupki miejskich strażników w połyskujących zbrojach. Było ciepło i słońce sunęło niespiesznie ku zachodowi, zupełnie jak wtedy, gdy złoty książę jeszcze żył i miłość księżnej do niego także była intensywna oraz żywa. Lecz najwyraźniej świat nic sobie nie robił z książęcej śmierci. Nie rozpaczał, zalewając królewską stolicę rzęsistym deszczem, nie darł szat, rozdzierając przestrzeń błyskawicami i nie zawodził porywistym wichrem.
W pierwszym momencie księżnej ciężko było to zaakceptować. Fakt, że atmosfera w mieście nie współgrała z tą bolesną i wielce żałobną, jaka dopiero co była jej własnym udziałem. Albowiem jeszcze pogłębiało to poczucie jej osamotnienia. Aczkolwiek skoro tak właśnie się sprawy miały, to utwierdziła się w przekonaniu, że czas ostatecznie osuszyć łzy i spojrzeć odważnie w przyszłość, aby zadbać o własne interesy. Oto bowiem nagle została wdową, co z jednej strony zmniejszało jej status, lecz z drugiej stwarzało też możliwości. W końcu mogła znowu poszukać sobie męża o znaczącej pozycji bądź, co obecnie bardziej ją kusiło, użyć swego czaru oraz wpływów, by manipulować mężczyznami.
Myśląc tak, zdjęła z twarzy żałobną chustę i powitała na licu przyjemne promienie słońca. Odetchnęła głębiej ciepłym, suchym powietrzem, po czym powróciła na ozłocone korytarze królewskiego pałacu. Przed drzwiami komnaty, którą niedawno opuściła, pstryknęła palcami w kierunku służebnych kobiet trzymających misy z wodą i wskazała przed siebie. Był to gest sugerujący, że zamierzała wziąć kąpiel. Dlatego służki położyły naczynia na złocistej posadzce i zgięte wpół wyprzedziły księżną, by czym prędzej przygotować basen z kanarkową wodą.
Niedługi czas potem Bursztyn zażywała kojącej kąpieli w odpowiednim ku temu pomieszczeniu. Leżała naga w owalnym basenie z ciepłą wodą w otoczeniu służek, które trzymały flakony z wonnymi olejkami oraz płynami pieniącymi się pod wpływem rozcierania na skórze. Księżna co raz wskazywała na kolejne naczynia i części swego ciała. Następnie raczona była subtelnym masażem za pomocą morskich gąbek. Zaś na wodnej powierzchni unosiła się coraz gęstsza i wyższa warstwa złocistej piany, w której niebawem Bursztyn niemal całkiem zniknęła.
Po wielce relaksującej kąpieli księżna postanowiła ponownie przywdziać ciemnożółtą suknię. Jednak zrezygnowała z przesłony na twarz i poleciła służkom ozdobić swe ciało delikatną biżuterią z bursztynów. W takiej prezencji została wyniesiona z pałacu zakrytą dachem i zasłonami lektyką. Potem pojechała karocą do pobliskiego pałacyku, gdzie w stolicy rezydował palatyn Oranż.
Choć nie była zapowiedziana i dopiero na miejscu się dowiedziała, że poszukiwany przez nią mężczyzna przebywał w domu, to zgodnie ze swymi przypuszczeniami poproszono ją do środka. We wnętrzu wystawnego domostwa o dwóch kondygnacjach księżna kroczyła w towarzystwie lokaja. Poprowadzona została korytarzem, gdzie w miły dla oka sposób korespondował kasztanowy wystrój rodem z republiki z alabastrowymi elementami z dalekiego wschodu oraz tradycyjnymi królewskimi złoceniami.
Samego Oranża Bursztyn spotkała w ogrodzie stanowiącym centrum pałacyku. Palatyn ćwiczył akurat walkę z alabastrowym rycerzem. Na widok przybyłej przedstawicielki płci pięknej wykonał kilka bardziej energicznych i obszerniejszych wymachów mieczem. Wtedy zastygł z grymasem bólu na twarzy, łapiąc się za tors. Gestem wolnej od miecza ręki dał rycerzowi znak, że ten nie był już potrzebny. Zebrał się w sobie i nieco skrzywiony podszedł do księżnej.
– Widzę, że wciąż doskwiera ci rana doznana na południu – wyraziła dość chłodną troskę Bursztyn, mimo że pierwotnie zamierzała przemówić przymilnie i ciepło.
– To nic, przejdzie. – Machnął niedbale ręką Oranż i z pewną zawziętością w głosie dodał: – Jednakże nie przejdzie mi pragnienie, aby dopaść niejaką Srebrną, przeklęte dziewczynisko z północy. Dasz wiarę? To ona mnie tak podstępem urządziła. – Wskazał na swój tors osłonięty białą tuniką rycerską. – Niestety ta bezczelna szara dzikuska przepadła gdzieś na terenach republiki, przez co moi ludzie stracili za nią trop. Ale… – Palatyn naraz uciął zdanie. Spojrzał na Bursztyn w zupełnie inny sposób, na swym obliczu w miejsce zawziętości udanie odmalował współczucie, po czym lekko objął kobietę, mówiąc: – Moje kondolencje, wybacz mi ten nietakt, zapomniałem się i oczywiście łączę się z tobą w bólu po twej niepowetowanej starcie, jak i całego królestwa, rzecz jasna. – Puścił księżną, popatrzył na nią z pewnej odległości i z nutą sprytu w głosie, niby niewinnie, zagaił: – A co cię tu teraz do mnie właściwie sprowadza, jeśli można wiedzieć…?
– Ależ można. – Kobieta uśmiechnęła się w wyuczony sposób. To jest uprzejmie, ale nie za szeroko i pokazując na ławeczkę w ogrodzie, zasugerowała: – Spoczniemy?
– Oczywiście. – Palatyn ujął bursztynową damę pod